29.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 20-21.

20.
Po piętnastu minutach spędzonych w tramwaju byliśmy na miejscu. Kolega ze studiów u którego mieliśmy zostać na noc mieszkał w ciekawym budynku, ściętym po bokach, z jednej strony biegło torowisko tramwajowe, z drugiej była wąziutka uliczka. Klatka schodowa zdała mi się najmniejszą na jakiej miałem okazję być. W końcu spłaszczenie kamienicy z dwóch stron musiało wpłynąć także na to miejsce. Gdy weszliśmy do mieszkania znajomego wyszła na jaw jeszcze jedna ciekawa sprawa. Otóż ten mój kolega zajmował lokal położony akurat na zagięciu budynku. Spowodowany w ten sposób ścisk spotęgował mój strach, nie lubię takich sytuacji, gdy mieszkanie okazuje się kiszką na rogu. Po krótkich powitalnych obrzędach przeszedłem do rzeczy, kumpel zgodził się udzielić nam noclegu w zamian za jedną przysługę. Miałem pojechać następnego dnia do pewnej kawiarni po odbiór ważnych dokumentów. Najlepiej byłoby, gdybym wraz z dokumentami przyciągnął za sobą pewnego człowieka, z którym to znajomy planował stworzyć coś na kształt nowoczesnej sztuki teatralnej. Wstępnie rozpakowaliśmy swoje rzeczy, napiliśmy się herbaty, po czym postanowiłem przez parę godzin popracować w samotności. Muza poszła spać nieco wcześniej niż to pamiętałem, miałem okazję do tworzenia, bez jej aktywnego udziału. Mogłem za to podziwiać jej wspaniałe ciało, gdy śpi. Wiedziałem, że muszę o nią dbać, o nią i o jej bezpieczeństwo. Nadal miewała momenty, w których chciała uciekać jak najdalej się da, ścigana swoimi demonami z przeszłości. W końcu i ja zdecydowałem się na sen. Położyłem się obok niej, uważałem bardzo, aby jej nie obudzić, po czym usnąłem wsłuchując się w jej oddech.

21.
Następnego dnia wstałem jak na siebie dość wcześnie, zjadłem lekkie śniadanie, po czym napisałem dla Muzy krótki liścik, w którym wyjaśniam powód tak wczesnego wyjścia. Jednocześnie poradziłem jej co warto zobaczyć w najbliższej okolicy, na samym końcu zaś obiecałem wspólną kolację, w domu kumpla, albo na mieście, zależnie od chęci. Opuściłem kamienicę i podszedłem parę kroków na przystanek tramwajowy. Przez chwilę studiowałem rozkład jazdy, aż w końcu zdecydowałem się na linię numer 5. Za jakieś 10 minut podjechał tramwaj, wsiadłem do niego, zająłem miejsce i wróciłem do samolotu widzianego na działce już dość dawno. Nie umiałem sobie za bardzo wyobrazić czy samolot ten lata tylko do Azji czy może obsługuje też inne połączenia. Cała moja wyprawa zakończyła się po kwadransie, gdy zauważyłem nazwę swojego przystanku wypisaną na wiacie. Musiałem spytać się kioskarza w jakim kierunku mam iść do tej kawiarni, gdzie miałem spotkać się z twórcą. W końcu dotarłem do lokalu, już od progu uderzyła mnie atmosfera, nosząca w sobie dym papierosów, zapach absyntu i pogłosy wierszy wygłaszanych w tych murach ponad wiek temu[1]. Z każdym kolejnym krokiem miałem wrażenie podróży w czasie, pod ścianą znalazłem jegomościa, który był tak niezbędny mojemu znajomemu. Wyglądał na trochę starszego ode mnie, jego wystylizowane wąsy, broda i włosy wzbudziły mój podziw. Idealnie wpisał się w ducha tej kawiarni. Podszedłem do niego z pewną rezerwą, w końcu mógł być jakimś ważnym twórcą w tym mieście. Na początku przetestował moje umiejętności pisarskie, miałem napisać mu na poczekaniu wiersz na zadany temat. Spisałem się chyba nieźle, bowiem twórca zaprosił mnie do stolika, zamówił kawę i ciastko, po czym wysłuchał uważnie co mam mu do powiedzenia. Gdy skończyłem przedstawiać mu powód mojej wizyty, niespodziewanie natknąłem się na ścianę z jego strony. Stwierdził nagle, że niezbędne będzie odwiedzenie jeszcze jednego znajomego, który w tej chwili powinien być w teatrze.



[1] Kawiarnia ta była jedną z najlepiej działających na twórców w przeszłości, do dziś jest synonimem sztuki.


Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz