Następny dzień w mieście zbudził
nas pewnym chłodem, przedarł się przez zasłony, przedarł się przez uchylone
lekko okna, zmroził nam krew w żyłach. Wiedziałem już, że należy zdecydować się
na coś, nie można bowiem w nieskończoność siedzieć w jednym miejscu, w jednym
mieście. Może przedstawiało ono niezmierzone możliwości, jednak przy bliższej
analizie sytuacji widać było, że do tworzenia należy zmieniać klimat,
otoczenie. Dlatego po szybkim śniadaniu składającym się z paru grzanek i soku
wybrałem z Muzą nowy kierunek dla naszych nóg. Wsiedliśmy w nadjeżdżający
tramwaj i po parunastu minutach znaleźliśmy się w zupełnie innej
rzeczywistości, górował nad nią budynek, którego wiek można było określić
zarówno na 30 jak i na 130 lat. W swych architektonicznych założeniach
nawiązywał według mojej wiedzy do MDM. Wraz z moją towarzyszką postanowiliśmy
przyjrzeć się z bliska bryle, jednak nasze zapędy przerwał podstarzały, siwy
pan. Wytłumaczył nam co to za budynek oraz jak można uzyskać pełen dostęp do
przechowywanych w nim dóbr do czytania. Podziękowaliśmy grzecznie, po czym
udaliśmy, że odchodzimy. Tak naprawdę obeszliśmy gmaszysko z drugiej strony.
Porozumiewawczo mrugnąłem do Muzy, wiedziałem już, że musimy wejść do środka.
Zbliżając się do budynku miałem wrażenie jakbym z każdym krokiem zmniejszał się
o kilka ładnych procent. Ciężkie drzwi przeszkodziły nam na chwilę, dobrze, że
akurat z wnętrza wynurzył się jakiś człowiek. Z początku przestraszyłem się go,
wyglądał jak śmierć, nie miał na sobie jednak charakterystycznej szaty,
uznałem, że moje pierwsze wrażenie było mylne. Chłopak minął nas bez słowa,
jednak po przejściu paru kroków stanął, odwrócił się i zaczął coś do nas mówić.
Dopiero po chwili zrozumiałem, że zwraca się do nas po łacinie, zrozumiałem
może co dziesiąte słowo, jednak nawet taka ilość słów spowodowała, że byłem
pewny z kim mamy do czynienia. Był to zapewne student prawa, dziwnym trafem nie
poinformował nas 50 razy z rzędu co porabia w życiu[1].
Ciężkie drzwi ograniczyły dopływ bodźców do minimum, przed naszymi oczami
rozpostarł się widok na wielką salę, wypełnioną szczelnie wieloma stolikami,
przy których było krzesło, twarde jak skała, drewniane i zapewne nie wygodne.
Przy wielu z tych stanowisk kiwali się ludzie, zarówno kobiety jak i mężczyźni.
Wyglądało to tak, jakby wspólnie, w dużej grupie chcieli zanieść swoje modły do
Boga, nie wiedziałem tylko czego mogły one dotyczyć. Po chwili zmaterializowała
się obok nas kobieta w okularach. Tak jak z budynkiem można było ocenić jej
wiek zarówno na 50 jak i 100 lat. Nieskazitelna biel jej skóry kontrastowała z
naszymi opalonymi rękami i nogami. Spojrzała się na nas podejrzliwie, po czym
spytała czego szukamy w Gmachu, powiedziała to z takim pietyzmem, jakby mówiła
o kochanku. Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, po czym powiedzieliśmy jej, że
chyba zabłądziliśmy. W tamtą wstąpiła jakaś duża dawka energii, zaczęła
wykładać nam historię miejsca, w którym się znaleźliśmy, wiedziałem już, że
najlepiej będzie się ulotnić. Tak też zrobiliśmy, w parę chwil byliśmy na
ulicy, a ciężkie drzwi odcięły nas bardzo szybko od krzyków kobiety.
Spojrzeliśmy z Muzą po sobie, po czym wybuchnęliśmy śmiechem. Śmiejąc się
skierowaliśmy swoje kroki w stronę teatru, w którym miał swój zespół mój
kolejny znajomy.
27.
Zbliżając się powoli do budynku,
gdzie mieściło się to gniazdo Sztuki doznałem dziwnego wrażenia. Otóż bryła
teatru w jakimś stopniu przywiodła mi na myśl teatr Szekspira z Londynu. Jednak
tu inscenizacje miały zazwyczaj charakter wręcz eksperymentalny, daleki od
tradycji, podziału na role, sceny i tym podobne, uważane za przestarzałe
elementy dramatów. Razem z moją towarzyszką zbliżyliśmy się do drzwi
wejściowych, przywitało nas dziwne oko narysowane nad wejściem, pewnie miało za
zadanie wpłynąć na wchodzących tak, by mogli zrozumieć w pełni przesłanie
wystąpień teatralnych. Pod wpływem dziwnego impulsu wróciłem znów do tego
samolotu, od którego zaczęła się cała moja podróż. Zdałem sobie sprawę z mojego
zapomnienia, przez te kilka dni mógł już wrócić z Azji, mając na pokładzie
zupełnie innych ludzi. Nie widząc tego statku powietrznego jak powraca do
Europy nie mogłem nawet wyobrazić sobie kto jest na jego pokładzie, gdzie chce dotrzeć,
o czym myśli. Samolot stał się przez moje zaniedbanie bezpostaciowy, bez
możliwości odbudowania relacji z nim. Moje domysły przerwała Muza, pociągnęła
mnie dość mocno za ramię, widocznie zauważyła jak odłączyłem się od świata.
Przed nami stał znajomy, nie poznałbym go na ulicy, jednak tu, w teatrze od
tłumu wyróżniał go identyfikator, a na nim widoczne było jego imię i nazwisko.
Było to połączenie do bólu zwyczajne, dlatego też dopisał sobie markerem w
kolorze atramentu kałamarnicy swój artystyczny przydomek: Baal Hammon[2].
Dobrał sobie je idealnie, to można było przyznać patrząc nawet pobieżnie na
jego fizjonomię. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie spotkałem postaci tak
mrocznej, jego twarz wiecznie tkwiła w nieprzeniknionym mroku ubrań. Jednak już
jedno słowo wypowiedziane przez znajomego burzyło ten starannie wyreżyserowany
model człowieka, jego głos, ciepły, pełen pasji urzekał od pierwszej głoski.
Kolejne wypowiadane przez niego zdania budowały most między ludźmi, tworzyły
coś, co można nazwać więzią od pierwszych sekund. Znajomy został niedawno
zastępcą dyrektora placówki, szybko streścił nam swoje ostatnie sukcesy, do
największych można zaliczyć mini festiwal twórczości futurystycznej. Od razu
pożałowałem, że nie wiedziałem o nim wcześniej, kocham futuryzm i jego twórców[3].
Mój kompan z dawnych lat okazał znów swoje wielkie serce do sztuki,
zaproponował bowiem, że specjalnie dla mnie i mojej kompanki jest w stanie
powtórzyć część spektakli w okrojonych wersjach. Podziękowałem mu bardzo
szczerze, nie chciałem narażać go na jakieś nieprzyjemności, poza tym nie
czułbym się komfortowo wiedząc, że spektakl, nawet okrojony w formie byłby przeznaczony
tylko dla dwóch par oczu. W zamian zgodziliśmy się na małą wycieczkę po
wnętrzach budynku, mieliśmy zobaczyć teatr ,,od kuchni". Zaczęliśmy od
studia nagrań, gdzie kręci się spoty reklamowe dla kolejnych odsłon w tym
miejscu Sztuki. Całość wyglądała na bardzo nowoczesną, pozwalającą osiągać to,
co jeszcze kilkanaście lat temu było poza zasięgiem nawet największych tego
typu przybytków. Odwiedziliśmy też miejsca odosobnienia, małe, lecz gustownie
urządzone pokoiki, z pełnym wyposażeniem technicznym, gdzie twórcy, niezależnie
od dziedziny jaką się zajmują mogli odseparować się od otoczenia. Z podziwem
patrzyłem na artystów, których widziałem przez lekko uchylone drzwi w paru
pokojach. U mnie raczej by coś podobnego nie przeszło, lubię w czasie tworzenia
mieć kontakt z rzeczywistością, a jak jest okazja także z Muzą. Nie
krytykowałem głośno pomysłu, bowiem każdy lubi coś innego, jeśli pomysł
chwycił, należało się tylko z tego cieszyć. W końcu dotarliśmy na scenę,
weszliśmy na nią drogą aktorów, z boku, przez dość wąskie szpary. Zaskoczyła
mnie jej wielkość, powierzchnią dorównywała mojemu pokojowi w domu, uznałem, że
to przejaw dbania o gościa, widza, aby poczuł się właśnie jak w domu. Znajomy wytłumaczył wszystko o wiele
prościej, tak małą scenę łatwiej zaopatrzyć w światło, dźwięk, nie mówiąc już o
ułatwieniach w kontaktach sufler-aktor. Razem z Muzą wyraziliśmy podziw dla
kunsztu architekta wnętrz, okazało się, że większość nowych dekoracji wymyślił
Baal. Popatrzyłem na niego z odrobiną zazdrości, ma chłop talent, bowiem
prowadzi teatr, gra w niektórych przedstawieniach, pisze teksty dramatów,
reżyseruje, a teraz dowiedziałem się, że także projektuje wnętrza. Przy nim
wypadam blado ze swoim pisaniem wierszy, opowiadań i okazjonalnym lepieniem dźwięków
w programach komputerowych. Nie powiedziałem nic, jedynie znacząco się
uśmiechnąłem. Baal chyba domyślił się o co chodzi, bo dotknął niewidzialnego
otoku kapelusza, jakby chciał go przede mną ściągnąć w wyrazie podziwu.
Popukałem się palcem w czoło, on jednak podkreślił wagę poprzedniego gestu
jeszcze szerszym uśmiechem. W pewnej chwili znajomy spojrzał na zegarek i
oznajmił nam, że do następnego wystąpienia na scenie została mu tylko godzina.
Podziękowaliśmy więc, po czym wyszliśmy na ulicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz