23.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 17-19.

17.
Otworzyła mi drzwi niemal od razu, ubrana była w szlafrok przypominający kimono. W mgnieniu oka wróciły do mnie wspomnienia samolotu widzianego nad działką. Chyba mógł do tej pory zrobić nawet kilka kursów w tę i z powrotem. Jednak moja była Muza wyrwała mnie z rozmyślań proponując natchnienie. Początkowo opierałem się, jednak ona przekonała mnie do działania. Siedzieliśmy przy sobie, niezwykle blisko, do rana napisałem z jej pomocą sporo wierszy, coś koło 40. Gdy Słońce oświetliło dachy sąsiednich kamienic, powiedziałem jej o moich planach. Miałem zamiar pojechać do miasta, oddalonego od mojego o jakieś 300 kilometrów, by wchłonąć nieco tamtejszej witalności twórczej[1]. Powiedziała mi, że chętnie ze mną się wybierze, spakowała się bardzo szybko, po czym pojechaliśmy na dworzec kolejowy. Bilety udało kupić się bez większych problemów, godzinę po zakupie siedzieliśmy już w pociągu do tamtego miasta.

18.
W czasie podróży stworzyłem jeszcze co najmniej 20 wierszy, pięć krótkich opowiadań i do tego jeszcze parę wierszy okolicznościowych na różne okazje. Moja Muza napracowała się jak nigdy wcześniej, spała przez resztę drogi do tego miasta. Wyglądałem przez okno, oglądałem mijane krajobrazy i zastanawiałem się czy świat widziany z okien samolotu, lecącego parę kilometrów nad Ziemią jest czymś zupełnie innym, niż świat widziany z okna pociągu. Doszedłem do wniosku, że najpewniej w obserwacjach przeszkadzają chmury. Zamówiłem dla siebie herbatę, a dla Muzy kawę i ciastko u przemykającej korytarzem pani z obsługi pociągu. Jakieś pół godziny przed celem moja Muza obudziła się, z wielką chęcią na pogawędkę. Szybko wybrałem temat, dzięki czemu ostatni etap podróży minął nadzwyczajnie miło. Gdy pociąg zatrzymał się na stacji docelowej nie byłem wcale pewny czy chcę faktycznie poświęcić dzień albo więcej na przebywanie w tym mieście. Jednak była już za późna pora, aby można się było wycofać, żaden pociąg nie wracał tego dnia do mojego domu.

19.
W świetle latarni i Księżyca wyszliśmy z dworca, od razu zaatakowali nas taksówkarze. Nie chciałem jednak aby Muza za długo była wystawiona na ich chamskie zachowania, wsiedliśmy więc do jednej z taryf. Jej kierowca wyglądał jak klasyczny Janusz, moje pierwsze spostrzeżenie potwierdziło się, gdy spojrzałem na jego identyfikator. Właśnie tak miał na imię jak wyglądał. Poprosiłem go o kurs do najbliższego hotelu, Janusz uśmiechnął się niewinnie pod nosem, co w moim odczuciu było przytykiem wobec Muzy i mnie. Nie odpowiedziałem na zaczepkę, chciałem bowiem jak najszybciej znaleźć się w hotelu, by móc skorzystać z obecności tej, która ratowała mnie wiele razy przed kryzysem twórczym. Taksówkarz wiózł nas nadspodziewanie długo, kluczył jakimiś malutkimi uliczkami, licznik niebezpiecznie dochodził do trzeciej cyfry. Krzyknąłem zdenerwowany obrotem sytuacji, Janusz popatrzył na mnie we wstecznym lusterku. Niespodziewanie zahamował stwierdzając, że on nie za bardzo lubi takich szemranych gości jak ja. Podziękował nam niezbyt miłą wiązanką, z której jasno wynikało gdzie powinienem wrócić z moją towarzyszką. Lżejszy o 90 złotych zbliżyłem się do neonu stojącego przy niezbyt nowym hotelu. Gdy zobaczyłem cenę za pokój dla dwóch osób krzyknąłem po raz drugi w czasie tego krótkiego pobytu w tym mieście. Zdecydowałem wykorzystać swoje znajomości, po szybkim telefonie do jednego artysty wiedziałem już gdzie spędzimy tę noc.



[1] W tamtym mieście dawniej funkcjonowały prężnie liczne kawiarnie literackie, kabarety itp.

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz