15. Wesołe miasteczko, albo parada wspomnień.
Przy wejściu przywitał mnie karzeł w czerwonej pelerynie, uczynił to
po czesku, co spowodowało u mnie natychmiastowy powrót pamięcią do dawnych lat.
Znów siedziałem w gondoli Diabelskiego Młyna, pode mną rozpościerał się
wspaniały krajobraz złożony z jeziora po lewej i morza po prawej stronie.
Maszyneria poruszała sie bardzo wolno, wręcz majestatycznie w swej powolności.
Mogłem znów zobaczyć każdy fragment, każdy, dowolnie wybrany detal otoczenia,
zarówno z wysokości wieżowca, jak i z wysokości niemal gruntu. Szybkość jazdy
zwiększała się, nie do końca zauważalnie, jednak rosła z każdą minutą. W pewnej
chwili poczułem się raczej jak pasażer Diabelskiego Młota (który de facto był
obok). Gdy prędkość piekielnego koła przekroczyła pewien próg, poczułem jak
wielka siła wyrzuca mnie z gondoli. Pęd powietrza spowodował natychmiastowe
załzawienie oczu, fragmenty rzeczywistości zakodowały się przed moim wzrokiem,
pojawiła się na ich miejscu czerń nie do przebicia. Wiedziałem już, że za parę
sekund rozbiję się o ziemię. W chwilę potem wszystko zniknęło jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Karzeł w pelerynie zmienił się w rybaka
ubranego w szary płaszcz. Wiedziałem o końcu mojej podróży.
16. Koniec, albo powrót do rzeczywistości.
Poczułem się przez chwilę tak, jakby jechał tunelem, co jakiś czas
rozbłyski światła, jednak poza nimi właściwie sama ciemność. Otworzyłem oczy,
popatrzyłem dookoła, nic nie zmieniło się w rzeczywistości, mimo mojej podróży.
Na ścianie pokoju, w którym jestem wisi dość dziwny obraz. Łączy w sobie wysiłki prymitywistów i dzieci z
pobliskiego przedszkola. A przynajmniej wszystko na to wskazuje. Fioletowa
plama w rogu przywodzi na myśl brak farby do namalowania wydmy. Brązowe kikuty
wystające zarówno z wody jak i z wydm przypominają falochron. Dlaczego sięga on
kilkadziesiąt metrów w głąb lądu? Nie wiadomo.
Mała, zielona łódka namalowana jest z zagubieniem wszelkich proporcji,
gdybym nie miał styczności z malarstwem powiedziałbym pewnie, że tak miało być,
a nawet, że tak wygląda prawdziwa sztuka. Absurdalność sceny budzi także wydma
schodząca niczym wielka, Złota Góra na spotkanie morza. Tak skończyłem moją
podróż, nie umiem określić ile trwała, może minutę, może godzinę, a może kilka
dni. Nigdy się tego nie dowiem.
Pozdrawiam!
Srogie piguły weszły kapitanie, srogie ;-))))))
OdpowiedzUsuńAhoy
Sny potrafią nas przenieść w zupełnie niewyobrażalną i nierealną rzeczywistość. Lubię śnić. :)
OdpowiedzUsuńOch, to już koniec? How sad...
OdpowiedzUsuńPodsumowując twoją opowieść- znakomita, wyzwalająca w człowieku uśmiech...
Miło się czytało. Pozdrowienia :)