30.12.2019

Czasem kradnę słowa.

Dziś kolejny zapis chwili, a także emocji jej towarzyszących.

,,Czasem kradnę słowa"

Sufituję ukradkiem,
Ciemność utrudnia zadanie,
Jednym okiem jednak patrzę na tego,
Cerbera z osiedla, drugim kradnę słowa.

O, już mam coś o śmierdzących kwiatach,
Cóż za poezja, przewrotność kosmiczna,
Wszystko się miesza ze sobą.

Zapadam się w łóżko,
Jestem już kilka godzin obok,
Znów mogę na nowo,
Od początku kraść słowa.

1.05.2019
Pozdrawiam!

27.12.2019

Martwy faun.

Dziś wiersz niezwykły, zawierający w sobie pewnego rodzaju przewrotną myśl. Z jednej strony w lesie widać martwego fauna, z drugiej jest zaprzeczenie istnienia jednorożców. A przecież jedne i drugie istoty są na równi nierzeczywiste.

,,Martwy faun"

Znaleźli go w lesie przy drzewie,
W brzuchu pustka ziała,
Obok niej róg, jakby znany z widzenia,
Chociaż to niemożliwe w sumie.

Jednorożce przecież nie istnieją...

26.11.2019
Pozdrawiam!

24.12.2019

Karnawałowa noc.

Dziś wiersz będący swoistym zapisem chwili, zainspirowany sztuką.

Dla S.J.

,,Karnawałowa noc"

Wyszliśmy z balu akurat,
Księżyc wysoko na niebie,
Podkreśla swymi promieniami,
Swoiste niedopasowanie nasze.

Bo jak można traktować poważnie,
Ludzi lubiących chodzić nocą,
W przebraniach ze znanych wszystkim,
Na całym chyba świecie opowieści.

On jako Arlekin,
(Chociaż z daleka słabo widać),
Ona jako Kolombina.

Między nimi specjalnie nie ma nic,
Idą w poświacie Księżyca,
To właściwe na tyle.

14.04.2019
Pozdrawiam!

21.12.2019

Okropna procesja.

Dziś wiersz o procesji, która nie wiadomo czy jest prawdziwa czy powstała tylko w mej głowie.

,,Okropna procesja"

Stoję na chodniku,
Patrzę na okropną procesję,
Tłum nie do policzenia,
Na czele kilka osób niesie,
Tron, z mumią jakiegoś mnicha.

Ludzie dookoła mnie,
Próbują tłumaczyć coś,
Łącząc jedyne znane im,
Wyrazy angielskie,
Ze wszystkimi innymi,
Jakie znają w obcych językach.

Nie wiem nadal po co tak idą,
Nie wiem też po co ten mnich,
Widać to jakiś dziwny rytuał,
Idę sobie.

Pora pić.

22.02.2019
Pozdrawiam!

18.12.2019

Ukryta saksofonistka.

Dziś wiersz o tym jak dawno wypowiedziane słowa mogą zaważyć na naszym zachowaniu. Nawet przy pozornym osiągnięciu sukcesu.

,,Ukryta saksofonistka"

Wszyscy od zawsze mówili jej,
Że grą na instrumencie nic nie zrobi,
Skończy gdzieś między mostami,
Nad rzeką Hudson.

Ona jednak kryła się ze swoim saksofonem,
Gdzie tylko możliwe,
By grać.

Teraz osiągnęła wszystko,
Pojawia się u największych.

Mimo to, przed swoim popisem,
Lubi w skrytości sobie pograć .

2.07.2019
Pozdrawiam!

15.12.2019

Wampiry wege.

Dziś wiersz przedstawiający miłe wampiry. Żywiące się strawą wegetariańską.

,,Wampiry wege"

Wampiry wege niby ćmy,
W swych szatach ognistych,
Nie piją krwi, brzydzą się nią,
Lubią za to owoce.

Słomki wbijają w słodką strawę,
Unosi je smak arbuza,
Ekstaza lepsza niż ta pradawna,
Wrażenia dłużej trwają.

Wampiry wege miłe są,
W swych szatach tak jak ćmy.

Wampiry wege miłe są,
Czekają na przyjaciół.

6.08.2019
Pozdrawiam!

12.12.2019

Trzy śmierci.

Dziś wiersz w wymowie powiązany nieco z Meksykiem. Tam bowiem śmierć ma dość bliską relację z ludźmi (w sumie to nawet logiczne).

,,Trzy Śmierci"

Trzy różne Śmierci siedzą w barze,
Pijąc whisky prześcigają się,
W swoich metodach pracy.

Paru pozostałych gości,
Patrzy z mieszanką uczuć,
Na te kościotrupy okropne.

Wchodzę i ja do tej jaskini,
Miejsca dziwnych spraw,
Duszno do granic możliwości,
Fioletowy facet przy kontuarze,
I czarny kot.

Dopełnieniem wrażeń.

2.07.2019
Pozdrawiam!

9.12.2019

Sensacyjne wieści.

Dziś wiersz będący zapisem jakiegoś, bliżej nieokreślonego impulsu w mojej mózgownicy.

Dla S.J.

,,Sensacyjne wieści"

Przyniosłem to dziwne pudełko,
O którym mówiłem tyle razy,
Nasze żarówki zaświecić mogą,
Gdy zajrzysz do środka.

Dawno, bardzo dawno nie widziałem,
Ciebie w takim stanie,
Patrzysz na szkielet,
Umiał kiedyś latać.

Ikar z Dedalem śmieją się ukradkiem.

3.03.2019
Pozdrawiam!


6.12.2019

Sytuacja koncertowa.

Dziś wiersz opowiadający o tym, jak mógłby wyglądać koncert ze mną w roli wokalisty.

,,Sytuacja koncertowa"

Stoję przy mikrofonie,
W sobie się boję,
Że nic więcej z siebie nie wyduszę,
Poza jękiem starej krewetki.

Ach, ach, wielki ten strach,
Ach, ach co za okropny strach.

Muzycy za mną krzyczą,
Ja ich zupełnie nie słyszę,
Zbliżam usta do mikrofonu,
Znów bardzo się boję.

Ach, ach, wielki ten strach,
Ach, ach co za okropny strach.

Publiczność rzuca w naszą stronę,
Wyzwiska zmieszane w butelkach,
Uchylać się trzeba, uciekać,
A ja tam cały czas stoję.

Ach, ach, wielki ten strach,
Ach, ach co za okropny strach.

W końcu, po wielu minutach,
Z ust wydobywa się dźwięk,
Fałszywy, bardzo niski,
Odgłos deptanej krewetki.

Ach, ach, wielki ten strach,
Ach, ach co za okropny strach.

7.09.2019
Pozdrawiam!

3.12.2019

Zazdrość.

Dziś wiersz o tym jak silną emocją bywa zazdrość.

,,Zazdrość"

Patrzę z zazdrością,
Na ten piękny dom,
Gdzie płomienie kominka,
Ocieplają wnętrze.

Rodzina pełna miłości,
Siada do kolacji,
Pyszne dania sporządzone,
Przez wszystkich domowników.

Patrzę z zazdrością na ten piękny dom,
Mój grzech przeradza się w fobię,
Wyolbrzymiony do granic.

Już piekielny smok wciąga mnie,
Wsysa do piekła.

Jednak ostatkiem sił,
Patrzę jeszcze raz,
Z ostateczną zazdrością na ten dom.

24.07.2019
Pozdrawiam!

30.11.2019

Rytuał opuszczania głów.

Dziś wiersz o tych, którzy potrafią mamić, wykorzystywać innych pod złudnym płaszczem pseudo religii (albo wykorzystując prawdziwe wierzenia do swych niecnych celów).

,,Rytuał opuszczenia głów"

Głowy powoli chylą się w rytm,
Magicznych dźwięków bębna,
Potem głos maga czy kogoś w tym stylu,
Napełnia wszystkich nadzieją.

Głowy w dół szybko mkną jak kolejka,
Wszyscy mówią tak samo,
Mag czy też ktoś w takim stylu,
Zarządza teraz myślami.

Raz, dwa, dawajcie swoje pieniądze,
Do dna kieszenie opróżnię,
W mózgu zaszczepię tragedii ziarno,
Nic już nie będzie jak dawniej.

Chodźcie tu do mnie, wszyscy w kolejkę,
Wyjaśnię wszystko, co jest nie jasne,
Świat cały Wam dziś wytłumaczę.

Głowy spuszczone, usta skrzywione,
Magiczne mamroczą słowa,
Mag czy też ktoś w tym rodzaju,
Ma już nad nimi władzę.

Głowy spuszczone, oczy nie widzą,
Umysły nie chcą wiedzieć,
Co może mag czy ktoś w tym rodzaju,
Zrobić z dobrym człowiekiem.

1.04.2019
Pozdrawiam!

27.11.2019

Słowa i zdania.

Dziś wiersz o tym jak powstawać mogą wiersze.

Dla S.J.

,,Słowa i zdania"

Słowo wpada do głowy,
Łączy się z innymi tworząc zdania,
Razem lecą sobie,
Rozpalają styki,
Tworzy się pomysł zupełnie nowy.

Następny etap, szlifowanie kantów,
Sos do tego, sałata,
Wszystko mija zatem,
Na koniec jeszcze etap,
Kontroli jakości,
Po niej wiersz jest gotowy,
Czeka na gości.

Czytelnik go odbiera na różnych poziomach,
Czuję dumę w sobie,
A czasem i złość,
Słowa w zdania, te w wiersze.

Cóż więcej potrzeba?

20.01.2019
Pozdrawiam!

24.11.2019

Nowe rozmowy.

Dziś wiersz złożony z obserwacji, moich doświadczeń i skeczu kabaretu Hrabi (pt. ,,Przez telefon").

,,Nowe rozmowy"

Boję się rozmowy na żywo,
Tak twarzą w twarz,
Usiądźmy więc pod drzewem,
Wyciągnijmy telefony,
By powiedzieć sobie parę ważnych słów.

Nowa rozmowa klei się doskonale,
Można dodać do niej zabawne buźki,
Nawet filmik nagrać.

Zbliża się czas,
Zbliża się czas ostateczny,
Trzeba po ładowarkę iść,
Bez niej rozmowa stanie się,
Niemożliwością.

Nowe rozmowy,
Na nowe, dziwne czasy.

6.04.2019
Pozdrawiam!

21.11.2019

Ponad wszystkimi.

Dziś wiersz o tym jak ofiara może po pewny czasie znaleźć drogę do zemsty. A także jak silna może być chęć odwetu za dawne krzywdy.

,,Ponad wszystkimi"

Jestem ponad wszystkimi,
Wielka i nie do dotknięcia,
Można powiedzieć, że jestem poza,
Czasem i przestrzenią.

W ręku jednym miecz wielki,
W drugim ręku waga,
Ważę wpierw winy wszystkie,
A potem wymierzam kary.

W przeszłości słowa raniły,
Pięści krwią malowały,
Dziś nastał czas zapłaty.

Strzeżcie się wszyscy źli,
Co innych chcą zniszczyć łatwo,
Czas zemsty, okrutna godzina,
Zapłata będzie wspaniała.

2.07.2019
Pozdrawiam!

18.11.2019

Śmierć gladiatora.

Dziś wiersz wyrażający możliwe myśli umierającego na arenie gladiatora.

,,Śmierć gladiatora"

W boku moim rana zieje,
Jej otchłań zabiera życie,
Błądzą moje oczy,
Szukają wśród tłumu zrozumienia.

Śmierć kroczy bezszelestnie,
Już usta zbliża do ust moich,
Świadomość odpływa sobie,
Dusza wyrywa się z ciała.

Mój wróg, przeciwnik koszmarny,
Nad moim trupem muskuły pręży,
Wiem już na pewno,
Śmierć kiedyś i po niego przyjdzie.

22.02.2019
Pozdrawiam!

15.11.2019

Wysłannicy z nutą elegancji.

Dziś parę słów o tym jak rządy pozwalają legalnie wyniszczać się swoim obywatelom.

,,Wysłannicy z nutą elegancji"

Wysłannicy z nutą elegancji,
Przychodzą najczęściej pod koniec,
Dnia, gdy światło łączy się z mrokiem.

Niosą ze sobą trucizny,
Dozwolone przez chyba każdy rząd.

Częstują papierosem, winem słodkim,
Do tego umilają czas rozmową.

Po paru wizytach to sami ludzie,
Szukają z nimi kontaktu,
Chcą więcej dżentelmenów,
Z ich wspaniałymi rzeczami.

Dziś już idą, odwiedzą te same osoby,
Słońce gra magicznie na krawędzi,
Kieliszka z winem,
A na chodniku leży kobieta,
Cała pijana już czeka.

2.07.2019
Pozdrawiam!

12.11.2019

Posąg niedźwiedzia.

Dziś wiersz łączący w sobie elementy związane z Japonią ogólnie i sztuką.

,,Posąg niedźwiedzia"

W mieście Mitaka niedaleko Tokio,
Przed jednym ze sklepów stoi,
Posąg niedźwiedzia.

W łapie ma słoik, a w nim zamknięto,
Tysiące sztucznych świetlików.

Robią na przychodniach wielkie wrażenie,
Tak duże, że naprawdę wielu,
Zagląda za kotarę,
Do sklepu z pamiątkami.

19.05.2019
Pozdrawiam!

9.11.2019

Zgubne przekonanie.

Dziś wiersz dotyczący tego czy będąc jedynie duszą człowiek może nadal widzieć co dzieje się np. z jego rodziną.

Dla S.J.

,,Zgubne przekonanie"

Sądzicie, że nic nie wiem,
Co dzieje się codziennie,
Bo jak to mówicie,
,,Tam nic nie ma,
Stamtąd nic nie widać".

Zgubne myślenie.

Widzę wszystko,
Chociaż jestem w ziemi,
Widzę jak pijesz dużo,
Z butelek dom można zrobić,
Widzę wszystkie kłótnie,
Grzechy małe i większe.

Nie mam tylko jak dać do zrozumienia,
Że takie głupie myślenie,
Jest błędem.

Pamiętajcie, widzę stamtąd wszystko.

20.07.2019
Pozdrawiam!

6.11.2019

Zmęczenie mistrza.

Dziś parę słów o tak przyziemnej sprawie jak zwyczajne zmęczenie codziennymi zadaniami.

,,Zmęczenie mistrza"

Zmęczenie może przyjść tak szybko,
Bez zaproszenia i bez chęci,
Ze strony osób czy też grup ich,
Dotyka macką nawet wielkich.

Siedzę zmęczony, ja mistrz stary,
Wkoło tłum uczniów, grupy mędrców,
Będziemy długo dyskutować,
Na bardzo trudne dnia tematy.

Duch mój nie jest tam obecny,
Wędruje sobie, tak daleko,
Przyroda kusi i kołysze,
Moją duszę tak zmęczoną.

Nikt się nie pyta, nikt nic nie chce,
Idylla mówiąc w wielkim skrócie.

Do życia budzi mnie asystent,
Mówi mi coś o działaniu,
Dusza i ciało znów złączone,
Męczyć się długo będę musiał.

18.02.2019
Pozdrawiam!

3.11.2019

Do Don Kichota.

Wiersz powstał pod wpływem moich rozmyślań o Don Kichocie.

,,Do Don Kichota"

Ciekawy jestem czy dziś,
Tak jak dawniej dałbyś sobie radę,
W końcu wrogów o wiele więcej,
Na świecie.

Wszystko mechaniczne, techniczne,
Groźne.

Jak na koniu walczyć z tym wszystkim,
Don Kichocie, jak dałbyś sobie radę,
Z tym wszystkim?

Wybranka serca podobna do innych,
Wiele elementów sztucznych,
Don Kichocie, jak byś mógł ją kochać?

Pytania mnożą się w nieskończoność,
Don Kichocie, ciesz się, że nie jesteś,
Rycerzem współczesności.

9.01.2019
Pozdrawiam!

31.10.2019

Czerwona postać.

Dziś wiersz inspirowany dziełem Zdzisława Beksińskiego.

,,Czerwona postać"

Czerwona postać roztapia się w biegu,
Czas bieg, wszystko płynne,
Skale kolorów jednolite,
Czerwień, wszędzie ta czerwień.

22.02.2019
Pozdrawiam!

28.10.2019

Ciemna postać w zaułku.

Dziś kolejna próba łączenia sztuki (malarstwa) z moją interpretacją tego, co malarz chciał przekazać.

Dla S.J.

,,Ciemna postać w zaułku"

Zapędzili ciemną postać,
Do zaułku, jej zachowanie,
Postawa, pełne są strachu.

Wielkie oczy patrzą na oprawców,
Szukają człowieczeństwa.

Oni jednak mają zabawę,
Zniszczą postać do cna.

W końcu muszą się jakoś przed samymi
Sobą popisać.

2.07.2019
Pozdrawiam!

25.10.2019

Amator.

Dziś wiersz będący połączeniem inspiracji obrazem z własnymi myślami.

,,Amator"

Długie godziny spędzone z pędzlem,
W ręku, na płótnie nic jednak nie widać,
Żona próbuje dojrzeć me intencje,
Nawet z dłoni zrobiła lunetę.

Może w taki sposób przedziwny,
Zobaczy coś, czego ja nie widzę,
Za jej namową, a także inspiracją,
Zostanę wielkim już za życia.

22.02.2019
Pozdrawiam!

22.10.2019

Absurdalne sceny.

Dziś kolejny wiersz inspirowany współczesnym malarstwem.

,,Absurdalne sceny"

Kot na krześle siedzi,
Paląc papierosa,
W tak zwanej przerwie,
Między dymkami,
Mówi coś do małego,
Absurdalnie małego konika.

Konik siedzi na kanapie,
Paląc papierosa,
Odpowiada kotu.

Muszę chyba wyjść,
Odetchnąć świeżym powietrzem.

24.07.2019
Pozdrawiam!

19.10.2019

Coś się dzieje.

Dziś wiersz powstały z frazy powtarzanej wielokrotnie w treści. Czasem mam momenty, gdy wymyślam kawałek tekstu, który rozrasta się w dość dziwaczny sposób.

Dla S.J.

,,Coś się dzieje"

Dłonie kreślą dziwne symbole,
O! Ludzie,
Chyba płonę.

Wznosi mnie wiatr do chmur,
Znikam, by znów się połączyć,
Sam w sobie i poza mną,
Coś się dzieje ktoś powie.

Dłonie kreślą dziwne symbole,
O! Ludzie,
Patrzcie jak płonę.

Wyżej, wyżej od każdego jestem,
Coraz dziwniej wszystko wygląda,
Kształty zmienne, gdy głowę schylam,
Inne już, gdy ją podnoszę.

Dłonie kreślą dziwne symbole,
O! Ludzie patrzcie jak płonę.

Garść popiołu została po mnie,
Życie w skrócie, życie po życiu,
Chmury przyjmą takiego gościa,
Noga dynda, droga tak prosta,
W dłoni trzymam malutki flet,
Tuman pyłu grający jazz.

Znów złożony w całość się staję,
Gram melodię, dla nich to mało.

Znów dłonie kreślą symbole,
Krzyk odległy, bardzo się boję,
Znów zamieni mnie ogień w popioły,
Wstanę z nich, podniosę swą głowę.

Flet do ręki wezmę fikuśny,
Fałsz za fałszem niesie się w puszczy,
W dżungli miasta albo i życia,
Idę grając, ot tajemnica.

Dziwne dłonie nie kreślą symboli,
Śpię spokojnie, już się nie boję.

16.03.2019
Pozdrawiam!

16.10.2019

Cień dawnego wampira.

Dziś wiersz autoironiczny. Czasem czuję się jakbym miał coś z prezentowanej w treści postaci.

,,Cień dawnego wampira"

Zęby wypadły mi do cna,
Trumna w proch się zamieniła,
Peleryna w noc zniknęła,
Nikt już nie drży na mój widok.

Snuję się po cieniach miasta,
Sił próbuje co przecznicę,
Straszę ludzi, lecz bez skutku,
Dawny wampir zginął już.

Snuję się po całym kraju,
Muszę jeździć autobusem,
Magia dawno już zniknęła,
Dziwny mariaż człowiek-wamp.

Nawet bank co w swych reklamach,
Daje kredyt wnet każdemu,
Patrzy na mnie podejrzliwie,
Cień wampira.

Mówię Wam!

2.08.2019
Pozdrawiam!

13.10.2019

Chodź ze mną.

Dziś wiersz inspirowany malarstwem oraz moimi myślami.

,,Chodź ze mną"

Chodź ze mną rzecze cicho,
Postać ze skrzydłami w szarej szacie,
Patrzy w duszę swoimi niebieskimi,
Przenikliwymi oczami.

Wie już, gdzie ma mnie zabrać,
Ja sam tego jeszcze nie wiem,
Zaczarowany do granic możliwości,
Dałem się porwać Aniołowi Śmierci.

3.02.2019
Pozdrawiam!

10.10.2019

Bezmiar zła.

Dziś wiersz powiązany z coraz większą częstotliwością występowania hejtu.

Dla S.J.

,,Bezmiar zła"

Damy jej popalić, zapamięta nas,
Wszystko będzie po naszej stronie,
Po naszej myśli będzie.

O, już widać jak słowa działają,
Snuje się po domu,
O, już widać jak słowa działają,
Powoli upada krwawiąc.

Musimy jeszcze zrobić zdjęcie,
Jak stoimy w dumnych pozach,
Nad naszą ofiarą.

W bezmiarze zła słów,
Codziennie zachodzimy dalej.

2.07.2019
Pozdrawiam!

7.10.2019

Atak stworów.

Dziś wiersz inspirowany średniowiecznym malarstwem.

,,Atak stworów"

Co to za dzień się dziś rozpoczął,
Stwory wpychają mnie do trumny,
Albo do jakiejś dziwnej formy,
Może na wodę, może po coś.

Jeden z demonów pałkę trzyma,
Pewnie po głowie będzie bił,
Drugi-krokodyl wchodzi śmiało,
Między mnie i ścianę trumny.

Trzeci za szyję łapie zębem,
Och, co to teraz ze mną będzie,
Ostatni lew nadzwyczaj duży,
Łapie za moją wolną rękę.

Jak mam wyzwolić siebie i swą duszę,
Gdy atak stworów jest tak potężny,
Wpadam w swą trumnę,
Ledwo krzyczę,
Wszystko rozmywa się powoli,
Nagle odmiana,
Wszystko wraca, do jakiejś znanej,
Zwykłej formy.

Atak demonów, sen to, mara,
Choć trzeba zawsze być uważnym,
Chwila i koniec może nadejść,
Ile się dziś najadłem strachu.

9.02.2019
Pozdrawiam!

4.10.2019

W parku szczekanie.

Dziś wiersz obrazujący w jakiejś mierze mnie i mój charakter.

,,W parku szczekanie"

Szczekanie psa roznosi się po parku,
Przebija wszystko wokół,
Każda komórka drga w rytmie psa.

I cóż można zrobić?

Wyjść na dwór,
Powiedzieć coś psu.

Wyjść na dwór,
Powiedzieć coś właścicielowi.

Pies może ugryźć,
Poszarpać bardziej człowieka.

Właściciel może zrugać straszliwie.

Lepiej siedzieć,
I umierać w cierpieniu.

14.07.2019
Pozdrawiam!

1.10.2019

Magik.

Dziś kolejny wiersz inspirowany obrazem.

