Ujęcie 5.
-Przyjechałam tu z miejscowości W., nie wiem czy kojarzy pan, leży niedaleko K. i Z. Skinąłem głową na znak, że mniej więcej kojarzę miejsce jej urodzenia. Pewnie wie pan, jak ciężko jest wybić się w takim miejscu, zwłaszcza gdy ma się takie zajęcie jak ja. Mówiąc to podeszła do małej szafki stojącej pod telewizorem i wyjęła z niej aparat fotograficzny. -Nie wiedziałem, że zajmuje się pani tak ciekawą, choć przez niektórych nie do końca docenianą formą sztuki. Zacząłem tłumaczyć się dziwnie. Ona położyła wskazujący palec na ustach, nakazując milczenie. -Tak proszę sąsiada, zajmuję się fotografią. Ale nie taką zwyczajną. To mówiąc włączyła pokaz slajdów w aparacie. Można rzec, że zajmuję się fotografią psychologiczną, na samym początku wypytuję modela o to czym się interesuje, co chce w życiu osiągnąć i tym podobne. Potem wyobrażam sobie, jak może wyglądać życie tej osoby za kilka miesięcy czy nawet lat. -To wprost niezwykłe, ciekawy jestem, o ile nie jest to tajemnica, w jaki sposób sąsiadka nauczyła się czegoś tak niespotykanego. Uśmiechnęła się, delikatnie mrużąc oczy. -Panie sąsiedzie, gdyby mieszkał pan w W. wiedziałby pan, czego pragną ludzie. To trochę jak z wróżbiarstwem, mówi się ludziom to, co chcą usłyszeć, tylko część z nich skorzysta z rad by zmienić swoje życie. -Coś w tym jest. Przyznałem z pewnym zaskoczeniem. Czy to oznacza, że daje pani swoim klientom wskazówki w postaci graficznej i tylko od nich zależy co zrobią ze swoim życiem? -Mniej więcej tak. Pomogłam sporej liczbie mieszkańców W. Jakiś rok temu zdecydowałam przenieść się tutaj. Samotność miasta wzmogła moje marzenia o zostaniu kimś wyjątkowym. Jednak dziś mogę śmiało mówić, że to miasto, jego mieszkańcy mnie zdradzili, odrzucili niemal od razu. Mówiąc to schowała twarz w dłoniach, po chwili dało się słyszeć cichy płacz. Nie wiedziałem za bardzo jak się zachować, jednak sąsiadka po paru minutach doszła do siebie, otarła łzy, po czym powiedziała te pamiętne słowa. -Miasto w którym teraz jesteśmy nie ma nic wspólnego z człowieczeństwem. Tu każdy, mówię sąsiadowi, każdy gdyby miał okazję zabiłby nawet. I to wiele razy. Zna sąsiad tę opowieść, która stała się kanwą do stworzenia płyty przez pewnego artystę? -Możliwe, że słyszałem o tym zdarzeniu. Jednak chciałbym usłyszeć ją, by się upewnić. Sąsiadka streściła mi historię kobiety, która przeniosła się bodajże z Indii do Londynu. Na swoje nieszczęście chorowała na astmę, a w mieszkaniu, które wynajmowała było dużo starego kurzu, pyłu, pleśni. Niemal od początku czuła się obco w Londynie, nie znała nawet sąsiadów mieszkających na tym samym korytarzu co ona. Gdy atak astmy spowodował jej śmierć, nikt, dosłownie nikt nie zainteresował się tą kobietą. Sąsiedzi zeznali później, że denerwował ich głośno nastawiony telewizor, wytłumaczyli sobie, że w mieszkaniu skąd dochodzą takie dźwięki zamieszkali narkomani. Nie wiadomo czy ze strachu czy z obojętności żaden z nich nie zainteresował się co tak naprawdę się tam stało. Imigrantkę znaleziono bardzo długo po jej śmierci, przypominała mumię. -Szokująca sprawa. Powiedziałem z wypisanym na twarzy przerażeniem. -Teraz rozumie sąsiad, czemu porzuciłam W. i wybrałam to miasto. Chciałam pokazać mieszkającym tu ludziom, że nie tylko pieniądz, kariera są ważne, powinno dążyć się także do spełnienia swoich marzeń. Stąd próbowałam robić im moje zdjęcia. Nikt do tej pory raczej nie zrozumiał mojego przekazu. Za to sąsiadki wymyśliły sobie, że mam tu agencję towarzyską albo coś w tym guście. Zrozumiałem wtedy dlaczego pani mieszkająca pod numerem 44 tak ostro zareagowała. Podziękowałem sąsiadce za tak prywatne zwierzenia, przeprosiłem za zabranie jej czasu i udałem się z powrotem do mojego mieszkania.
Ujęcie 6.
Przez kolejne dni wypatrywałem ile świateł pali się w oknach po zmroku. Nadal brakowało mi stale jednego, tego z mieszkania numer 50. Moja partnerka zaczęła tracić cierpliwość, parę razy zwyzywała mnie wymyślając od zdradzieckich świń. Wyjaśniłem jej o co chodzi z tymi światłami, opowiedziałem historię tej dziewczyny. Nie zrozumiała tego. Stała się oschła i bardzo oziębła. Nie pomagały żadne działania z mojej strony. W końcu wyprowadziła się, dając mi czas do namysłu. A ja nadal wypatrywałem świateł. Z pewnymi zmianami zależnymi od dnia tygodnia brakowało mi impulsów świetlnych z mieszkania numer 50. Zostało ich na długo 49.
Pozdrawiam!
No widzisz, tak to jest trafić na ograniczoną histeryczkę co to daje "czas do namysłu" ;-))))))
OdpowiedzUsuńAhoy
Czy będzie dalszy ciąg? To wciągająca opowieść :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)