28.09.2019

Krótka opowieść przy goleniu.

Dziś wiersz będący swoistym wyjściem w przyszłość. Bo jeśli będę miał za lat x dziecko, to będę mógł tak właśnie opowiadać o latach 90.

,,Krótka opowieść przy goleniu"

Chodź synu do mnie, mam dla Ciebie,
Krótką opowieść przy goleniu.

Tatuś opowie jak to było,
Gdy był mniej więcej w Twoim wieku.

Możesz uwierzyć albo nie,
Internet był jedynie z kabla,
Pegasus bawił jak Play Station,
A w szkole znałem niemal wszystkich.

Do tego jeszcze można dodać,
Wyprawy po film na kasecie,
Tak synu, wtedy jeszcze nie było,
Płyt czy innych takich dysków.

Zakupy, magia w nich prawdziwa,
Choć czasem można było zginąć,
Jak pan i ojciec z naprzeciwka.

Jeśli chcesz więcej, musisz czekać,
Golenia koniec, czas już na mnie,
Ma korporacja nie zaczeka,
Już nic nie wróci,
To co było.

6.04.2019
Pozdrawiam!

25.09.2019

Brak.

Dziś wiersz powstały pod wpływem paru negatywnych myśli. Jednak sam proces twórczy okazał się oczyszczający.

,,Brak"

Nie ma dziś Słońca,
Nie było i nie będzie,
Miasto topi się w czerwonej,
Księżycowej łunie.

Idę ulicą Prawdziwą,
Nazwa pasuje idealnie,
Ona jedyna jest tu i teraz,
Inne mieszają światy.

Słońca dziś nie ma i nie będzie nigdy,
Stara przepowiednia się sprawdza,
Wszystko czerwone, za chwilę czarne,
Ale wspaniała zmiana.

W mojej głowie pająki zajęły się sobą,
Wszystkie myśli utknęły gdzieś,
Miasto płonie czerwienią,
A ja siedzę i piszę,
Czas mój nadszedł na przerwę.

8.04.2019
Pozdrawiam!

22.09.2019

Ukryty.

Dziś wiersz w pewnej mierze inspirowany malarstwem.

Dla S.J.

,,Ukryty"

Ukryty przed oczami innych,
Siedzę od lat w tych ruinach,
Kopiuje księgi, modlę się,
Do tego czasem coś napiszę.

Na ziemi leży tak spokojnie,
Czaszka jakiegoś męża stanu,
A może kogoś, kto w ruinach,
Przede mną szukał swego śladu.

Zawsze jak patrzę na jej kształty,
Wszystko staje się tak jasne,
Żyję tu chwilę, mgnienie oka,
Nagroda za to czeka w raju.

Ukryty w lesie często walczę,
Demony zawsze chcą mnie dostać,
Mam jednak czaszkę, ona rozumie,
A może nawet wszystko wie.

Do raju pójdę, tak sobie myślę,
W końcu ucieczka daje wiele,
Nie brak mi pokus, tych wewnętrznych,
Te jednak umiem w sobie zwalczać.

Ukryty w lesie od lat całych,
Pewnie niedługo będę biały,
Ktoś moją czaszkę z tamtą weźmie,
Jako strażników moralności.

9.02.2019
Pozdrawiam!

19.09.2019

Gdy umierają ptaki.

Dziś powrót do wierszy. Tym razem coś związanego z naturą, a także w jakimś stopniu z Japonią (jakoś struktura utworu budzi takie skojarzenie).

,,Gdy umierają ptaki"

Gdy umierają ptaki,
Powietrze dziwnie drga,
Jakby płakało za nimi.

W końcu to one,
Czynią istnienie powietrza znośnym,
Łaskocząc je skrzydłami w locie.

2.08.2019
Pozdrawiam!

16.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 13-15.

13.
Zrezygnowany postanowiłem dołączyć do mojej Muzy pod Wiedniem. Wiedziałem już, że w kraju nie powstaną żadne nowe budynki.
14.
Ruszyłem na dworzec, pech chciał postawić na mojej drodze jakiegoś głupka w taksówce. Gdy chciałem przejść przez ulicę on ruszył swoim Passerati, wjechał w kałużę znajdującą się przy krawędzi chodnika z ulicą, a następnie odjechał jak gdyby nigdy nic. Przemoczony niemal do suchej nitki wszedłem na teren dworca. Minąłem grupkę Azjatów, nie mam pojęcia do dziś skąd byli, jednak po intensywności robienia zdjęć mogli być z Japonii. Zrozumiałem też jak może czuć się przedstawiciel jakiegoś mało znanego plemienia z Amazonii czy Afryki, któremu badacz kultury świata próbuje zrobić zdjęcie. Mit o kradzieży duszy człowieka w ten sposób też wydał mi się jakby bliższy prawdy. Sam miałem wrażenie jakbym pod wpływem zdjęć robionych przez tych ludzi stracił część siebie. Może to nie byli Azjaci, a jacyś przybysze podszywający się pod nich? Po powrocie do swojej krainy zbierają kawałki skradzionych dusz i łączą je ze swoimi. Na dalsze rozmyślania nie było czasu, bowiem nadjechał mój pociąg. Miałem nadzieję na przyjemną podróż, rzeczywistość okazała się mniej miła. W środku wagonu, gdzie miałem zarezerwowane miejsce siedziała już cała zgraja kibiców, od razu po wejściu zostałem wypytany o swoje ulubione drużyny. Jakimś cudem udało mi się odpowiedzieć po ich myśli, jednak przez resztę podróży byłem obserwowany. Pewnie chodziło o to jak wyglądałem po spotkaniu z głupkiem w taksówce. Nie miałem specjalnie możliwości przebrania się w lepsze ubrania, siedziałem więc w przedziale w stroju przypominającym uniform hydraulika. Kibice dość szybko odpadli z rzeczywistości po użyciu magicznych płynów z procentami. Dalsza podróż w okolice Wiednia przebiegła bez problemu.
15.
Nad ranem opuściłem pociąg na dość zapuszczonym dworcu. Przywitała mnie fala spojrzeń, widocznie miejscowi nie przywykli do takich widoków jakie im zapewniłem. Dziwne, szczególnie biorąc pod uwagę fakt przebywania na ich terenie malarza, oni podobno mają dopiero gust odzieżowy. Muza powitała mnie przed budynkiem dworca, wysiadła ze starego, choć bardzo zadbanego kabrioletu. Na moje oko mógł to być jakiś model  Austina, za kierownicą siedział chyba malarz, do którego moja towarzyszka dołączyła. Po paru minutach jechaliśmy dość krętymi drogami, do domu Hansa (tak miał na imię malarz), wykorzystaliśmy czas dojazdu na poznanie się nieco bliżej. Hans okazał się być dość podobny do mnie, szczególnie w sposobie korzystania z pomocy Muzy. Widać było, że zmiana otoczenia i artysty działa na nią dobroczynnie.  Bardzo cieszył mnie taki obrót spraw, zwłaszcza mając w pamięci dawne zdarzenia z jej życia.
16.
Spędzaliśmy czas głównie na artystycznych działaniach. Hans korzystał z natchnienia w sposób, jaki nigdy wcześniej nie przyszedł mi do głowy. Szedł sobie na jakiś czas, nieokreślony wcześniej, nasiąkał różnymi zdarzeniami, po czym nie oddawał ich w pełni na obrazach. Tworzył coś na kształt plam pamięci, ja po przesiąknięciu jakimiś zdarzeniami przelewałem na papier ich ubarwione, aczkolwiek dość bliskie oryginałowi szkice. Nauczyłem się przy nim bardziej malarskiego podejścia do pisania, szukałem słów, które stawały się czymś jak u niego kolor, kształt czy intensywność barwy. On nauczył się ode mnie patrzenia na świat w nieco absurdalny sposób, nie zawsze związany z rzeczywistością.  Gdy minął miesiąc wspólnych działań dostałem telefon od mojego znajomego z domu, okazało się, że jestem mu niezwykle mocno potrzebny, jak najszybciej to możliwe. Nie chciał mi nic powiedzieć przez telefon, zrezygnowany opowiedziałem o wszystkim towarzyszom. Uznali, że sami poradzą sobie z odtwarzaniem świata w formie obrazów, mam się nie martwić i załatwiać swoje sprawy. Hans powiedział też, że jeśli tylko będę chciał mogę do niego przyjechać. Podziękowałem dość ogólnie, próbowałem się wykpić, jednak nie za bardzo mi to wyszło[1]. Gospodarz odwiózł mnie na dworzec, po czym zaczekał jeszcze jak pomacham mu z okna wagonu. Zrobiłem to z mieszanką wstydu za swój brak asertywności i smutku, musiałem zostawić ważną dla siebie osobę wraz z mężczyzną, którego uznałem za godnego zastępcę na jakiś czas.








[1] Jak w przypisie 25.

Pozdrawiam!

13.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. III, rozdział 12.

12.
Od samego wejścia poczułem spore zażenowanie, obsługa traktowała mnie jak króla. Zmieszany usiadłem przy stoliku, stres pogłębił się jak zobaczyłem wielość sztućców goszczących na stole. Nigdy wcześniej ani potem nie widziałem tylu narzędzi do jedzenia. Na moje szczęście kolega pojawił się dość szybko po mnie, nakrzyczał na obsługę, po czym zawlókł mnie siłą do swojego gabinetu. Tam poczęstował mnie szklanką whisky. W międzyczasie wyjaśnił mi jak dorobił się tak znakomitego lokalu. Wtedy mówiąc najogólniej szok znokautował mnie dokładnie. Po tym wstępie zostałem zasypany masą pytań na temat mojej decyzji w sprawie udziału w show tworzenia grupy poetyckiej. Wiedziałem już, że jedyną okazją do wycofania się będzie przerwa, która zostanie przeznaczona na wzięcie oddechu przez mojego znajomego. Oczywiście moja nieśmiałość objawiła się w pełnej krasie. Nie powiedziałem słowa sprzeciwu. Wyszło na to, że będę noszony niczym król-poeta po ulicach miasta, za mną i przede mną będą szli poeci z nowej grupy, a gdzieś w  okolicy pojedzie autobus z głośnikami emitującymi moje wiersze. Do tego po najważniejszych punktach metropolii będą krążyć wolontariusze z kopiami moich dzieł. Zszokowany swoją nieudolnością schowałem się w sobie, po czym bełkocząc coś niezrozumiale wyszedłem z gabinetu kumpla. Wróciłem do domu, zjadłem co niecoś, choć ściśnięty żołądek nie ułatwiał sprawy. Wypiłem jeszcze drink, po czym udałem się do swojego pokoju w nadziei na stworzenie nowych tekstów. W końcu pokazanie się w roli króla-poety wymaga odpowiedniego przygotowania. Mieszanka stresu i chęci podkarmienia wielkiego ego sprawiła, że tego dnia napisałem szereg wierszy, które uznałem za jedne z najlepszych jakie napisałem do tej pory. Zmęczony poszedłem spać. Śniło mi się jak wszystko może wyglądać, jak miasto reaguje na moje pseudo rządy.

Pozdrawiam!



10.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. III, rozdziały 9-11.

9.
Postanowiłem pojechać pod pewien wysoki budynek, chciałem z wysokości[1] popatrzeć na miasto i w ten sposób odnaleźć drogę do siebie, a potem dla Muzy. Bez większych problemów trafiłem pod właściwy adres, pokręciłem się parę chwil pod budynkiem, dopiero potem zdecydowałem się wjechać na 30. piętro.
Windziarz nie wykazał właściwie żadnych oznak przychylności, z oznakami zniecierpliwienia łaskawie zawiózł mnie na wskazaną kondygnację. Chwilę po opuszczeniu windy wiedziałem już, że to był dopiero przedsmak moich kolejnych przygód.

10. 
Na tarasie od razu zauważyłem spory tłum, byli wśród nich moi znajomi, zauważyłem też paru paparazzi. Prowadzący całą spotkanio-konferencję nakazał hostessom wciągnąć mnie w tę ludzką masę, niedługo potem okazało się jaka ma być moja rola. Miałem wyrecytować parę najnowszych wierszy, następnie zgromadzeni znajomi mieli wygłosić na moją cześć peany, na koniec miałem zapozować na ściance, a w międzyczasie odpowiedzieć na parę pytań dziennikarzy. Podświadomie skurczyłem się w sobie, chciałem uciekać. Ktoś znakomicie przemyślał wszystko, windziarze zamknęli się w swoich ciasnych pomieszczeniach, hostessy napierały na mnie, abym zbliżał się do sceny, nie było żadnej drogi ucieczki. Nawet mając spadochron nie miałbym jak z niego skorzystać, chroniące przed skokami siatki spełniały swoje zadanie w najlepszy możliwy sposób.  W obliczu niemal swojego końca uznałem, że błaznowanie dla znajomego nie było takim najgorszym pomysłem.

11.
Postanowiłem zagrać w ich grę, wszedłem cały roztrzęsiony na scenę, zbliżyłem usta do mikrofonu, po czym wydusiłem z siebie swój ostatni wiersz. Gdy odbiorcy doszli do przesłania wiersza wiedziałem już, że należą do mnie. Powiedziałem im szczerze, że kocham odbiorców, bez nich nie istnieję w końcu, jednak nie cierpię wręcz w sposób biologiczny wystawiania siebie z twórczością na widok publiczny. Ciągnąć swój wywód wykazałem im, że najlepiej czuję się  prezentując swoje dziełka, bez konieczności pokazywania siebie. Ludzie oczekujący ode mnie wywleczenia się na lewą stronę, pokazania wnętrza w całości, z najciemniejszymi zakamarkami zaczęli ze zrozumieniem bić brawo. Spośród nich wyłonił się mój znajomy, zaczął coś mówić, jednak owacje nie pozwalały zrozumieć zbyt wiele. Z ruchu warg odczytałem jedynie, że jestem zaproszony na kolacje wraz z nim. Chwycił mnie pod ramię, szybko skierowaliśmy się do windy, paparazzi próbowali coś osiągnąć, jednak my byliśmy już w windzie. Ja odwróciłem się do nich plecami, mój towarzysz wywalił język na całą jego długość. Ciekawiło mnie w tamtej chwili ile może być warte tak dziwaczne zdjęcie. Po dotarciu na parter zostałem wsadzony do eleganckiego auta, po czym trafiłem do ekskluzywnej knajpy.



[1] Chodzi o pewien znany, bardzo wysoki budynek, z którego można patrzeć na panoramę miasta. Na 30. Piętrze znajduje się specjalny taras widokowy.

Pozdrawiam!

7.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. III, rozdziały 6-8.

6. 
Obudziłem się parę godzin później w kuchni starszego pana. Siedziałem na ładnym, miękkim fotelu. Gospodarz siedział obok mnie z kubkiem herbaty. Uśmiechał się przyjaźnie, po chwili zadał mi jedni pytanie. ,,Czy przychodzisz od swojego Mistrza, mojego bliskiego przyjaciela G.?”. Odpowiedziałem szybko, że nie, jestem tu w celu zasięgnięcia opinii w jednej sprawie ze styku sztuki i finansów. Zdziwił się nieco, po czym zaczął słuchać z uwagą, przedstawiłem mu cały pomysł mojego kolegi, wskazałem jakie zdanie miał o tym przedsięwzięciu G. nawiedzając mnie w śnie. Przedstawiłem mu także swoje zdanie na ten temat. Po chwili myślenia wypowiedział się. Nigdy nie spodziewałem się po tak wielkim twórcy takiej dozy zapału do uczestniczenia wraz ze mną w całej akcji. Stwierdził, że pomysł jest warty uwagi ze względu na możliwość przywrócenia poezji, a także sztuki operowania słowem na zasłużone tory. Umówiłem się z nim na kontakt telefoniczny, gdy tylko zdobędę jakieś nowe informacje w sprawie. Podświadomie wiedziałem już jednak o sprzeciwie, który miał polegać na braku takiej informacji, ewentualnie jako informacji fałszywej. Zszokowany z lekka reakcją mojego organizmu wróciłem uważając bardzo na siebie do domu. W mieszkaniu zjadłem coś bardzo szybko, po czym położyłem się spać. Usnąłem bardzo szybko, męczyły mnie jednak przez jakiś czas mieszające się ze sobą sny. Jeden z nich wiązał się z moim Mistrzem nazwijmy go osobistym, drugi z Mistrzem podziwianym tylko.  W pewnym momencie mój mózg stworzył nieprawdopodobne obrazy z ich udziałem,  przeniósł ich w scenerię znaną z serii gier na konsole, gdzie dwie postaci chodzące do środka ekranu walczą ze sobą wykorzystując techniki wschodnich sztuk walki wsparte kulami mocy i tego typu fantastycznymi elementami[1]. W moim śnie Mistrzowie walczyli przede wszystkim za pomocą słów, układali na szybko mocne rymy, wybijali się wzajemnie z rytmu myśli, nigdy nie wchodzili za to na tereny zakazane, nie obrażali nikogo poza sobą, jeśli w jakimś momencie uznali to za konieczny element walki. Ich obraźliwe linijki nie były jednak chamskie, zawierały w sobie wielką porcję humoru, inteligencji i umiejętności formowania świata słowami. Całość była przesycona absurdem w takim stopniu, że mój mózg w pewnej chwili uznał je za zbyt wielkie, obudziłem się nieco zdziwiony tym, co może wytworzyć ten element ciała człowieka.

7.
Odczekałem kilka godzin do rana, po czym zdecydowałem się na kontakt z Muzą. Połączenie było słabej jakości, wykpiła się otoczeniem gór. Zdziwiony chciałem zapytać ją o miejsce pobytu, w końcu nie pamiętałem, aby miała się przenosić gdzieś z Hansem, a w jego miejscu zamieszkania nie zanotowałem jakichś szczególnie wysokich gór.  Moje osobiste Natchnienie uspokoiło mnie jednak, wewnętrznie czułem, że mimo tego coś jest nie tak. Ostatecznie pozdrowiłem jedynie moja towarzyszkę, kazałem też powiedzieć parę słów Hansowi na temat naszej ewentualnej współpracy w przyszłości. Zdziwiony i nieco zmieszany postanowiłem usiąść do pracy. Miałem w końcu do skończenia kilka ważnych tekstów dla portali literackich, zamówione życzenia z różnych okazji, a także parę wierszy na kilka współczesnych tematów. Cały czas z tyłu głowy miałem parę wspomnień związanych z tą ważną dla mnie i pośrednio dla mojego tworzenia osoby.

8.
Jedno z nich związane było z przeszłością Muzy w pewnym mieście w kraju. Miała wtedy około 20 lat, dała się wciągnąć w niezbyt jasne i czyste interesy pewnego człowieka. Nie ma sensu wdawać się w szczegóły, wystarczy jedynie podać, że uratował ją od zguby pewien ksiądz, od chwili dowiedzenia się o całej sytuacji uznałem, że nie do końca uczciwie wkładałem do jednego worka większość przedstawicieli tej profesji.  Przyjąłem Muzę pod swój dach, gdy tylko dowiedziałem się o jej ucieczce od tego złego człowieka. Na początku spędziliśmy ze sobą jakiś czas na poznawaniu siebie nawzajem. Gdy pierwsze lody puściły zaczęła mi opowiadać jak wyglądało życie z przestępcą. Cały czas bała się o swoje życie, bała się właściwie każdego dzwonka do drzwi, każdej głośniejszej rozmowy na korytarzu. W końcu przepracowaliśmy część ich traum, nigdy jednak nie poznałem jej niektórych, najgłębiej skrywanych tajemnic. Nie naciskałem w nadziei, że kiedyś sama zdecyduje się na zwierzenia. Jak dotąd nic takiego się nie zdarzyło. Nasza współpraca układała się wzorowo. Ona zawsze umiała wprowadzić mój umysł w stan tworzenia, ja z kolei próbowałem dać jej namiastkę bezpieczeństwa. A teraz wyszło na to, że siedząc w kraju tracę kontakt z nią. Nie spodziewałem się po Hansie żadnych złych zamiarów. Może chodziło o jakiegoś rodzaju zmęczenie materiału z jej strony. Nie wiedziałem jak mogę odnaleźć odpowiedź na to pytanie, dlatego zająłem się na powrót pisaniem. Tworzenie szło mi kiepsko, za każdym razem myśli wracały do Muzy i mojej relacji z nią. Postanowiłem wyjść na dwór, może tam skryły się jakieś wskazówki do przeszłości.   



[1] Nawiązanie do prawdziwej serii gier akcji, w których kluczowym elementem jest walka dwóch postaci, ich ruch jest możliwy jedynie do środka ekranu i od środka, w lewo i w prawo.

