7. Plażowanie, albo czasem Słońce, czasem deszcz.
Poszedłem od razu na plażę, wypożyczyłem leżak i przysiadłem zasypany
mniej więcej do kolan w piachu. Deszcz kropił, nieprzyjemnie mocząc mi okulary.
Zasłoniłem się więc parasolką budząc śmiech wśród innych plażowiczów, którzy
jednak zdecydowali się tylko na spacerowanie. Zdenerwowany zacząłem kopać
dłonią w piachu. Stwierdziłem, że skoro tu ze mnie szydzą dokopię się do Chin.
Może lato tam będzie lepsze, może będzie jakoś bardziej egzotycznie niż tu. Z
emocji pracy wyrwał mnie natarczywy, piszczący nieco w wysokich rejestrach głos
należący, jak się po chwili okazało do sprzedawcy lodów. Wyśpiewał od razu z
dziesięć sprośnych wierszyków nawołujących do zakupu jego produktów. Wziąłem od
razu pięć lodów, by choć na chwilę zamilkł. On jednak zaczął tłumaczyć mi cały
proces technologiczny robienia lodów, kukurydzy gotowanej, pop-cornu i wielu
innych rzeczy sprzedawanych na plaży. Znów moje oczy osiągnęły wielkość pięcio
złotówki. Absurdem jest przecież wciskać ludziom lody, gdy na dworzu temperatura
wynosi jakieś 15 stopni i w dodatku deszcz moczy wszystko wokół. Uciekłem od
sprzedawcy, biegłem ile sił w nogach i płucach. Szybko skończyła mi się
energia, opadłem z sił, musiałem odpocząć. Na szczęście sprzedawca zniknął mi z
pola widzenia. Wszedłem z kolejny raz na promenadę, tym razem poszedłem w
stronę Wielkiego Skrzydła, by usiąść i odpocząć, w międzyczasie zbliżał się
Zachód Słońca.
8. Rozmowy przy Słońcu, albo balet słowny.
Oddaliłem się troszkę od skupisk ludzi, mając nadzieję na chwilę
spokoju i samotności. Niestety trafiłem na grupę emerytów, która obsiadła
ławeczki w oczekiwaniu na Zachód. Czas skracały im puszki i butelki ze Złotym
Trunkiem. Popijając od czasu do czasu małe łyki rozwodzili się nad ważnymi dla
nich tematami. Gdy tylko mnie zobaczyli majaczącego na horyzoncie jeden Pan
krzyknął do mnie, abym dołączył do wesołej gromady. Zaproponowali mi piwo,
odmówiłem mając na uwadze incydent z kolegami. Od razu zostałem wypytany przez
Panów i Panie na okoliczność moich przekonań, stosunku do wielu etycznie
zagmatwanych problemów, a także odnośnie stanu cywilnego. Wymigiwałem się od
odpowiedzi, zasłaniałem się wolnością przekonań, na nic się to jednak zdało.
Ludzie ci zaczęli być o wiele mniej przyjemni niż na początku. Zaczęli wykrzykiwać
dziwne, politycznie napakowane hasła, zrzucali winę jedynie na jednego
człowieka i jego partię. W końcu stwierdziłem, że szkoda mojego czasu na takie
rozmowy o niczym. Wskoczyłem na murek i żwawym krokiem udałem się do lasu.
Pozdrawiam!
A pięć lodów?
OdpowiedzUsuń