,,Samoloty nad miastem"
CZĘŚĆ I.
1.
Na niebie pojawił się malutki
zarys samolotu. Za ogonem ciągnęła się smuga, biały wskaźnik dla ludzi
znajdujących się na Ziemi. Od razu zacząłem zastanawiać się kto też może
siedzieć w tej konkretnej maszynie. Począłem myśleć intensywnie o tym, skąd i
dokąd lecą pasażerowie. Refleksjami odbiegłem od działki, na której akurat się
znajdowałem. Jednak po paru chwilach mój potok myślowy został przerwany przez
sąsiada. Włączył piłę spalinową, wynalazek przydatny, choć uniemożliwiający
jednocześnie normalne funkcjonowanie ludzi wokół. Podszedłem do płotu, chciałem
pomówić z właścicielem tej machiny, jednak ryk malutkiego skądinąd silnika
skutecznie zniweczył moje plany. Skierowałem się więc w stronę furtki,
skręciłem na alejkę i wyszedłem poza teren ogrodu działkowego. Wsiadłem w
autobus, który akurat podjechał do przystanku, to był początek mojej podróży
przez codzienność.
2.
W autobusie, od razu na wejściu
dostałem silny cios w ucho i w nos. Nie chodzi jednak o pobicie mnie ale o woń
roztaczającą się w pojeździe, a także krzyki wydawane przez grupkę dzieciaków,
pewnie urwali się z pobliskiej szkoły. Przepchnąłem się ku środkowej części
autobusu, jakiś pijak od razu zagadnął mnie o drobne, dałem mu nieużywany
bilet, spojrzał się na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział. Gdy oddaliłem się
od źródeł niemiłych wrażeń mój mózg znów zaczął fantazjować. Wróciłem do
samolotu, widzianego z działki. Patrząc po kierunku lotu wyszło mi, że ludzie
ci za cel swojej podróży wybrali Japonię, ewentualnie Chiny. Możliwe też, że
jedno i drugie, nie wiem tylko w jakiej kolejności. Moje nowe rozmyślania
zostały przerwane przez starszą panią z wózkiem na zakupy. Przepytała mnie ze
znajomości podstawowych prawd wiary, niektórych modlitw na różne pory dnia i
nocy, a także z tajemnic największych jakie można sobie wyobrazić. Zdziwiła się
moją wiedzą. Nie wiedziała jednak, że przez cały tydzień, w oczekiwaniu na ten
jeden moment poznawałem tego typu zagadnienia. Przy nauce dziwiłem się
okropnie, jak ktoś, nie przymuszony przez nikogo może bredzić na podstawie tak
zacnych podstaw, a efektem tego jest bardzo szeroki strumień pieniędzy
napływający od wiernych. Zdziwienie to powróciło zapewne z dużą mocą w
autobusie, powiedziałem bowiem na głos chyba o parę słów za dużo. Babka
spojrzała się na mnie tak, jakby nawiązała kontakt z jakimiś bożkami z Asyrii
lub Mezopotamii. Musiałem walczyć o życie, wyrwałem się ostatkiem sił na
wolność, trafiłem akurat na inny przystanek niż tego bym oczekiwał. Mówi się
trudno, w obliczu śmierci wszystko inne jest miłe. Nie wiedziałem jednak co
spotka mnie za kilka chwil.
3.
Trafiłem bowiem do dzielnicy
snobów, wielkich willi, apartamentowców i restauracji, gdzie szklanka wody
kosztuje 100 złotych[1].
Przełknąłem ślinę, zanurzyłem prawą dłoń w kieszeni spodni i wyciągnąłem
banknot 20-złotowy. Nieźle, przemknęło mi przez głowę, znajduję się na
terytorium ,,nowych bogackich” z dwiema dychami w kieszeni. Dobrze, że miałem w
drugiej kieszeni stare opakowanie papierosów. Może uda się je wymienić na jakąś
dychę czy mini bon do knajpki (tylko nie wiem czy samo wejście do tych lokali
nie kosztuje tyle co pudełko papierosów). Moje przemyślenia przerwali
młodzi-gniewni, nabici w rurki, z tlenionymi grzywami. Od razu przystąpili do
ataku, skierowali swoje niezbyt miłe słowa wobec moich dresów, co poradzę na
zbyt szybką ucieczkę z działki, tam miałem lepsze ubrania. Nie przejąłem się
zbytnio, czym rozsierdziłem ich jeszcze bardziej. Jeden z nich, wyjątkowo niski
człowieczek rzucił we mnie resztką nisko tłuszczowych, bezglutenowych krakersów
przeznaczonych dla wegańskich wegetarian. Krzyknął przy tym coś o moim
wystającym brzuchu. Odparowałem mu, że jak dla mnie wygląda i zachowuje się jak
dziewczyna. Tego było im za wiele. Zaczęli gonić mnie po okolicznych uliczkach,
wymachiwali przy tym swoimi kolorowymi, skórzanymi torebkami, a w powietrzu
zaczęły się unosić słowa takie jak rasista, homofob czy prostak. Uciekłem im
dość łatwo, w końcu buty na 5-centymetrowych koturnach nie nadają się za bardzo
do sprintu. Nieco zmęczony postanowiłem odpocząć sobie w jednej z wymuskanych
knajpek. Usiadłem w ogródku, wyciągnąłem papierosy, nim jednak zdążyłem zapalić
koniec jednego z nich pojawił się kelner. Posługując się wysokim językiem[2]
poinformował mnie o tym, jak moje zachowanie negatywnie wpłynęło na okolicę.
Podziękowałem mu za troskę, schowałem papierosa do kieszeni, a paczkę
zostawiłem na stoliku. Zostawiłem ją jako zapłatę za szkodę, kelner bredził
coś, że za sięgnięcie po papierosa płaci się tu jakieś 15 złotych. A niech ma,
niech sobie wymieni na pieniądze te moje świństewka do palenia. Snułem się
jeszcze trochę w tej dzielnicy, do której nie przystawałem zupełnie.
Rozmyślałem o tym co mogą dostać do jedzenie pasażerowie tamtego samolotu,
który leciał nad działką. Doszedłem do wniosku, że nie są to zbyt wyszukane
dania, w końcu jakieś 85% z nich leci w nazwijmy to II klasie. Nogi pod brodą,
obok dwie obce osoby. Jedzenie też musi być chyba podobne. Z nowych rozmyślań
wyrwał mnie dźwięk klaksonu. To podjechał mój kumpel, aż dziwne, że nie
wzbudził żenady w tej okolicy swoim Peugeotem 306. Uchylił szybę, krzyknął coś
do mnie, lecz wrzaski bezglutenowych blondynów zagłuszyły jego krzyk. Nim
zdążyłem coś odpowiedzieć siedziałem już obok kumpla w aucie. W lusterku
wstecznym widziałem tych samych gości, którym tak się naraziłem po przybyciu do
tej enklawy pieniądza.
[1] Chodzi o
dzielnicę, na którą składają się szybko rosnące osiedla. Podmiejskie
miejscowości w ten sposób bardzo szybko zostają wchłonięte przez miasto.
[2] Swoista
nowomowa, charakterystyczna dla takich miejsc. Często spotyka się w niej wyrazy
obcego pochodzenia.
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz