Pokazywanie postów oznaczonych etykietą działania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą działania. Pokaż wszystkie posty

11.10.2024

Not Sad to See You Go.

Wiersz powstał pod wpływem tytułu piosenki, reszta to metoda zlewu świadomości i głupkowate skojarzenia. 

Dla S.J. 

,,Not Sad to See You Go"

Nie smucę się, że odchodzisz,
Wiem bowiem ile,
Będę czekał,
A czekanie umilę sobie. 

Będę robił na drutach (choć nie umiem),
Będę śpiewał w chórach,
Będę malował mury,
Będę bawił lemury,
Będę wymyślał rymy,
Będę robił dymy,
Będę, będę, będę...

W ten sposób zleci ten czas,
Czas oczekiwania.

W końcu znów przyjedziesz. 

23.08.2024
Pozdrawiam!

2.11.2023

Pani Mowy.

Wiersz jest zapisem moich rozmyślań o Wenie, natchnieniu i pomysłach na utwory. 

,,Pani Mowy"

O Pani Mowy,
Która zamieszkuje Słowo,
Spójrz na mnie,
Prostego człowieka,
Napełnij mnie swoją mądrością,
Natchnij do działań,
Do działań twórczych.

Uderz w struny vina,
Przenieś mnie w inny wymiar,
Wymiar absolutu. 

Połącz mnie z Demiurgiem,
Połącz. 

26.07.2023
Pozdrawiam!

15.10.2023

Podziwianie twórcy przy pracy.

Utwór będący prześmiewczym wobec mnie i mojego czasem za wielkiego ego. 

Dla S.J. 

,,Podziwianie twórcy przy pracy"

Przyszli dziś punktualnie,
Podziwiać mnie przy pracy,
Wybrałem jednego, będzie dla mnie modelem,
Do portretu. 

Reszta kolegów skupiona,
Podziwia ruchy mej ręki,
Pierwsze linie zrobione, 
Czas na konkrety. 

Grupa nadal skupiona,
Czasem krótki komentarz,
Podziw, zachwyt, emocje,
Tak świetnie dziś maluję.

Mówcie, mówcie mi jeszcze,
Łaskoczcie moje wielkie Ego,
Niech zwija się w szalonych tempach,
Niech rozbija mój umysł na strzępki. 

15.06.2023
Pozdrawiam!

10.10.2019

Bezmiar zła.

Dziś wiersz powiązany z coraz większą częstotliwością występowania hejtu.

Dla S.J.

,,Bezmiar zła"

Damy jej popalić, zapamięta nas,
Wszystko będzie po naszej stronie,
Po naszej myśli będzie.

O, już widać jak słowa działają,
Snuje się po domu,
O, już widać jak słowa działają,
Powoli upada krwawiąc.

Musimy jeszcze zrobić zdjęcie,
Jak stoimy w dumnych pozach,
Nad naszą ofiarą.

W bezmiarze zła słów,
Codziennie zachodzimy dalej.

2.07.2019
Pozdrawiam!

29.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 13-16.

13.
Zrezygnowany postanowiłem dołączyć do mojej Muzy pod Wiedniem. Wiedziałem już, że w kraju nie powstaną żadne nowe budynki.

14.
Ruszyłem na dworzec, pech chciał postawić na mojej drodze jakiegoś głupka w taksówce. Gdy chciałem przejść przez ulicę on ruszył swoim Passerati, wjechał w kałużę znajdującą się przy krawędzi chodnika z ulicą, a następnie odjechał jak gdyby nigdy nic. Przemoczony niemal do suchej nitki wszedłem na teren dworca. Minąłem grupkę Azjatów, nie mam pojęcia do dziś skąd byli, jednak po intensywności robienia zdjęć mogli być z Japonii. Zrozumiałem też jak może czuć się przedstawiciel jakiegoś mało znanego plemienia z Amazonii czy Afryki, któremu badacz kultury świata próbuje zrobić zdjęcie. Mit o kradzieży duszy człowieka w ten sposób też wydał mi się jakby bliższy prawdy. Sam miałem wrażenie jakbym pod wpływem zdjęć robionych przez tych ludzi stracił część siebie. Może to nie byli Azjaci, a jacyś przybysze podszywający się pod nich? Po powrocie do swojej krainy zbierają kawałki skradzionych dusz i łączą je ze swoimi. Na dalsze rozmyślania nie było czasu, bowiem nadjechał mój pociąg. Miałem nadzieję na przyjemną podróż, rzeczywistość okazała się mniej miła. W środku wagonu, gdzie miałem zarezerwowane miejsce siedziała już cała zgraja kibiców, od razu po wejściu zostałem wypytany o swoje ulubione drużyny. Jakimś cudem udało mi się odpowiedzieć po ich myśli, jednak przez resztę podróży byłem obserwowany. Pewnie chodziło o to jak wyglądałem po spotkaniu z głupkiem w taksówce. Nie miałem specjalnie możliwości przebrania się w lepsze ubrania, siedziałem więc w przedziale w stroju przypominającym uniform hydraulika. Kibice dość szybko odpadli z rzeczywistości po użyciu magicznych płynów z procentami. Dalsza podróż w okolice Wiednia przebiegła bez problemu.

15.
Nad ranem opuściłem pociąg na dość zapuszczonym dworcu. Przywitała mnie fala spojrzeń, widocznie miejscowi nie przywykli do takich widoków jakie im zapewniłem. Dziwne, szczególnie biorąc pod uwagę fakt przebywania na ich terenie malarza, oni podobno mają dopiero gust odzieżowy. Muza powitała mnie przed budynkiem dworca, wysiadła ze starego, choć bardzo zadbanego kabrioletu. Na moje oko mógł to być jakiś model  Austina, za kierownicą siedział chyba malarz, do którego moja towarzyszka dołączyła. Po paru minutach jechaliśmy dość krętymi drogami, do domu Hansa (tak miał na imię malarz), wykorzystaliśmy czas dojazdu na poznanie się nieco bliżej. Hans okazał się być dość podobny do mnie, szczególnie w sposobie korzystania z pomocy Muzy. Widać było, że zmiana otoczenia i artysty działa na nią dobroczynnie.  Bardzo cieszył mnie taki obrót spraw, zwłaszcza mając w pamięci dawne zdarzenia z jej życia.

16.
Spędzaliśmy czas głównie na artystycznych działaniach. Hans korzystał z natchnienia w sposób, jaki nigdy wcześniej nie przyszedł mi do głowy. Szedł sobie na jakiś czas, nieokreślony wcześniej, nasiąkał różnymi zdarzeniami, po czym nie oddawał ich w pełni na obrazach. Tworzył coś na kształt plam pamięci, ja po przesiąknięciu jakimiś zdarzeniami przelewałem na papier ich ubarwione, aczkolwiek dość bliskie oryginałowi szkice. Nauczyłem się przy nim bardziej malarskiego podejścia do pisania, szukałem słów, które stawały się czymś jak u niego kolor, kształt czy intensywność barwy. On nauczył się ode mnie patrzenia na świat w nieco absurdalny sposób, nie zawsze związany z rzeczywistością.  Gdy minął miesiąc wspólnych działań dostałem telefon od mojego znajomego z domu, okazało się, że jestem mu niezwykle mocno potrzebny, jak najszybciej to możliwe. Nie chciał mi nic powiedzieć przez telefon, zrezygnowany opowiedziałem o wszystkim towarzyszom. Uznali, że sami poradzą sobie z odtwarzaniem świata w formie obrazów, mam się nie martwić i załatwiać swoje sprawy. Hans powiedział też, że jeśli tylko będę chciał mogę do niego przyjechać. Podziękowałem dość ogólnie, próbowałem się wykpić, jednak nie za bardzo mi to wyszło[1]. Gospodarz odwiózł mnie na dworzec, po czym zaczekał jeszcze jak pomacham mu z okna wagonu. Zrobiłem to z mieszanką wstydu za swój brak asertywności i smutku, musiałem zostawić ważną dla siebie osobę wraz z mężczyzną, którego uznałem za godnego zastępcę na jakiś czas.



