Otworzyła mi drzwi niemal od
razu, ubrana była w szlafrok przypominający kimono. W mgnieniu oka wróciły do
mnie wspomnienia samolotu widzianego nad działką. Chyba mógł do tej pory zrobić
nawet kilka kursów w tę i z powrotem. Jednak moja była Muza wyrwała mnie z
rozmyślań proponując natchnienie. Początkowo opierałem się, jednak ona
przekonała mnie do działania. Siedzieliśmy przy sobie, niezwykle blisko, do
rana napisałem z jej pomocą sporo wierszy, coś koło 40. Gdy Słońce oświetliło
dachy sąsiednich kamienic, powiedziałem jej o moich planach. Miałem zamiar
pojechać do miasta, oddalonego od mojego o jakieś 300 kilometrów, by wchłonąć
nieco tamtejszej witalności twórczej[1].
Powiedziała mi, że chętnie ze mną się wybierze, spakowała się bardzo szybko, po
czym pojechaliśmy na dworzec kolejowy. Bilety udało kupić się bez większych
problemów, godzinę po zakupie siedzieliśmy już w pociągu do tamtego miasta.
18.
W czasie podróży stworzyłem jeszcze
co najmniej 20 wierszy, pięć krótkich opowiadań i do tego jeszcze parę wierszy
okolicznościowych na różne okazje. Moja Muza napracowała się jak nigdy
wcześniej, spała przez resztę drogi do tego miasta. Wyglądałem przez okno,
oglądałem mijane krajobrazy i zastanawiałem się czy świat widziany z okien
samolotu, lecącego parę kilometrów nad Ziemią jest czymś zupełnie innym, niż
świat widziany z okna pociągu. Doszedłem do wniosku, że najpewniej w
obserwacjach przeszkadzają chmury. Zamówiłem dla siebie herbatę, a dla Muzy
kawę i ciastko u przemykającej korytarzem pani z obsługi pociągu. Jakieś pół
godziny przed celem moja Muza obudziła się, z wielką chęcią na pogawędkę. Szybko
wybrałem temat, dzięki czemu ostatni etap podróży minął nadzwyczajnie miło. Gdy
pociąg zatrzymał się na stacji docelowej nie byłem wcale pewny czy chcę
faktycznie poświęcić dzień albo więcej na przebywanie w tym mieście. Jednak
była już za późna pora, aby można się było wycofać, żaden pociąg nie wracał
tego dnia do mojego domu.
19.
W świetle latarni i Księżyca
wyszliśmy z dworca, od razu zaatakowali nas taksówkarze. Nie chciałem jednak
aby Muza za długo była wystawiona na ich chamskie zachowania, wsiedliśmy więc
do jednej z taryf. Jej kierowca wyglądał jak klasyczny Janusz, moje pierwsze
spostrzeżenie potwierdziło się, gdy spojrzałem na jego identyfikator. Właśnie
tak miał na imię jak wyglądał. Poprosiłem go o kurs do najbliższego hotelu,
Janusz uśmiechnął się niewinnie pod nosem, co w moim odczuciu było przytykiem
wobec Muzy i mnie. Nie odpowiedziałem na zaczepkę, chciałem bowiem jak
najszybciej znaleźć się w hotelu, by móc skorzystać z obecności tej, która
ratowała mnie wiele razy przed kryzysem twórczym. Taksówkarz wiózł nas
nadspodziewanie długo, kluczył jakimiś malutkimi uliczkami, licznik
niebezpiecznie dochodził do trzeciej cyfry. Krzyknąłem zdenerwowany obrotem
sytuacji, Janusz popatrzył na mnie we wstecznym lusterku. Niespodziewanie
zahamował stwierdzając, że on nie za bardzo lubi takich szemranych gości jak
ja. Podziękował nam niezbyt miłą wiązanką, z której jasno wynikało gdzie
powinienem wrócić z moją towarzyszką. Lżejszy o 90 złotych zbliżyłem się do
neonu stojącego przy niezbyt nowym hotelu. Gdy zobaczyłem cenę za pokój dla
dwóch osób krzyknąłem po raz drugi w czasie tego krótkiego pobytu w tym
mieście. Zdecydowałem wykorzystać swoje znajomości, po szybkim telefonie do
jednego artysty wiedziałem już gdzie spędzimy tę noc.
[1] W tamtym
mieście dawniej funkcjonowały prężnie liczne kawiarnie literackie, kabarety
itp.
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz