1.
Podróż minęła mi dość znośnie, o
ile nie liczyć jednego typa, który postanowił urządzić konkurs karaoke. Może w
przypadku większej liczby uczestników sytuacja nie byłaby dramatyczna, jednak
on postanowił konkurować sam ze sobą. Przy dziesiątym podejściu do jakiegoś
podrzędnego hitu disco-polo nie wytrzymałem i udałem się na korytarz, w
przedziale słyszałem zbyt wyraźnie jego popisy, siedział niby dość daleko,
a dźwięki i tak dochodziły z intensywnością młota pneumatycznego.
Usiadłem w kucki przy toalecie, widocznie było mi pisane w ten sposób przeżyć
podróż, jednak po dosłownie paru chwilach z czeluści WC wyłonił się pewien dość
znany w wąskich kręgach poeta. Nie pamiętam dokładnie co wtedy mu powiedziałem,
szok jaki wywołał we mnie swym pojawieniem się był wielki, wielki jak
Kilimandżaro. Jedyne co zapamiętałem z tego perfekcyjnego spotkania wymuszonego
przez los w postaci śpiewaka-amatora, to fakt przekazania Mistrzowi paru moich
rękopisów. Nie pamiętam już czy obiecał mi zrobić coś z nimi, a może jedynie
podziękował bez słów i odszedł. Widziałem go jeszcze jak wysiadł na dworcu
przed Dworcem Głównym. Zmęczony wyciem pociągowej papugi i zszokowany
spotkaniem wytoczyłem się jak pijany z wagonu. Chwiejnym krokiem dotoczyłem się
na górę, do wielkiej poczekalni, tam usiadłem na chwilę, by uspokoić emocje. Od
razu zostałem otoczony przez paru młodych ludzi, którzy przez swój tryb życia
wyglądali na 50 lat lub więcej. Poprosili mnie tonem nie znoszącym sprzeciwu o wsparcie
ich choćby groszem. Z czeluści mojej duszy wyrwał się jęk, który jednak nie
doszedł do ust, dałem im po dwa złote na głowę, przez co w kieszeni wyczułem
jedynie papierki po cukierkach i nieco nitek. Postanowiłem po powrocie do
mieszkania przeszkolić się w lustrze z asertywności, jednak mój umysł od razu
odrzucił ten pomysł jako niedorzeczny[1].
Wstałem, wyszedłem na zewnątrz w poszukiwaniu taksówki. Patrzyłem dłuższą
chwilę i żadnej nie mogłem zauważyć, w końcu jednak znalazłem wolną taryfę,
zagłębiłem się w miłą kanapę z tyłu. Kierowca nie zadawał pytań, jechał przed
siebie w taki sposób, bym mógł się chwilę zdrzemnąć. Dojechaliśmy dość szybko
pod mój dom, poprosiłem taksówkarza, by zaczekał chwilę to wejdę do domu po
pieniądze. Zgodził się z miną dość kwaśną. Postanowiłem, że jako napiwek dam mu
starą monetę z Singapuru. Z mojej wiedzy wynikało, że mogła być warta jakieś 20
groszy. Po tym małym oszustwie poczułem się dość dwoiście, z jednej strony
zacząłem się sobą brzydzić, z drugiej tłumaczyłem sobie, że zrobiłem porządek z
zadufanym człowiekiem. By pozbyć się zbędnych myśli poszedłem pod prysznic. Po
kwadransie poczułem wielką chęć pójścia spać. Zawinąłem się w kołdrę po czubek
głowy i zasnąłem niemal natychmiast[2].
2.
Obudziło mnie szczekanie psa u
sąsiadki, spojrzałem na zegarek, była niemal ósma, co oznaczało wizytę u mnie.
Sąsiadka zwykle wychodziła koło siódmej rano na szybką rundkę po okolicy dla
zdrowia. Pies zostawiony sam w domu swym szczekaniem chciał zwrócić uwagę na
kroki, które teraz i ja usłyszałem. Ktoś biegł po schodach na piętro, gdzie
mieszkałem. Po chwili dzwonek do drzwi zmazał mi z oczu ostatnie fragmenty snu.
Powlokłem się zobaczyć, kto o tak wczesnej porze chce zakłócić mi życie.
Wyjrzałem przez wizjer, w tle dźwięczał dzwonek, naciskany nerwowo raz za
razem. Na klatce schodowej zamajaczyła postać mojego dalekiego krewnego, też
pisarza. Otworzyłem zamki i uchyliłem drzwi na tyle, by móc z nim porozmawiać.
Ten nie chciał najwidoczniej rozmowy w pół drogi, szybkim ruchem ręki szarpnął
za łańcuch trzymający wejście w nie całkowitym otwarciu. Spojrzałem na niego z
wyrzutem i spytałem co chce osiągnąć przez takie nachodzenie ludzi z rana[3].
Odpowiedział, że ścigają go ludzie z wydawnictwa. Miał bowiem napisać jakąś
sztukę teatralną czy coś w tym stylu. Oczywiście nie wywiązał się z zadania w
terminie. Próbowałem wytłumaczyć mu co grozi za nie dotrzymanie umowy z
wydawnictwem, on jednak za nic nie chciał słuchać, powtarzał tylko coś o
siepaczach wynajętych przez tamtych. Zmęczony jego wizytą wydukałem coś o
ewentualnej pomocy, kazałem mu zaczekać na mnie, bo idę znaleźć jakiś tekst,
który będzie mógł przedstawić jako własny. Dałem mu jedną ze starszych sztuk,
nie byłem z niej do końca zadowolony, nie oddawała mnie jako autora, jednak w jego
sytuacji, przy zagrożeniu ze strony wydawnictwa, wszystkie ruchy były
dozwolone. Krewny dziękował mi jakbym swoim działaniem zbawił pół świata,
powiedziałem mu jedynie aby spadał, bo ludzie po podróży tacy jak ja chcą
odpocząć. Mój gość odwrócił się na pięcie i z prędkością światła zbiegł po
schodach. Nie wiedziałem do końca co mam teraz zrobić ze sobą, sen odszedł
raczej bezpowrotnie, na wyjście do miasta było za wcześnie, postanowiłem
skontaktować się z moją Muzą. Po dość długiej rozmowie okazało się, że
przeniosła się z tamtego miasta w inny region kraju, podąża teraz za pewnym
malarzem, którego największą pasją jest malowanie pociągów. Zdziwiłem się
nieco, choć z drugiej strony poznałem kiedyś rzeźbiarza uwieczniającego w swych
dziełach wytwory ludzkich rąk pochodzące z wielkich fabryk, a używane na co
dzień w kraju i za granicą. Nie zbliżyła się na razie z nim tak jak miało to
miejsce w naszej relacji, pewnie wynika to z pewnych różnic patrzenia na świat,
może też z naszych profesji. Ja potrzebuję więcej natchnienia, bowiem tworzę
rzeczy nie istniejące wcześniej, muszę sięgać swoją wyobraźnią tam, gdzie nikt
nie sięgał wcześniej. A on może patrzeć na już istniejące przedmioty, jego
jedynym zadaniem jest nadanie im z lekka artystycznych cech. Na koniec rozmowy
poprosiłem Muzę, by wykorzystała taką relację do poznania nowych dróg
dochodzenia do dzieła. Postanowiłem zjeść śniadanie, a po nim chciałem wyjść na
miasto, zaczerpnąć nieco oddechu twórczego[4].
[1] Autor ma
taki związek z asertywnością jak dżungla z pustynią.
[3] Dla
Autora ósma rano to jak noc.
[4] Autor
wykorzystuje aurę miasta jako jedną z podstaw tworzenia.
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz