Spojrzałem na znajomego, wydał mi
się starszy ode mnie o wiele, wiele lat. Z drugiej strony taki efekt mogła
wywołać jego wielka, brązowa broda. Zapytał się mnie czy dobrze się czuję,
dodał też, że nie spodziewał się mnie w takiej okolicy. Odparłem, że ja mógłbym
powiedzieć to samo, w końcu nie sądziłem, że dzielnica spod znaku dolara[1]
może być dla niego warta uwagi. Opowiedział mi w skrócie o swoich działaniach
po szkole, okazało się, że jeździ do tej dzielnicy z odkurzaczem piorącym.
Ludzie z apartamentowców płacą mu nawet 90 złotych za metr dywanu, byle tylko
nie rozpowiadał nikomu o skutkach ich imprez. Zdziwiło mnie to bardzo, przecież
niektórzy z mieszkańców mogliby wykupić całą redakcję, a co za tym idzie
pozytywne relacje dotyczące swojej osoby. Nie chciałem jednak wchodzić za
głęboko w temat, możliwe, że to jakiś rodzaj tajemnicy zawodowej czy czegoś w
tym guście. Kumpel chyba poznał się co mnie męczy, bo nagle zrobił się dziwnie
milczący. Po paru przejechanych skrzyżowaniach wyznał mi cicho, że znalazł
sobie partnerkę. Ucieszyło mnie to bardzo, bowiem w szkole nie należał do
najfajniejszych gości do umawiania się z nim na randki. Po chwili dodał, że
czuje się jak John Lennon, partnerka pochodzi z Japonii, a jej imię w
tłumaczeniu na polski oznacza Kwitnącą Wiśnię. Od razu wróciłem do samolotu,
teraz musi być już gdzieś nad Rosją. Swoją drogą ciekawe jaka firma lotnicza
obsługuje ten konkretny lot. Zbieram bowiem różne gadżety promocyjne, które są
rozdawane za darmo na pokładach samolotów. Brakuje mi jeszcze do kolekcji
przedmiotów z rejsów do Chin, ewentualnie do Japonii. Jakbym znał przewoźnika,
mógłbym spróbować odnaleźć choćby część pasażerów. Może ktoś zabrał do domu te
smycze z napisami, brelok czy tym podobne małe gadżety. Kumpel wyrwał mnie z
zamyślenia poprzez zadanie mi pytania o to czy z kimś jestem. Odpowiedziałem
przecząco, w końcu widywanie się raz na jakiś czas z panią sprzątającą moje
mieszkanie nie może zostać uznane za miłość. Kolega znudził się chyba moją
obecnością, bowiem na następnych światłach powiedział mi o swoich planach. Nie
objął w nich mnie, dlatego zmuszony zostałem do opuszczenia jego wozu.
5.
Pozbawiony środka lokomocji
postanowiłem udać się do pobliskiego pałacyku, w końcu nie codziennie jest się
koło tak ciekawych miejsc, do tego w pałacyku założono muzeum związane z
lotnictwem. Od razu po przekroczeniu bramy wjazdowej powróciłem do myśli o
samolocie. Zacząłem zastanawiać się nad tym, jak to jest przeżyć burzę z
piorunami będąc ładnych kilka kilometrów nad Ziemią. Znając mnie i moje
uwielbienie dla burz, moja podróż zakończyłaby się w najlepszym wypadku w
toalecie, do której nie wpuściłbym nikogo, aż do końca lotu. Z takiego
zastanawiania się wyrwała mnie kasjerka, która zażądała, bym zdecydował się na
któryś z licznych wariantów zwiedzania. Wybrałem wariant krótki, podziękowałem
zołzie i poszedłem w stronę wejścia do muzeum. Strażnik stojący przy drzwiach
uznał mnie chyba za podejrzanego, zaczął chodzić za mną krok w krok. Po jakichś
dziesięciu minutach takiego śledzenia nie wytrzymałem i zapytałem się go, czemu
za mną chodzi. Odparł, że wziął mnie za znanego aktora, który największy swój
sukces zaliczył grając w reklamie karmy dla kotów. Zrezygnowany ochroniarz
powlókł się na swoje miejsce, a ja mogłem wrócić do rozmyślań o samolocie,
patrząc jednocześnie na eksponaty w muzealnych gablotach.
6.
Chodząc tak wzdłuż wyznaczonej
trasy zwiedzania dotarłem w końcu do gabloty, której zawartość została bardzo
dokładnie opisana już przy wstępie do muzeum, jako największa gratka w tym
przybytku kultury. Chodziło o elementy z samolotu jednego z najważniejszych
pilotów-oblatywaczy w dziejach, Johna McPhersona[2].
Podobno osobiście przetestował jakieś pół tysiąca maszyn. Z wiedzy podanej mi
przy gablocie w formie krótkiej notki
wyszło na to, że samoloty te zdążył przetestować w zaledwie 20 lat swojej
służby. Całkiem nieźle, pomyślałem sobie, od razu zauważyłem też, że w ostatnich
jej latach skupił się szczególnie na samolotach pasażerskich. Ciekawe czy
testował model, który widziałem na niebie będąc na działce. Przeraziłem się
trochę, bowiem okazało się, że zginął testując jeden z nowszych modeli Boeinga,
akurat taki jakim z reguły odbywa się podróże do Azji. Od razu porzuciłem myśli
o wyprawie do Japonii, o ile nie wybiorę innego przewoźnika, z innymi
samolotami nie zamierzam ryzykować swojego życia. Lekko zszokowany wyszedłem z
muzeum i skierowałem się w stronę przystanku autobusowego.
[1] Swoista
przenośnia, choć tak naprawdę nie wiadomo do końca jaką walutą posługują się na
co dzień mieszkańcy takich dzielnic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz