11. Sen, albo powracająca rzeczywistość.
Zwykle nie pamiętam za dobrze moich snów, jedynie te śnione nad ranem
mają szansę zostać w pamięci po przebudzeniu. Podobnie było i tym razem. W nocy
mijały mnie mary senne, a może po prostu tak sobie wmówiłem. Dopiero sen nad
ranem wyrył się w mojej pamięci. Z tego co zapamiętałem byłem w jakimś nie
znanym mi wcześniej pomieszczeniu, jednak osoby jakie widziałem były mi znane:
S, R i ich znajomi z miejscowości K. Znamienne jest, że Pan z K. w
rzeczywistości ma problemy z sercem, jest po jednym zawale. Jednak obecność
by-passów nie przeszkadzała mu w piciu, niemal na czas alkoholu. Ścigali się
wszyscy ze wszystkimi obecni w moim śnie. W końcu było widać po znajomym z K,
że już nie jest w stanie więcej wypić. Chwiał się, bełkotał, ogólnie był w nie
najlepszym stanie. W końcu stało się coś niewyobrażalnego, jednak nie wiem co,
bowiem mój mózg przestał wysyłać wizje senne. Po prostu nagromadzenie złych
emocji spowodowało, że obudziłem się. Nie roztrzęsiony, ale z dość dużym
niepokojem. Od razu pomyślałem o znajomych z K. Jednak po chwili wytłumaczyłem
sobie, że to był tylko sen. Zły sen.
12. Wschód Słońca, albo Przywitanie Dnia.
Pomimo wczesnej pory ubrałem się dość szybko i poszedłem w stronę
plaży. Nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć Wschodu. W końcu przez
niezbyt miły epizod nadarzyła się okazja zobaczyć czy naprawdę jest to tak
piękne zjawisko jak mówią inni. Ścieżka wijąca się między dwoma murkami zdawała
się skrzyć złotem. Przeważały nuty żółte, zmieszane w pewnej proporcji z
pomarańczowymi odblaskami. Im bliżej byłem morza, tym Słońce stawało się
większe. Im stawało się większe, tym złota poświata mocniej otulała moje ciało.
Ciepło jakie wydzielała nie jest w stanie opisać żadne ludzkie słowo. Czułem
się, jakbym przeniósł się w inny wymiar czasoprzestrzeni. W końcu dotarłem na
plażę, miękkość piasku pod nogami spotęgowała wrażenie podróży w inne miejsce.
Morze delikatnym szumem, wiatr niosący powiew bryzy spowodowały, że wróciłem
myślami do tu i teraz. Słońce skrzyło się milionami barw i dziesiątkami
rodzajami odblasków, iskier, rzucało na wodę kolejne refleksy, woda załamywała
je niczym lustra w lunaparku. Jednak zamiast wykrzywiania rzeczywistości w
najbardziej wymyślny sposób lustra te potęgowały wrażenie obcowania z czymś nie
z tej planety. Zamknąłem oczy, pozwoliłem by wiatr naniósł nieco piachu w moje
włosy, bym połączył się ze Słońcem, z morzem i plażą. Sekundy rozciągały się w
minuty, minuty w godziny, a te zaczęły zakręcać w niewyobrażalnie długie
serpentyny. Zakręty tworzyły się ciasno obok siebie, powstał istny labirynt
Czasu. W końcu z zamyślenia wyrwał mnie natarczywy skrzek mewy. Latała na tle
tarczy Słońca, promienie stworzyły wokół jej postaci magiczne iskry, odebrałem
ją niczym Małego Anioła, który pojawił się tu, między nami, by przekazać nam
coś bardzo ważnego. Druga mewa zaczęła szybować w kierunku pierwszej, po paru
chwilach była ich już liczna grupa. Zmęczone lotem usiadły na wodzie. Fale
początkowo dość bezceremonialnie obchodziły się z ptakami. Te jednak nie
zrażone intensywnością przywitania przez morze dryfowały, co jakiś czas
zalewane od dzioba po ostatnie pióra z ogona wodą. Zwracam się na Wschód, tam
skąd przybywa Dzień. Idę na Wschód, by poznać co nie poznane do tej pory dla
nas się zdawało. Ślady bosych stóp namaczane przez falę zdają się mówić o tym
co ważne. Są znacznikiem, w pewnych okolicznościach nie ma odwrotu, przeszłość
ginie, liczy się tylko nowy Dzień. Tak samo moja wędrówka, tam skąd Słońce
nadchodzi wydaje się nieść podobny przekaz. Dochodzę do szklanych domów, już
nie są nagrzane, bije od nich nawet chłód, chłód nocy. Promienie muszą stoczyć
walkę z zimnem i cieniem. Trwać może nawet kilka godzin, w końcu te pierwsze
oznaki Wschodu są dość słabe, niezbyt ciepłe. Jednak koło południa wygrywa
Słońce. Wędruję dalej, w kierunku horyzontu położonego na Wschód ode mnie.
Ślady bosych stóp namaczane wodą są znacznikiem. Idę jeszcze chwilę. W końcu
decyduję się wrócić do ośrodka. Widziałem jak Słońce stwarza kolejny Dzień.
Ślady na piasku namoczone wodą, ślady moich bosych stóp nie będą wieczne.
Jednak wrażenie, doznanie z tego zjawiska zostaną we mnie na zawsze. Wróciłem
pełny nieznanej mi wcześniej energii do ośrodka.
Pozdrawiam!
A propos anioła. Ksiądz na lekcji religii zadał dzieciom narysowanie aniołka. Dzieci pięknie rysują, ksiądz chodzi po klasie i chwali aż podchodzi do Jasia, robi wielkie oczy i pyta: Jasiu a widziałeś kiedy aniołka z trzema skrzydłami? Jasio na to: A ksiądz widział z dwoma? ;-))))))))))))))))))
OdpowiedzUsuńAhoy
Znakomicie! :)
OdpowiedzUsuńPamiętam, że w któregoś lipca, przy pewnej specjalnej okazji, obudziłam się o 4 nad ranem... przy okazji zobaczyłam Wschód słońca... Od tamtej pory tylko jedna nuta chodziła mi po głowie ("Krąg życia" z "Króla Lwa")