13. Kebab, albo poszukiwanie korzeni.
Po szybkim prysznicu skierowałem się w stronę miasta. W stronę tandety.
Chciałem odszukać pewnego Turka, przynajmniej tak mówili o nim ludzie w U. Nie
wiem na ile była to prawda, nie interesowało mnie to za mocno, chciałem omówić
z nim kwestię moich korzeni. Bowiem nos, charakter i parę innych cech
wskazywało na I. A nikt nie zna się lepiej w tej materii niż Arabowie
(względnie mogą być Turcy, w końcu w mieście nie było Arabów). Odszukanie jego
miejsca pracy nie było zbyt trudne, charakterystyczny zapach rozciągał się już
dwie przecznice wcześniej. Turek okazał się oryginalnym przedstawicielem
państwa spod znaku półksiężyca, nieźle mówił po polsku, jednak w sposób
charakterystyczny wymawiał pewne zbitki głosek. Zaproponował mi istną ucztę,
falafel, kebab z jagnięciną, kebab z kurczakiem i na deser duży kawał chałwy.
Bronił się zaciekle przed zapłatą, tłumaczył to faktem, że znajomi J. są jego
znajomymi. Po wtłoczeniu w siebie tak obfitego lunchu (Turek zjadł tyle samo)
postanowiłem przejść do rzeczy, nim zalegnę na wywieszonym obok stolików
hamaku. Burak-tak miał na imię Turek, po wysłuchaniu moich podejrzeń obejrzał
mnie pod różnymi kątami. Chwilę rozmawiał ze swoim kucharzem gestykulując dość
energicznie. W końcu podał mi diagnozę korzeni: mogę być albo Turkiem, albo
Bułgarem. Nieco zasmuciła mnie ta druga opcja, jednak dodatkowa porcja kebabu z
jagnięciną przegnała wszelkie troski. Burak odprowadził mnie kawałek, namawiał
mnie bardzo mocno, bym pojechał z nim do Turcji. Wystarczy, że przez sezon
pomogę mu przy kebabie w Polsce. Nie zgodziłem się tłumacząc się koniecznością
sprawdzenia drugiej opcji korzeni. W rzeczywistości chodziło o to, że nie
wytrzymałbym za długo w towarzystwie tak smakowitych kebabów. Stałbym się
kandydatem co najwyżej do cyrku osobliwości (o ile jeszcze takowe istnieją). O
jakimkolwiek lataniu samolotem czy nawet jeździe pociągiem musiałbym zapomnieć.
Pożegnałem Turka jak najmilej umiałem i udałem się nad jezioro.
14.Syrenka, albo w matni miłości.
Smugi Słońca oświetlały bardzo nastrojowo toń jeziora. Czułem się
podobnie jak rano nad morzem. Przysiadłem na ławeczce, wsłuchany w gwar rozmów
nie zauważyłem nadchodzącego niebezpieczeństwa. Wszyscy ostrzegali mnie przed
B. kręcącą się nad jeziorem Zjadaczką Męskich Serc. Nagle wyłoniła się niczym
Kali, obwieszona cieniami swoich partnerów, którzy składali się na przynajmniej
potrójny straszny naszyjnik. Była to kobieta z gatunku tych, które wsiadając do
auta z mężczyzną lub odwiedzając go w miejscu zamieszkania wysysa jego soki
życiowe do ostatniej kropli. Zagadała także do mnie, widocznie zainteresowała
ją moja nienachalna opalenizna oraz dres marki Andidos. Jej głos nie
przypominał niczego znanego mi wcześniej, mutacja siły trzęsienia ziemi z trąbą
powietrzną to istny eufemizm na to, co mnie spotkało. Jeziorna Syrena zaczęła
wypytywać się o moje zarobki, auto, mieszkanie i setki innych mało znaczących
szczegółów. Widać już planowała mnie omotać swoim lateksowym wdziękiem, a po
wykorzystaniu zostawiłaby moją martwą powłokę na pastwę mew. Kolejnym krokiem
była nieudana (na szczęście) próba pocałowania mnie w usta. A fe, jak ja nie
cierpię takich Pożeraczek, te malinowe błyszczyki, te koralowe policzki, a oczy
to już istna katastrofa. Zmalowane do granic niemożliwego. Nadmorska Kali po
pierwszej próbie wcale nie zrezygnowała, próbowała chwycić mnie w pół, by
wcielić w życie swój plan. Wymknąłem się jej w ostatniej chwili, uciekałem
przez dobre dziesięć minut, aż w końcu dotarłem do wesołego miasteczka.
Pozdrawiam!
Kupując kebaba osiedlasz araba ;-)))))))
OdpowiedzUsuńDresiwo Andidos, widać żes prawilny młodzian jest. A słowiański przykuc praktykujesz?
;-)))))))))))))))
Ahoy