2.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 1-3.

Dziś początek dłuższej przygody, jaką zawarłem w kolejnym opowiadaniu.

,,Samoloty nad miastem"

CZĘŚĆ I.

1.
Na niebie pojawił się malutki zarys samolotu. Za ogonem ciągnęła się smuga, biały wskaźnik dla ludzi znajdujących się na Ziemi. Od razu zacząłem zastanawiać się kto też może siedzieć w tej konkretnej maszynie. Począłem myśleć intensywnie o tym, skąd i dokąd lecą pasażerowie. Refleksjami odbiegłem od działki, na której akurat się znajdowałem. Jednak po paru chwilach mój potok myślowy został przerwany przez sąsiada. Włączył piłę spalinową, wynalazek przydatny, choć uniemożliwiający jednocześnie normalne funkcjonowanie ludzi wokół. Podszedłem do płotu, chciałem pomówić z właścicielem tej machiny, jednak ryk malutkiego skądinąd silnika skutecznie zniweczył moje plany. Skierowałem się więc w stronę furtki, skręciłem na alejkę i wyszedłem poza teren ogrodu działkowego. Wsiadłem w autobus, który akurat podjechał do przystanku, to był początek mojej podróży przez codzienność.

2.
W autobusie, od razu na wejściu dostałem silny cios w ucho i w nos. Nie chodzi jednak o pobicie mnie ale o woń roztaczającą się w pojeździe, a także krzyki wydawane przez grupkę dzieciaków, pewnie urwali się z pobliskiej szkoły. Przepchnąłem się ku środkowej części autobusu, jakiś pijak od razu zagadnął mnie o drobne, dałem mu nieużywany bilet, spojrzał się na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział. Gdy oddaliłem się od źródeł niemiłych wrażeń mój mózg znów zaczął fantazjować. Wróciłem do samolotu, widzianego z działki. Patrząc po kierunku lotu wyszło mi, że ludzie ci za cel swojej podróży wybrali Japonię, ewentualnie Chiny. Możliwe też, że jedno i drugie, nie wiem tylko w jakiej kolejności. Moje nowe rozmyślania zostały przerwane przez starszą panią z wózkiem na zakupy. Przepytała mnie ze znajomości podstawowych prawd wiary, niektórych modlitw na różne pory dnia i nocy, a także z tajemnic największych jakie można sobie wyobrazić. Zdziwiła się moją wiedzą. Nie wiedziała jednak, że przez cały tydzień, w oczekiwaniu na ten jeden moment poznawałem tego typu zagadnienia. Przy nauce dziwiłem się okropnie, jak ktoś, nie przymuszony przez nikogo może bredzić na podstawie tak zacnych podstaw, a efektem tego jest bardzo szeroki strumień pieniędzy napływający od wiernych. Zdziwienie to powróciło zapewne z dużą mocą w autobusie, powiedziałem bowiem na głos chyba o parę słów za dużo. Babka spojrzała się na mnie tak, jakby nawiązała kontakt z jakimiś bożkami z Asyrii lub Mezopotamii. Musiałem walczyć o życie, wyrwałem się ostatkiem sił na wolność, trafiłem akurat na inny przystanek niż tego bym oczekiwał. Mówi się trudno, w obliczu śmierci wszystko inne jest miłe. Nie wiedziałem jednak co spotka mnie za kilka chwil.

3.
Trafiłem bowiem do dzielnicy snobów, wielkich willi, apartamentowców i restauracji, gdzie szklanka wody kosztuje 100 złotych[1]. Przełknąłem ślinę, zanurzyłem prawą dłoń w kieszeni spodni i wyciągnąłem banknot 20-złotowy. Nieźle, przemknęło mi przez głowę, znajduję się na terytorium ,,nowych bogackich” z dwiema dychami w kieszeni. Dobrze, że miałem w drugiej kieszeni stare opakowanie papierosów. Może uda się je wymienić na jakąś dychę czy mini bon do knajpki (tylko nie wiem czy samo wejście do tych lokali nie kosztuje tyle co pudełko papierosów). Moje przemyślenia przerwali młodzi-gniewni, nabici w rurki, z tlenionymi grzywami. Od razu przystąpili do ataku, skierowali swoje niezbyt miłe słowa wobec moich dresów, co poradzę na zbyt szybką ucieczkę z działki, tam miałem lepsze ubrania. Nie przejąłem się zbytnio, czym rozsierdziłem ich jeszcze bardziej. Jeden z nich, wyjątkowo niski człowieczek rzucił we mnie resztką nisko tłuszczowych, bezglutenowych krakersów przeznaczonych dla wegańskich wegetarian. Krzyknął przy tym coś o moim wystającym brzuchu. Odparowałem mu, że jak dla mnie wygląda i zachowuje się jak dziewczyna. Tego było im za wiele. Zaczęli gonić mnie po okolicznych uliczkach, wymachiwali przy tym swoimi kolorowymi, skórzanymi torebkami, a w powietrzu zaczęły się unosić słowa takie jak rasista, homofob czy prostak. Uciekłem im dość łatwo, w końcu buty na 5-centymetrowych koturnach nie nadają się za bardzo do sprintu. Nieco zmęczony postanowiłem odpocząć sobie w jednej z wymuskanych knajpek. Usiadłem w ogródku, wyciągnąłem papierosy, nim jednak zdążyłem zapalić koniec jednego z nich pojawił się kelner. Posługując się wysokim językiem[2] poinformował mnie o tym, jak moje zachowanie negatywnie wpłynęło na okolicę. Podziękowałem mu za troskę, schowałem papierosa do kieszeni, a paczkę zostawiłem na stoliku. Zostawiłem ją jako zapłatę za szkodę, kelner bredził coś, że za sięgnięcie po papierosa płaci się tu jakieś 15 złotych. A niech ma, niech sobie wymieni na pieniądze te moje świństewka do palenia. Snułem się jeszcze trochę w tej dzielnicy, do której nie przystawałem zupełnie. Rozmyślałem o tym co mogą dostać do jedzenie pasażerowie tamtego samolotu, który leciał nad działką. Doszedłem do wniosku, że nie są to zbyt wyszukane dania, w końcu jakieś 85% z nich leci w nazwijmy to II klasie. Nogi pod brodą, obok dwie obce osoby. Jedzenie też musi być chyba podobne. Z nowych rozmyślań wyrwał mnie dźwięk klaksonu. To podjechał mój kumpel, aż dziwne, że nie wzbudził żenady w tej okolicy swoim Peugeotem 306. Uchylił szybę, krzyknął coś do mnie, lecz wrzaski bezglutenowych blondynów zagłuszyły jego krzyk. Nim zdążyłem coś odpowiedzieć siedziałem już obok kumpla w aucie. W lusterku wstecznym widziałem tych samych gości, którym tak się naraziłem po przybyciu do tej enklawy pieniądza.



[1] Chodzi o dzielnicę, na którą składają się szybko rosnące osiedla. Podmiejskie miejscowości w ten sposób bardzo szybko zostają wchłonięte przez miasto. 
[2] Swoista nowomowa, charakterystyczna dla takich miejsc. Często spotyka się w niej wyrazy obcego pochodzenia.


Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz