9. Rudzielce z lasu, albo siła złego na jednego.
Minąłem kilka przyjemnie zapowiadających się polanek, mając jednak w
pamięci zdarzenia z ostatnich dni wolałem nie spotkać na swojej drodze nikogo,
kto zechciałby zburzyć spokój mojej wędrówki. W pewnej chwili zobaczyłem między
drzewami lisie kity. Pomyślałem sobie, że pójdę za nimi, może doprowadzą mnie w
jakieś ciekawe miejsce. Cichutko, by nie spłoszyć zwierząt ruszyłem w ślad za
nimi. Po jakimś kwadransie marszu, dość intensywnego, ale do zniesienia
dotarłem na polankę. Schowałem się za drzewem i obserwowałem. Na polance
zebrało się około 20 lisów, wszystkie były bardzo do siebie podobne, zapewne z
tego samego ojca lub matki. Gdy Słońce zaczęło się chylić za horyzont przemówił
najstarszy lis. Zajęło mi jakieś dziesięć minut nim doszedłem do siebie po
szoku spowodowanym tym zdarzeniem. Jednak później skupiłem się zupełnie na
słowach rudzielca. Opowiedział jak to myśliwi z psami na koniach ścigają młode
lisy po lasach, przez wiele godzin nie dając im ani sekundy wytchnienia. Mówił
jak zabijane są te zwierzęta, tylko po to, by nie wchodziły w szkodę
człowiekowi. A przecież to raczej my weszliśmy w szkodę lisom. Streścił też
pogarszającą się sytuację dla nich nad morzem, zamykanie kurników, koszy z
odpadkami bardzo, ale to bardzo szczelnie. Kurczące się połacie lasu, kurczące
się obszary dożywienia u ludzi. To wszystko spowodowało według najstarszego
lisa zupełną paranoję wobec nich powstałą u nas. Nie mogłem więcej słuchać tych
okropności, wyjąłem z kieszeni nie dojedzoną kanapkę i zostawiłem za sobą ślad
złożony z pokruszonej wędliny.
10. Szafa grająca, albo Jaka to Melodia.
Wiedziałem bowiem o ognisku, jakie miało odbyć się pod wieczór.
Ruszyłem żwawym krokiem mimo wielu zdarzeń z poprzednich dni. Pierwszą rzeczą
jaką zauważyłem po zbliżeniu się do miejsca ogniska była dość pokaźna piramida
złożona z pustych butelek po napojach wyskokowych. Kolejny szok przeżyłem gdy
doszedłem bliżej prymitywnej sceny
przygotowanej na występy umilające konsumpcję. W tym roku do kiełbaski
przygrywało dwóch panów słusznej budowy, jeden na keyboardzie, drugi na gitarze
elektrycznej w stylistyce gitar z zespołu Trubadurzy. Zaczęli z wysokiego C,
zagrali największe hity i klasyki muzyki disco-polo. Wczasowicze wyraźnie nie
byli jeszcze w nastroju do zabawy, bowiem koło ogniska tańczyła tylko jedna para. Panowie po rozgrzaniu
publiczności zeszli z wysokiego C na dość rzewne nuty. Śpiewali o tych, które
rozkochały w sobie innych samców, po czym zostawiły ich. W końcu Pan
Keyboardzista stwierdził, że człowiek nie wielbłąd i pić musi. Nie mam pojęcia
jaki związek miało to z jego późniejszymi działaniami, nie mniej przestałem
wnikać. Odszedł on bowiem w stronę ogniska, zostawił Pana Gitarzystę oraz
włączony sprzęt grający w rejonach lat 80. XX wieku. Zniecierpliwiony
odgadywaniem jakie przeboje grali, zarówno na początku, jak i po przerwie na
jedzenie odszedłem do pokoju. Z tarasu słyszałem nadal niezbyt udane wykonania
hitów radia i telewizji. W końcu zmęczony poszedłem spać.
Pozdrawiam!