10.08.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 11 i 12.

11. Sen, albo powracająca rzeczywistość.

Zwykle nie pamiętam za dobrze moich snów, jedynie te śnione nad ranem mają szansę zostać w pamięci po przebudzeniu. Podobnie było i tym razem. W nocy mijały mnie mary senne, a może po prostu tak sobie wmówiłem. Dopiero sen nad ranem wyrył się w mojej pamięci. Z tego co zapamiętałem byłem w jakimś nie znanym mi wcześniej pomieszczeniu, jednak osoby jakie widziałem były mi znane: S, R i ich znajomi z miejscowości K. Znamienne jest, że Pan z K. w rzeczywistości ma problemy z sercem, jest po jednym zawale. Jednak obecność by-passów nie przeszkadzała mu w piciu, niemal na czas alkoholu. Ścigali się wszyscy ze wszystkimi obecni w moim śnie. W końcu było widać po znajomym z K, że już nie jest w stanie więcej wypić. Chwiał się, bełkotał, ogólnie był w nie najlepszym stanie. W końcu stało się coś niewyobrażalnego, jednak nie wiem co, bowiem mój mózg przestał wysyłać wizje senne. Po prostu nagromadzenie złych emocji spowodowało, że obudziłem się. Nie roztrzęsiony, ale z dość dużym niepokojem. Od razu pomyślałem o znajomych z K. Jednak po chwili wytłumaczyłem sobie, że to był tylko sen. Zły sen.

12. Wschód Słońca, albo Przywitanie Dnia.

Pomimo wczesnej pory ubrałem się dość szybko i poszedłem w stronę plaży. Nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć Wschodu. W końcu przez niezbyt miły epizod nadarzyła się okazja zobaczyć czy naprawdę jest to tak piękne zjawisko jak mówią inni. Ścieżka wijąca się między dwoma murkami zdawała się skrzyć złotem. Przeważały nuty żółte, zmieszane w pewnej proporcji z pomarańczowymi odblaskami. Im bliżej byłem morza, tym Słońce stawało się większe. Im stawało się większe, tym złota poświata mocniej otulała moje ciało. Ciepło jakie wydzielała nie jest w stanie opisać żadne ludzkie słowo. Czułem się, jakbym przeniósł się w inny wymiar czasoprzestrzeni. W końcu dotarłem na plażę, miękkość piasku pod nogami spotęgowała wrażenie podróży w inne miejsce. Morze delikatnym szumem, wiatr niosący powiew bryzy spowodowały, że wróciłem myślami do tu i teraz. Słońce skrzyło się milionami barw i dziesiątkami rodzajami odblasków, iskier, rzucało na wodę kolejne refleksy, woda załamywała je niczym lustra w lunaparku. Jednak zamiast wykrzywiania rzeczywistości w najbardziej wymyślny sposób lustra te potęgowały wrażenie obcowania z czymś nie z tej planety. Zamknąłem oczy, pozwoliłem by wiatr naniósł nieco piachu w moje włosy, bym połączył się ze Słońcem, z morzem i plażą. Sekundy rozciągały się w minuty, minuty w godziny, a te zaczęły zakręcać w niewyobrażalnie długie serpentyny. Zakręty tworzyły się ciasno obok siebie, powstał istny labirynt Czasu. W końcu z zamyślenia wyrwał mnie natarczywy skrzek mewy. Latała na tle tarczy Słońca, promienie stworzyły wokół jej postaci magiczne iskry, odebrałem ją niczym Małego Anioła, który pojawił się tu, między nami, by przekazać nam coś bardzo ważnego. Druga mewa zaczęła szybować w kierunku pierwszej, po paru chwilach była ich już liczna grupa. Zmęczone lotem usiadły na wodzie. Fale początkowo dość bezceremonialnie obchodziły się z ptakami. Te jednak nie zrażone intensywnością przywitania przez morze dryfowały, co jakiś czas zalewane od dzioba po ostatnie pióra z ogona wodą. Zwracam się na Wschód, tam skąd przybywa Dzień. Idę na Wschód, by poznać co nie poznane do tej pory dla nas się zdawało. Ślady bosych stóp namaczane przez falę zdają się mówić o tym co ważne. Są znacznikiem, w pewnych okolicznościach nie ma odwrotu, przeszłość ginie, liczy się tylko nowy Dzień. Tak samo moja wędrówka, tam skąd Słońce nadchodzi wydaje się nieść podobny przekaz. Dochodzę do szklanych domów, już nie są nagrzane, bije od nich nawet chłód, chłód nocy. Promienie muszą stoczyć walkę z zimnem i cieniem. Trwać może nawet kilka godzin, w końcu te pierwsze oznaki Wschodu są dość słabe, niezbyt ciepłe. Jednak koło południa wygrywa Słońce. Wędruję dalej, w kierunku horyzontu położonego na Wschód ode mnie. Ślady bosych stóp namaczane wodą są znacznikiem. Idę jeszcze chwilę. W końcu decyduję się wrócić do ośrodka. Widziałem jak Słońce stwarza kolejny Dzień. Ślady na piasku namoczone wodą, ślady moich bosych stóp nie będą wieczne. Jednak wrażenie, doznanie z tego zjawiska zostaną we mnie na zawsze. Wróciłem pełny nieznanej mi wcześniej energii do ośrodka. 

Pozdrawiam!

2 komentarze:

  1. A propos anioła. Ksiądz na lekcji religii zadał dzieciom narysowanie aniołka. Dzieci pięknie rysują, ksiądz chodzi po klasie i chwali aż podchodzi do Jasia, robi wielkie oczy i pyta: Jasiu a widziałeś kiedy aniołka z trzema skrzydłami? Jasio na to: A ksiądz widział z dwoma? ;-))))))))))))))))))
    Ahoy

    OdpowiedzUsuń
  2. Znakomicie! :)
    Pamiętam, że w któregoś lipca, przy pewnej specjalnej okazji, obudziłam się o 4 nad ranem... przy okazji zobaczyłam Wschód słońca... Od tamtej pory tylko jedna nuta chodziła mi po głowie ("Krąg życia" z "Króla Lwa")

    OdpowiedzUsuń