Pozdrawiam!

4.09.2019

Samoloty nad miastem. cz. III, rozdziały 3-5.

3.
Obudził mnie nad ranem odgłos przelatującego w pobliżu samolotu, wróciłem do działki i tego pierwszego pojazdu latającego, od którego zaczęły się te wszystkie moje przygody. Pomyślałem sobie, że mam jeszcze możliwość ucieczki z kraju, choćby na kilka tygodni, w tym czasie kolega na pewno wypali się z zapałem do restauracji grup poetyckich w stylu tych najbardziej znanych. Mistrz w sekundę pojawił się w rogu pokoju, marsowa mina od razu spowodowała u mnie spazmy i początki histerii. Usta zaczęły poruszać się miarowo, słowa wybrzmiewały jedno po drugim. Wyniknęło z nich wielkie uznanie dla mojej strachliwości, braku asertywności i bezmyślności. Mój mentor na koniec stwierdził jednak, że skoro podjąłem taką decyzję, to muszę trzymać się jej już do końca. W myślach przyznałem mu rację, bałem się bowiem cokolwiek powiedzieć. Mistrz zniknął tak szybko jak się pojawił. Zmęczony całą sytuacją postanowiłem wyjść z domu. Skierowałem się jak niemal zawsze w stronę palmy, tam mogłem spotkać różnego rodzaju sytuacje, które mogły wpłynąć na mnie pozytywnie. W końcu nie wiedziałem dokładnie na czym będzie polegała moja praca dla kumpla.

4.
Podchodząc w górę ulicą zacząłem słyszeć dość głośne hasła, wykrzykiwane przez tysiące gardeł. Im bliżej byłem, tym lepiej mogłem zrozumieć każde, pojedyncze słowo, słychać było nawet z biegiem czasu i odległości niemal wszystkie znaki przestankowe. W końcu doszedłem do centrum wydarzeń, wplątałem się w tłum ludzi, między nimi wolno jechały ciężarówki, z których wylewały się na ulice hałasy wszelkiej maści. Po pobieżnym zobaczeniu jakie hasła znajdują się na bannerach wiedziałem już co się święci. Kumpel postanowił szybciej niż mnie zapewniał przystąpić do realizacji swoich zamiarów. Ludzie idący w tym pochodzie byli wyraźnie podekscytowani, w ich ustach założenia nowej grupy poetyckiej przybierały formę poezji, tworzyły nowe, nieznane światy. Stopniowo ich oczy zaczęły spoczywać na mnie, coraz większa ich ilość spowodowała chęć schowania się w samym sobie. W końcu ktoś z tłumu krzyknął: ,,Ludzie, to on! Twarz naszej nowej grupy poetyckiej, która może stworzyć podwaliny pod nowy, wspaniały świat[1]. Siła tych argumentów spowodowała, że ledwo trzymałem się na nogach. Rozmyślałem już tylko o tym co zrobię temu znajomemu, gdy go spotkam. W tym samej chwili ktoś chwycił mnie pod ręce i posadził na krześle, do którego przymocowane były długie tyczki z czterech stron. Trzymali je w rękach zamaskowani osobnicy w czarnych, zwiewnych strojach. Sunęli długim szpalerem, co dziwne właściwie nie czułem żadnych kołysań czy innych niewygód związanych z niesieniem mnie na tym niby tronie. Po wielu minutach jakie upłynęły wśród dziwnych melodeklamacji i wyrywkowego prezentowania moich wierszy dotarliśmy do wielkiej hali sportowej[2]. Całe wnętrze przypominało te jakie kiedyś mogły być w wielkich miastach starożytnych. Wszystkie postaci jakie weszły za mną do hali teraz miały białe stroje. Ilość towarzyszących mi osób wyniosła jakieś kilkaset. Widocznie do środka mogli wejść najlepsi z najlepszych, wybrani w nieznany mi sposób. Krzesło-niby tron postawiono na środku wielkiego pomieszczenia, po kilku sekundach zapadła cisza, tak przejmująca, że można było usłyszeć bicie serca kogoś znajdującego się parę metrów od nas. W końcu z tłumu wyłonił się Wielki Mistrz, nazwałem go sobie tak w myślach, bowiem różnił się znacząco od pozostałych. Miał na sobie czerwony strój, wielką tiarę na głowie, w ręku trzymał zaś pastorał złożony z tubusów, jakie wykorzystywano w przeszłości. Wielki Mistrz zbliżył się do mnie na odległość mniejszą niż  parę centymetrów. W jego oczach zauważyłem wielkie uwielbienie do mnie, wręcz chęć wyniesienia mnie do roli niemal bóstwa. Gdy jego usta zbliżyły się do moich w wyraźnej chęci pocałunku wyrwał się z mojej piersi nieziemski krzyk. Domyśliłem się bowiem kto stał za tym wszystkim, mój znajomy. Nie wiedziałem jednak jaki miał wobec mnie zamiar. W tym momencie obudziłem się cały spocony, ciemność zadziała na mnie dziwnie kojąco. Wiedziałem już, że to był tylko zły sen. Przewróciłem się na drugi bok i na powrót usnąłem po kilkunastu minutach.

5.
Rano jak tylko otworzyłem oczy wiedziałem już jak dziwnie może potoczyć się ten kolejny dzień z mojego życia. Na telefonie lśniła ikona nieodebranych połączeń w ilości przekraczającej wszelkie granice. Szybko przygotowałem się do opuszczenia mieszkania, w biegu zjadłem małe co nieco i ruszyłem w miasto. Po drodze zadzwoniłem do swojego kolegi, który usilnie chciał zrobić ze mnie swoją maskotkę. W czasie rozmowy dowiedziałem się szczegółów o mojej pracy na rzecz jego ruchu poetyckiego. Wymyślił sobie dodatkowo jak mógł wykorzystać mój niby nimb świetności w posługiwaniu się słowem. Zaplanował dla mnie szereg spotkań z fanami poezji, na samą myśl włosy zjeżyły mi się na głowie. Wykpiłem się w sposób chamski, o ile można za taki uznać zasłonięcie się spotkaniem z Mistrzem poznanym w pociągu. Kolega zbaraniał, gdy tylko odzyskał głos poprosił mnie bardzo miło o namiary na tego wielkiego twórcę. Odpowiedziałem mu wymijająco, przedstawiłem swój fikcyjny plan współpracy z  Ideałem. Znajomy zapowietrzył się totalnie, wyjąkał parę słów i rozłączył rozmowę. Wiedziałem już, że wywalczyłem parę godzin wolności. Postanowiłem odwiedzić pewnego starszego człowieka, którego twórczość wpłynęła na mnie dość mocno. Do miejsca zamieszkania tego mężczyzny dotarłem łatwo i szybko. Dzwoniąc do  drzwi zastanawiałem się co mogę mu powiedzieć w celu wyjaśnienia mojej obecności u niego. W końcu wymyśliłem, że wyjaśnię mu swoją wizytę pisaniem pracy na jego temat. Gdy jednak otworzył dziwi cały plan zmienił się w pył. Stres związany z poznaniem swojego guru zwyciężył, nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, po czym prawdopodobnie zemdlałem.




[1] Odwołanie do książki ,,Nowy, wspaniały świat”.
[2] Nawiązanie do prawdziwej hali sportowej, gdzie dawniej podstawą były mecze hokeja na lodzie, obecnie organizowane są także imprezy muzyczne. 

Pozdrawiam!

1.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. III, rozdziały 1-2.

Część III.

1.
Podróż powrotna nie obfitowała w większe problemy. Jedynym mankamentem było nie domykające się okno, przez które do przedziału dostawało się chłodne powietrze, które spowodowało, że czułem zło całego świata na sobie.[1] Po czasie mogłem jednak stwierdzić, że taka sytuacja była wręcz błogosławieństwem. Gdy dojechałem do swojego miejsca, gdzie żyłem zrozumiałem niemal od razu co chciał ode mnie ten znajomy. Plan jaki narodził się w jego głowie można porównać jedynie do wcielenia jakiegoś zwierzęcia w szeregi rządzących[2]. Miałem zostać twarzą, dosłownie twarzą nowej grupy poetyckiej jaka miała niedługo powstać w moim mieście. Na początku uznałem pomysł za zbyt absurdalny, by uczestniczyć w nim. Po namowach znajomego, który w tej dziedzinie osiągnął językowo-logiczne K2, zmieniłem zdanie. Moja rola nie ograniczała się jedynie do sprzedania wizerunku, miałem jeździć po mieście piętrowym autobusem, po drodze przez megafony prezentowałbym swoje wiersze, ludzie idący za autobusem dośpiewywaliby różne zakończenia do utworów, które zdaniem pomysłodawcy miały tworzyć świat absurdu. Po kilku godzinach męczenia mnie przez tego kolesia uznałem, że czas udać się do domu. Tak też zrobiłem. Pierwszy nadjeżdżający tramwaj wchłonął mnie w swoje czeluści, metaforycznie pozbawił mnie głowy[3], po czym wypluł w okolicy mojego poetyckiego gniazdka. Wchodząc po schodach klatki wiedziałem już, że coś jest nie tak. Nie wiedziałem tylko jak bardzo.

