20.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 15-16.

15.
Sklep odnalazłem nie bez trudu, ukryty w zakamarkach budynków, jednak to co zobaczyłem w środku wynagrodziło mi dotychczasowe problemy. W środku pawilonu był istny raj dla miłośników wszelakich odmian rocka. Płyty były ułożone według gatunków, zaś w obrębie danego z nich alfabetycznie. Po chwili spośród kompaktów wyłonił się właściciel, wyglądał na żywcem przeniesionego z lat 60. XX wieku do naszych czasów. Przywitał mnie bardzo miło, po czym zaproponował krótką wycieczkę. Nie zrozumiałem na początku co ma na myśli, sądziłem, że chce mi pokazać co gdzie jest, abym sam mógł sobie coś wybrać. On jednak zaczął snuć opowieści o przeróżnych zespołach, które zaczynały swoją przygodę z muzyką grubo ponad 50 lat temu. W pewnej chwili wydało mi się nawet, że przenieśliśmy się do USA albo Anglii z tamtego okresu, a ja mam na sobie ciuchy z kwiatowymi wzorami. Wystraszyłem się nieco, jednak zatopiony w opowieściach faceta nie chciałem z nich rezygnować. Po jakiejś godzinie właściciel tego przybytku wrócił ze mną do XXI wieku, a ja stałem ze stosem płyt w rękach. Zapłaciłem nieco zbyt wygórowaną sumę, po czym podziękowałem mu za historie i wyszedłem na ulicę. Przeszedłem dosłownie 100 metrów, gdy kompakty niesione przeze mnie eksplodowały dość głośno, a zamiast nich zobaczyłem tylko siwy dym. Zdenerwowany postanowiłem przemówić facetowi do rozumu. Szybkim krokiem wróciłem w kierunku sklepu, jednak ku mojemu zdziwieniu nie było po nim ani śladu. Zbity z tropu postanowiłem skierować się nad rzekę.

16.
Idąc  tam wstąpiłem do sklepu, gdzie kupiłem sobie butelkę piwa. Pomyślałem, że nie ma nic lepszego od wypicia tego napoju nad rzeką. Po jakichś 40 minutach dotarłem na miejsce. Usiadłem na schodach, niedaleko grupki metalowców[1]. Od razu podchwyciłem wątek muzyczny, jaki zawzięcie obrabiali między sobą. Piliśmy piwo, niektórzy woleli nieco tańsze wino, ogólnie atmosfera była przyjazna. W pewnym momencie jeden z metalowców krzyknął coś o jadącym w naszą stronę radiowozie. Rzuciliśmy się do ucieczki, część zdołała zbiec, jednak ja i paru innych metalowców nie zdążyliśmy. Strażnicy miejscy wysiedli jak paniska ze swojego radiowozu, zbliżyli się do nas, patrząc z pogardą na stroje moich towarzyszy i na mnie, widocznie uznali, że kumpluję się z niewłaściwymi osobami. Poprosili o nasze dokumenty, paru z moich towarzyszy odmówiło, jednak po paru uwagach dość kąśliwych ze strony tamtych przekazali swoje dowody osobiste. Strażnicy okropnie długo patrzyli w papiery, porównywali wygląd każdej osoby z osobna ze zdjęciami. W końcu stwierdzili, że nie widzieli jak pijemy, oddali nasze dokumenty i odjechali. Metalowcy pozdrowili ich serdecznie wyciągając kciuki w górę. Posiedziałem jeszcze trochę z tą grupą, po czym stwierdziłem, że muszę udać się na nocleg do kogoś. Zdecydowałem się pójść do mojej dawnej Muzy, która od jakiegoś czasu działała twórczo na mojego kolegę- malarza, jednak jak byłem w potrzebie zawsze mogłem na nią liczyć. Wsiadłem do autobusu, przejechałem kilkanaście przystanków w mieszaninie zapachowo-językowej, towarzystwie paru pijaczków oraz rozwrzeszczanej bandy dzieciaków, po czym wysiadłem w okolic domu mej byłej Muzy.





[1] Autor nie bez kozery wprowadził ten wątek, sam uznaje się za metalowca, jednak nie ujawnionego w pełni.


Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz