Wdrapaliśmy się z mozołem na piętro,
drzwi otworzyła moja towarzyszka, powiedziała mi o swoich snach. Znów męczył ją
jeden szczególny, zwykle po pojawieniu się tej mary przez pół dnia chodziła jak
struta. Tym razem musiała jednak zacisnąć zęby, przed nieznajomymi udała
niewzruszoną adoratorkę artystów. Wraz z moim kumplem zaoferowała nam herbatę
oraz ciasto. Zgodziliśmy się chętnie, spytała się jeszcze czy nie pogniewamy
się jeśli wróci do sypialni zdrzemnąć się chwilę. Z pomocą swoich oczu
pokazałem jej, że może tak uczynić, dodałem też w ten sam sposób, że po
załatwieniu spraw przyjdę do niej. Moja Muza wychodząc figlarnie spojrzała na
moich towarzyszy. W końcu mogłem dowiedzieć się w czym była cała rzecz. Jacek
wyłożył wszystkie karty na stół. Daje mi od miesiąca do trzech, abym napisał sztukę,
ewentualnie powieść o trudach bycia artystą. Nie wiedział bowiem czy lepiej
będzie moje dzieło wystawić w teatrze czy raczej wydać w jednej z należącej do
tej instytucji oficynie. Przyjąłem ogólne założenia, dopytałem go jednak o
stopień wolności w tworzeniu. Powiedział mi, że jak dla niego mogę zrobić to w
całości w sposób wolny, a nawet dowolny. Podziękowałem za zaufanie, po czym
oddaliłem się mówiąc o sprawdzeniu co u mojej Muzy słychać. Cichutko
wślizgnąłem się do pokoju, światło było zgaszone, jednak bez trudu znalazłem ją
leżącą na łóżku. Jej ciało było takie spokojne, usiadłem na krześle, starałem
się jej nie zbudzić. Otworzyła jednak oczy i spytała co ustaliliśmy.
Powiedziałem jej, że teraz ważne jest podróżowanie. Ważne będzie otwarcie się na
wszelkie bodźce, które po zapisaniu mogą stać się osnową sztuki albo powieści.
Moja Muza uśmiechnęła się cudownie, zaproponowała abyśmy od razu ruszyli w
drogę. Zastanawiałem się chwilę po czym przyznałem jej rację. Zebraliśmy szybko
nasze rzeczy, podziękowaliśmy mojemu koledze za gościnę i rzuciliśmy się w wir
kolejnych przygód w tym mieście.
25.
Po wyjściu przed kamienicę, gdzie
spędziliśmy parę wspaniałych chwil zaparło nam dech w piersiach. Miasto skrzyło
się od słonecznych iskier, dachy wyglądały jakby zrobiono je ze złota, a każdy
szklany fragment budynków odbijał sto, tysiąc a może nawet i milion razy więcej
światła niż przyjmował. Należało w tym całym promienistym otoczeniu znaleźć
drogę do kolejnych wyzwań, kolejnych miejsc wartych zobaczenia, by mieć potem o
czym napisać dla dyrektora Jacka. Skierowaliśmy się w stronę Słońca, nie od
dziś wiadomo, że jest ono dobrym doradcą dla żeglarzy czy wędrowców. Tego
ostatniego złapaliśmy się z niezwykłą chęcią. W końcu nasze chodzenie po tym
mieście można porównać do wędrowania, lecz tu mieliśmy jeden cel, zobaczyć i
przeżyć jak najwięcej. Przy zwyczajnych wędrówkach nie zawsze jest to na pierwszym
miejscu. Tym razem zdecydowaliśmy się na piesze przemierzanie ulic. Z początku
wszystko przypominało mi moje miasto, zostawione tam gdzieś w oddali. Jednak z
biegiem czasu ulice stawały się uliczkami, kamienice kamieniczkami, tylko nie
wiem czemu ludzie nie chcieli stawać się ludzikami. Po mniej więcej 25 minutach
spędzonych z Muzą na poetyckich rozmyślaniach doszliśmy w niezwykłe miejsce.
Pośród uliczek miasta wyrastał wyglądający na bardzo stary budynek, który w
pierwszej chwili przywiódł mi na myśl plac św. Marka w Wenecji. Poświęciliśmy
parę chwil na podziwianie tej gotycko-renesansowej bryły, jej ,,ślepych
okien", białej, dość niskiej przybudówki. Muza dojrzała nagle na jednej ze
ścian tabliczkę z informacją, gdzie trafiliśmy. Okazało się, że jest to stara
synagoga, od razu stwierdziliśmy, że warto byłoby zobaczyć co znajduję się w
jej okolicy. Przeszliśmy kawałek brukowaną alejką, została wyłączona z
jakiegokolwiek ruchu chyba dawno temu. Po drodze minęliśmy pierwsze oznaki, że
dzielnica ta niesie za sobą kolejne tajemnice. Otóż w niektóre szyldy
przeróżnych sklepów, kawiarni czy galerii sztuki wyglądały tak, jakby czas
zatrzymał się w okolicach XV wieku. Razem z Muzą musiałem przerwać te mikro
obserwacje, bowiem przed nami wyrósł kolejny znakomity budynek. Tym razem bryła
odcinała się nieco od sąsiadów za sprawą specyficznego koloru, dodatkowo tynk
zaczął odpadać z niej dość dużymi kawałkami. Dziwna nadbudowa nad dachem w
kształcie trójkąta zrobiła na mnie dziwne wrażenie. Moja towarzyszka i tu
wykazała się spostrzegawczością, bowiem dosłownie po minucie wiedziałem, gdzie
się znajdujemy. Byliśmy przed drugą synagogą. Od pierwszej różniła się w czasie
powstania o wiek. Widok całości sprawił mi bardzo dużą przyjemność ale także
swojego rodzaju zagwozdkę. Nie byłem bowiem pewny czemu synagoga ta znajdowała
się na piętrze, czyżby jakiś znamienity przywódca dzielnicy żydowskiej uznał
taką lokalizację za bliższą Stwórcy? A może przeważyły zupełnie przyziemne
rzeczy. Wyrwany przez moją najbliższą osobę z rozmyślań musiałem puścić się
niemal biegiem, by za nią nadążyć. Wyczytała bowiem na jednej ze ścian, że
zaraz obok jest trzecia synagoga. Wiedziałem już, że wycieczka do tej
dzielnicy była zdecydowanie najlepszym wyjściem na tą chwilę. Ostatnia bożnica
wywarła na mnie największe wrażenie, pierwsza myśl jaka przeszła mi wtedy przez
głowę dotyczyła podobieństwa schodów zlokalizowanych po dwóch stronach, do
jakiegoś ważnego budynku w naszej religii. Tu jednak przy styku schodów
znajdowało się coś na kształt wiaty, pewnie służyła ważnym gościom tego domu
Boga. Oczarowany tymi widokami zostałem siłą zaciągnięty do jeszcze jednego
miejsca, na stary żydowski cmentarz. Dopiero tam poczułem jak te wszystkie
miejsca się ze sobą łączą. W tamtym momencie doznałem wrażenia, jakby cała
historia tej dzielnicy ukazała mi się przed oczami, wszystkie momenty dobre i
złe, momenty chwały i pogrążania się w upadku, wszystko to sprawiło, że
udaliśmy się do nie tak odległego hostelu. Chcieliśmy bowiem z Muzą na bazie
doświadczeń tego dnia stworzyć wiersze będące zapisami chwil. Tak też
zrobiliśmy, po szybkiej kolacji w knajpce koło naszego miejsca nocowania
udaliśmy się do pokoju, by w spokoju przemyśleć nasze kolejne kroki w tym
mieście.
Pozdrawiam!