2.
Gdy zbliżałem się do drzwi mieszkania słyszałem już nietypowe jak na nie odgłosy. Przekręcając klucz w zamku zrozumiałem kto czeka na mnie w środku. Był to mój Mistrz, od którego uczyłem się tajników pisania wszelkiego rodzaju tekstów. Człowiek ten przerażał wszystkich wkoło, miał jednak do tego taki ładunek charyzmy w sobie, że strach szybko ustępował zaciekawieniu, a jego wywody stawały się wyznacznikiem dla kolejnych lat życia. Kiedy drzwi nie ustępowały pomyślałem sobie o jedynym możliwym wyjaśnieniu, Mistrz zamknął łańcuch. Szybkim ruchem musiał odblokować skrzydło, wpadłem bowiem  z impetem do środka. Mój nauczyciel pochylał się nade mną i coś mówił. Dopiero po chwili zrozumiałem o co chodzi, wiedział już jak sprzedałem swoją sztukę i siebie dla idei niejasnej, niepewnej i co najważniejsze starej. Mentor chwycił mnie za ramię, posadził na fotelu pod oknem i zaczął mnie pouczać. Od razu cofnąłem się w czasie do momentu, gdy oddałem mu swój pierwszy wiersz. Jego ton głosu, zimny niczym wody Morza Północnego, spojrzenie spod krzaczastych brwi, wszystko to porażało. Tym razem chodziło o sprawę o wiele bardziej podstawową,  której nie dało się łatwo poprawić, tak jak złego wiersza. Mój przewodnik rozpoczął wykład o tym, jak źle jest sprzedać siebie i swoją twórczość dla idei, która w żadnej mierze nie pokrywa się z naszymi wewnętrznymi kierunkowskazami. Kiwałem bezmyślnie głową, nie docierało do mnie jednak zbyt wiele, z tego co mówił do mnie ten człowiek-wzór. W końcu dotarło do mnie, że mój Mistrz nie jest z nami już od minimum dekady, uznałem to tak realne widziadło za coś w rodzaju ostrzeżenia. Po ochłonięciu w pewnym stopniu zacząłem się zastanawiać co mogę zrobić. Nie za bardzo wyobrażałem sobie swoją odmowę, uważałem bowiem zgodę wyrażoną za coś obligującego mnie do spełnienia jej. Podejście takie działało szczególnie mocno w przypadku obietnic, które po wstępnym przemyśleniu uznawałem za głupie, nie do spełnienia, jednak w czasie decydowania zupełnie nie miałem takiej świadomości. Moja umiejętność mówienia ,,nie” przypominała mniej więcej możliwość pisania muzyki przy moim braku słuchu[4]. Mimo koszmarnych wspomnień związanych z niedawnym widziadłem zdecydowałem się uczestniczyć w tym upokarzającym jak się później okazało projekcie.



[1] Autor nawiązuje do znanego powiedzenia o wianiu złem (w oryginale bardziej dosadnie).
[2] Porównanie do sytuacji ze starożytnego Rzymu.
[3] Nawiązanie do piosenki Lao Che pt. ,,Życie jest jak tramwaj” oraz ,,Mistrza i Małgorzaty”.  
[4] Autor w przeszłości próbował tworzyć proste melodie w programach komputerowych. Szczególnie upodobał sobie hip-hop, techno i dance. Po pewnym czasie porzucił jednak taką twórczość na rzecz operowania słowem.


Pozdrawiam!