[1] Jak w przypisie 25.

Pozdrawiam!

26.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 9-12.

9.
Gdy znalazłem się w centrum pomyślałem o tym jak ciekawie będzie odwiedzić pewne dawno nie widziane przeze mnie miejsce. Chodziło o pewien budynek, który swoim wyglądem przywodził na myśl ulice Londynu z XIX wieku. W sumie coś w tym było, bowiem bryła architektoniczna, w której zasadziły się liczne stragany z wszelakimi produktami pochodziła z końca właśnie tego wieku. Nie pamiętałem dokładnie pierwszej wizyty koło Hali, jednak jak tylko wysiadłem z autobusu pewne niteczki wspomnień zaczęły odżywać, zmieniając się powoli w pajęczynę retrospekcji. Wszedłem do środka przez wielką bramę, od razu rzucił mi się w oczy jakiegoś rodzaju przepych, każdy ze sprzedawców robił wszystko, by przyciągnąć do siebie więcej osób niż sąsiad. W nosie poczułem niezłą mieszankę zapachów, w końcu nie od parady mówiono, że jest to jeden z większych targów w mieście. Pochodziłem parę chwil dookoła Hali, w końcu jednak i ona przyprawiła mnie o lekkie zmęczenie. Postanowiłem ostatecznie udać się do domu. Autobus nie był specjalnie zapełniony, więc podróż stanowiła mieszankę odpoczynku i myślenia o kolejnych działaniach na polu artystycznym. Gdy dochodziłem już do mojej kamienicy coś dziwnego rzuciło mi się w oczy. Ktoś prawdopodobnie wyprzedził mnie, chciał spotkania, może chciał mi coś pokazać Moje przypuszczenia potwierdziły się szybko, bowiem w skrzynce znalazłem list. Wysłała go Muza, stempel wskazywał na jakieś miasto, którego nazwa niewiele mi powiedziała. Otworzyłem szybko kopertę, wewnątrz znajdowała się jedna kartka, a na niej wypisane czerwonym flamastrem słowa: ŻEGNAJ MISTRZU. Poczułem falę ciepła jaka przemieściła się od mojej głowy, aż do stóp. Chyba straciłem na chwilę przytomność, bowiem następne co pamiętam to ciemność, dopiero po jakimś czasie zdołałem wstać i opierając się o ściany dojść do mieszkania. Tam nie przebierając się ani nic rzuciłem się na łóżko. Komunikat zawarty w liście zdruzgotał mnie doszczętnie. Usnąłem szybciej niż ktoś zdąży odczytać pierwszy rozdział pewnej książki, napisanej przeze mnie do szuflady parę lat temu.

10.
Następnego dnia pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po wstaniu z łóżka było wzięcie do ręki tej okropnej wiadomości. Ale ze mnie głupek- pomyślałem, każdy list może mieć przecież dwie strony, a jeśli ich nie ma, może mieć po prostu jakiś ukryty przekaz. Tak było w przypadku mojej wiadomości, nie wiem dlaczego pierwszym skojarzeniem było ostateczne rozstanie z Muzą.  Tym razem zrozumiałem te czerwone, dające po oczach litery zupełnie inaczej, jako próbę wyrwania się mojej towarzyszki z pewnych literackich okowów, w jakich tkwiła będąc ze mną. Postanowiłem napisać do niej SMS-a, odpisała nadzwyczaj szybko, nazwała mnie swoim głuptasem, po czym wyłożyła mi to, co przed chwilą samo ułożyło mi się w głowie. Kolejna wiadomość zawierała propozycję rozmowy telefonicznej. Przystałem na nią z chęcią. Muza wyjaśniła mi, że jej list miał być formą zmuszenia mnie do działania, poczuła się lekko opuszczona, nigdy wcześniej nie wspierała twórcy innego niż pisarz. Pocieszyłem ją jak umiałem, zaproponowała mi w zamian spotkanie, gdzieś w okolicy Wiednia, podobno teraz przebywała tam na plenerze ze swym drugim Mistrzem. Odmówiłem grzecznie, tłumacząc się nadmiarem pracy. Obiecałem jednak, że jak tylko rozwiąże sprawę swoich nowych projektów artystycznych spróbuję podjechać w te okolice Wiednia. W sumie niewiele się myliłem, miałem w głowie kilka pomysłów na projekty, jednym z nich był zespół muzyczny. Nie wiem czemu mój mózg podpowiedział mi coś tak makabrycznego. Z drugiej strony wokalista z głosem jak duszona krewetka stanowił dość dużą rzadkość na rynku muzycznym. Musiałem znaleźć kilku muzyków, którzy opracowaliby muzykę dla mojego bandu.

11.     
Cały dzień zajęło mi wyszukiwanie tekstów, które mógłbym przerobić na piosenki, Sieć jak zwykle okazała się bardzo pomocna, bowiem po jakichś trzech godzinach miałem namiary na podobno dobrego menadżera, co więcej dowiedziałem się też jak zmienić swoje wady w zalety. Dlatego postanowiłem nazwać swój zespół Duszone Krewetki Walczą do Końca[1]. Wiem, niezbyt miło to brzmi, w tamtej chwili nie miałem nic lepszego do zaproponowania. Wybrałem numer do menadżera, z początku wydał się nieco gburowaty, jednak po chwili zmienił podejście. Wyłuszczyłem mu swoje zamiary, on łyknął przynętę, zaczął dopytywać się o szczegóły. A ja nie umiałem nic powiedzieć. Po godzinie wyciągania ze mnie strzępów informacji doszliśmy do jednego, nowego pomysłu.  Miałbym występować na scenie, gdzie czytałbym swoje wiersze. Od razu skapitulowałem, wyobraziłem sobie jak męczę się z rozczytaniem samego siebie. Poza tym przy muzyce mógłbym się jakoś wyluzować, a tak, trema zjadłaby mnie całego na zimno. Podziękowałem menadżerowi, obiecałem się odezwać, gdy tylko wymyślę coś lepszego. Nigdy już nie wróciłem do realizacji tego planu.

12.
Kolejną myślą dotyczącą mojego działania na polu artystycznym było spróbowanie się w roli rzeźbiarza, ewentualnie garncarza. Nie miałem bladego pojęcia od czego zacząć. Znów nieodzowna okazała się Sieć, znalazłem w niej przepisy na najlepszą mieszankę do lepienia garnków, dość tani sprzęt, najgorzej było z piecem, te profesjonalne były za drogie. Postanowiłem więc podrasować suszarkę do włosów. Działania te spełzły na niczym, gdy przyszło moje koło garncarskie i glina. Jedyne co udało mi się z niej stworzyć to połączenie kształtów dzikich drzew z absurdalną sytuacją nowego malarstwa.



[1] Autor określił kiedyś swój głos jako: ,,głos duszonej krewetki”, stąd nazwa dla zespołu.

Pozdrawiam!

1.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 22-23.

22.
Dość sprawnie pozbierał swoje rzeczy, zapłaciliśmy za zamówienie, po czym opuściliśmy lokal. Postanowiłem po powrocie do naszego tymczasowego punktu noclegowego popracować nieco z Muzą nad nowymi wierszami. Zastanowiłem się przez chwilę co teraz mogła robić czy dobrze się bawiła. Nie miałem ani czasu, ani możliwości by to sprawdzić. Razem z twórcą ruszyliśmy w niezbyt długą drogę do teatru. Maszerując w średnim tempie mieliśmy możliwość podzielenia się uwagami na temat naszych warsztatów, naszych Muz i paroma innymi ciekawostkami z życia pisarzy. Po jakichś 10 minutach naszym oczom ukazał się wspaniały budynek teatru, według słów mojego nowego znajomego został wybudowany w klasycznym stylu tego miasta. Nie wiedziałem do końca co to znaczy, jednak bryła kamienicy poraziła mnie swoją urodą. Zbliżyliśmy się do teatru, mogłem podziwiać rozliczne zdobienia w postaci liści, małych wieżyczek, ozdobników wokół wspaniałych zakończonych półkoliście okien. Po wejściu do środka uderzyło mnie idealne dopasowanie elementów nowych ze starszymi fragmentami budynku. Mój nowy kolega podszedł do kontuaru, przy którym spał dozorca, pokasłując lekko dał mu do zrozumienia, że czas drzemki się skończył. Dozorca po otwarciu prawego oka zerwał się na równe nogi i stanął niemal na baczność. Zrozumiałem wtedy, że mój towarzysz musi mieć tu jakąś poważną pozycję. Stróż poprowadził nas karnie do windy, przymilnie przypomniał numer piętra, gdzie urzędował niezbędny nam człowiek, po czym oddalił się w stronę swojego miejsca snu. Jadąc windą właściwie nie rozmawialiśmy ze sobą, ograniczyliśmy się do wzajemnej obserwacji. Gdy winda zatrzymała się na żądanym piętrze wiedziałem, że nie ma dla mnie odwrotu. Musiałem spotkać się z kolejnym znajomym znajomego. Sekretarka, która siedziała za szklanymi drzwiami również zerwała się na równe nogi, tak jak dozorca parę chwil wcześniej. Powoli docierało do mnie, że znalazłem się na samym świeczniku twórców. Stąd można właściwie podążać tylko w górę. Oczywiście o ile chce się marzyć o kolejnym dniu życia. Zdecydowałem się już na kolejny krok, wiedziałem co może czekać na mnie za drzwiami gabinetu szefa teatru. Wszedłem razem z nowym znajomym, aby poznać kolejnego ważnego człowieka.

23.
Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy po otwarciu przed nami drzwi przez sekretarkę były ściany gabinetu, które składały się na niemy hołd dla artystów. Z każdej strony widoczne były eleganckie portrety kolejnych dyrektorów tego teatru. Przy najnowszej dacie, bez wpisanego jeszcze roku zakończenia misji wisiał portret pulchnego, lekko łysiejącego pana. Po sekundzie zauważyłem oryginał, siedzący niemal na wprost drzwi. Dyrektor uśmiechnął się, wstał aby powitać nas, po czym spytał co sądzimy o takiej formie hołdu dla sztuki. Oszołomiony takim obrotem spraw nie umiałem nic powiedzieć. Na szczęście mój towarzysz obronił mnie zmieniając zręcznie temat. Przedstawił mnie jako swojego nowego kompana, przy okazji pochwalił moje umiejętności pisania rymów na zamówienie. Niezbyt udanie spiekłem raka, po czym wydusiłem z siebie kilka słów uznania dla tak eleganckich wnętrz. Dyrektor kazał mówić sobie po imieniu. Odtąd miałem do niego mówić Jacek. Według niego byłem jednym z lepiej zapowiadających się twórców, stąd też mój nowy znajomy postanowił przedstawić nas sobie. Jacek opowiedział mi krótko, że planuje wystawić sztukę o trudach codziennego życia twórcy. Nie mógł lepiej trafić, w końcu można powiedzieć, że w tamtym czasie byłem wręcz wzorcowym przykładem takiego człowieka. Nieśmiało zgodziłem się wstępnie na współpracę. Jacek wraz z moim nowym kolegą wybuchnęli radosnym śmiechem. Uznali, że umowa już obowiązuje. Dyrektor podziękował za wizytę, obiecał wysłać umowę pocztą wszędzie na terenie kraju. Zostawiłem sekretarce mój numer telefonu, aby ustalić szczegóły. Wraz z niedawno poznanym jegomościem ruszyliśmy na przystanek, aby wrócić do mojego kolegi. Podróż minęła dość szybko, pod kamienicą, gdzie zatrzymałem się z Muzą byliśmy parę minut po 12 w południe.

Pozdrawiam!

2.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 1-3.

Dziś początek dłuższej przygody, jaką zawarłem w kolejnym opowiadaniu.

,,Samoloty nad miastem"

CZĘŚĆ I.

1.
Na niebie pojawił się malutki zarys samolotu. Za ogonem ciągnęła się smuga, biały wskaźnik dla ludzi znajdujących się na Ziemi. Od razu zacząłem zastanawiać się kto też może siedzieć w tej konkretnej maszynie. Począłem myśleć intensywnie o tym, skąd i dokąd lecą pasażerowie. Refleksjami odbiegłem od działki, na której akurat się znajdowałem. Jednak po paru chwilach mój potok myślowy został przerwany przez sąsiada. Włączył piłę spalinową, wynalazek przydatny, choć uniemożliwiający jednocześnie normalne funkcjonowanie ludzi wokół. Podszedłem do płotu, chciałem pomówić z właścicielem tej machiny, jednak ryk malutkiego skądinąd silnika skutecznie zniweczył moje plany. Skierowałem się więc w stronę furtki, skręciłem na alejkę i wyszedłem poza teren ogrodu działkowego. Wsiadłem w autobus, który akurat podjechał do przystanku, to był początek mojej podróży przez codzienność.

2.
W autobusie, od razu na wejściu dostałem silny cios w ucho i w nos. Nie chodzi jednak o pobicie mnie ale o woń roztaczającą się w pojeździe, a także krzyki wydawane przez grupkę dzieciaków, pewnie urwali się z pobliskiej szkoły. Przepchnąłem się ku środkowej części autobusu, jakiś pijak od razu zagadnął mnie o drobne, dałem mu nieużywany bilet, spojrzał się na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział. Gdy oddaliłem się od źródeł niemiłych wrażeń mój mózg znów zaczął fantazjować. Wróciłem do samolotu, widzianego z działki. Patrząc po kierunku lotu wyszło mi, że ludzie ci za cel swojej podróży wybrali Japonię, ewentualnie Chiny. Możliwe też, że jedno i drugie, nie wiem tylko w jakiej kolejności. Moje nowe rozmyślania zostały przerwane przez starszą panią z wózkiem na zakupy. Przepytała mnie ze znajomości podstawowych prawd wiary, niektórych modlitw na różne pory dnia i nocy, a także z tajemnic największych jakie można sobie wyobrazić. Zdziwiła się moją wiedzą. Nie wiedziała jednak, że przez cały tydzień, w oczekiwaniu na ten jeden moment poznawałem tego typu zagadnienia. Przy nauce dziwiłem się okropnie, jak ktoś, nie przymuszony przez nikogo może bredzić na podstawie tak zacnych podstaw, a efektem tego jest bardzo szeroki strumień pieniędzy napływający od wiernych. Zdziwienie to powróciło zapewne z dużą mocą w autobusie, powiedziałem bowiem na głos chyba o parę słów za dużo. Babka spojrzała się na mnie tak, jakby nawiązała kontakt z jakimiś bożkami z Asyrii lub Mezopotamii. Musiałem walczyć o życie, wyrwałem się ostatkiem sił na wolność, trafiłem akurat na inny przystanek niż tego bym oczekiwał. Mówi się trudno, w obliczu śmierci wszystko inne jest miłe. Nie wiedziałem jednak co spotka mnie za kilka chwil.

3.
Trafiłem bowiem do dzielnicy snobów, wielkich willi, apartamentowców i restauracji, gdzie szklanka wody kosztuje 100 złotych[1]. Przełknąłem ślinę, zanurzyłem prawą dłoń w kieszeni spodni i wyciągnąłem banknot 20-złotowy. Nieźle, przemknęło mi przez głowę, znajduję się na terytorium ,,nowych bogackich” z dwiema dychami w kieszeni. Dobrze, że miałem w drugiej kieszeni stare opakowanie papierosów. Może uda się je wymienić na jakąś dychę czy mini bon do knajpki (tylko nie wiem czy samo wejście do tych lokali nie kosztuje tyle co pudełko papierosów). Moje przemyślenia przerwali młodzi-gniewni, nabici w rurki, z tlenionymi grzywami. Od razu przystąpili do ataku, skierowali swoje niezbyt miłe słowa wobec moich dresów, co poradzę na zbyt szybką ucieczkę z działki, tam miałem lepsze ubrania. Nie przejąłem się zbytnio, czym rozsierdziłem ich jeszcze bardziej. Jeden z nich, wyjątkowo niski człowieczek rzucił we mnie resztką nisko tłuszczowych, bezglutenowych krakersów przeznaczonych dla wegańskich wegetarian. Krzyknął przy tym coś o moim wystającym brzuchu. Odparowałem mu, że jak dla mnie wygląda i zachowuje się jak dziewczyna. Tego było im za wiele. Zaczęli gonić mnie po okolicznych uliczkach, wymachiwali przy tym swoimi kolorowymi, skórzanymi torebkami, a w powietrzu zaczęły się unosić słowa takie jak rasista, homofob czy prostak. Uciekłem im dość łatwo, w końcu buty na 5-centymetrowych koturnach nie nadają się za bardzo do sprintu. Nieco zmęczony postanowiłem odpocząć sobie w jednej z wymuskanych knajpek. Usiadłem w ogródku, wyciągnąłem papierosy, nim jednak zdążyłem zapalić koniec jednego z nich pojawił się kelner. Posługując się wysokim językiem[2] poinformował mnie o tym, jak moje zachowanie negatywnie wpłynęło na okolicę. Podziękowałem mu za troskę, schowałem papierosa do kieszeni, a paczkę zostawiłem na stoliku. Zostawiłem ją jako zapłatę za szkodę, kelner bredził coś, że za sięgnięcie po papierosa płaci się tu jakieś 15 złotych. A niech ma, niech sobie wymieni na pieniądze te moje świństewka do palenia. Snułem się jeszcze trochę w tej dzielnicy, do której nie przystawałem zupełnie. Rozmyślałem o tym co mogą dostać do jedzenie pasażerowie tamtego samolotu, który leciał nad działką. Doszedłem do wniosku, że nie są to zbyt wyszukane dania, w końcu jakieś 85% z nich leci w nazwijmy to II klasie. Nogi pod brodą, obok dwie obce osoby. Jedzenie też musi być chyba podobne. Z nowych rozmyślań wyrwał mnie dźwięk klaksonu. To podjechał mój kumpel, aż dziwne, że nie wzbudził żenady w tej okolicy swoim Peugeotem 306. Uchylił szybę, krzyknął coś do mnie, lecz wrzaski bezglutenowych blondynów zagłuszyły jego krzyk. Nim zdążyłem coś odpowiedzieć siedziałem już obok kumpla w aucie. W lusterku wstecznym widziałem tych samych gości, którym tak się naraziłem po przybyciu do tej enklawy pieniądza.



[1] Chodzi o dzielnicę, na którą składają się szybko rosnące osiedla. Podmiejskie miejscowości w ten sposób bardzo szybko zostają wchłonięte przez miasto. 
[2] Swoista nowomowa, charakterystyczna dla takich miejsc. Często spotyka się w niej wyrazy obcego pochodzenia.


Pozdrawiam!

11.06.2019

Na zapleczu.

Dziś wiersz inspirowany po części sztuką, po części moją wyobraźnią.

Dla S.J.

,,Na zapleczu"

Siedzimy na zapleczu,
Korzystamy z każdej wolnej chwili,
By chwycić się jakiejś drobnej,
Malutkiej przyjemności.

W tym momencie gramy w karty,
Stawiamy drobne monety,
(Alfred Green ograł już wszystkich),
Powoli wracamy do zadań.

Jeszcze jedno rozdanie,
Jedna próba odzyskania oszczędności,
Tych paru dolarów zarobku.

Rozrywkę przerywa nam,
Nagły i naglący krzyk,
Na sali widowiskowej,
W naszym rewirze,
Trzeba rozpocząć usługi.

18.04.2019
Pozdrawiam!