Dla S.J.

,,Parszywy magik"

To dopiero magik,
Parszywiec prawdziwy,
Jak można mieć takie dziury,
Luki w pamięci.

Jak inaczej wyjaśnić mój zgon?

Magik zostawił mnie,
Swoją asystentkę do magii,
I sobie poszedł.

A ja umarłam nie tak dawno,
W pół przycięta w skrzynce,
Do numeru (złośliwość rzeczy martwych),
Z przecinaniem mnie piłą.

Leżę teraz,
I patrzę z góry na swoje ciało.

13.07.2019
Pozdrawiam!

28.09.2019

Krótka opowieść przy goleniu.

Dziś wiersz będący swoistym wyjściem w przyszłość. Bo jeśli będę miał za lat x dziecko, to będę mógł tak właśnie opowiadać o latach 90.

,,Krótka opowieść przy goleniu"

Chodź synu do mnie, mam dla Ciebie,
Krótką opowieść przy goleniu.

Tatuś opowie jak to było,
Gdy był mniej więcej w Twoim wieku.

Możesz uwierzyć albo nie,
Internet był jedynie z kabla,
Pegasus bawił jak Play Station,
A w szkole znałem niemal wszystkich.

Do tego jeszcze można dodać,
Wyprawy po film na kasecie,
Tak synu, wtedy jeszcze nie było,
Płyt czy innych takich dysków.

Zakupy, magia w nich prawdziwa,
Choć czasem można było zginąć,
Jak pan i ojciec z naprzeciwka.

Jeśli chcesz więcej, musisz czekać,
Golenia koniec, czas już na mnie,
Ma korporacja nie zaczeka,
Już nic nie wróci,
To co było.

6.04.2019
Pozdrawiam!

25.09.2019

Brak.

Dziś wiersz powstały pod wpływem paru negatywnych myśli. Jednak sam proces twórczy okazał się oczyszczający.

,,Brak"

Nie ma dziś Słońca,
Nie było i nie będzie,
Miasto topi się w czerwonej,
Księżycowej łunie.

Idę ulicą Prawdziwą,
Nazwa pasuje idealnie,
Ona jedyna jest tu i teraz,
Inne mieszają światy.

Słońca dziś nie ma i nie będzie nigdy,
Stara przepowiednia się sprawdza,
Wszystko czerwone, za chwilę czarne,
Ale wspaniała zmiana.

W mojej głowie pająki zajęły się sobą,
Wszystkie myśli utknęły gdzieś,
Miasto płonie czerwienią,
A ja siedzę i piszę,
Czas mój nadszedł na przerwę.

8.04.2019
Pozdrawiam!

22.09.2019

Ukryty.

Dziś wiersz w pewnej mierze inspirowany malarstwem.

Dla S.J.

,,Ukryty"

Ukryty przed oczami innych,
Siedzę od lat w tych ruinach,
Kopiuje księgi, modlę się,
Do tego czasem coś napiszę.

Na ziemi leży tak spokojnie,
Czaszka jakiegoś męża stanu,
A może kogoś, kto w ruinach,
Przede mną szukał swego śladu.

Zawsze jak patrzę na jej kształty,
Wszystko staje się tak jasne,
Żyję tu chwilę, mgnienie oka,
Nagroda za to czeka w raju.

Ukryty w lesie często walczę,
Demony zawsze chcą mnie dostać,
Mam jednak czaszkę, ona rozumie,
A może nawet wszystko wie.

Do raju pójdę, tak sobie myślę,
W końcu ucieczka daje wiele,
Nie brak mi pokus, tych wewnętrznych,
Te jednak umiem w sobie zwalczać.

Ukryty w lesie od lat całych,
Pewnie niedługo będę biały,
Ktoś moją czaszkę z tamtą weźmie,
Jako strażników moralności.

9.02.2019
Pozdrawiam!

19.09.2019

Gdy umierają ptaki.

Dziś powrót do wierszy. Tym razem coś związanego z naturą, a także w jakimś stopniu z Japonią (jakoś struktura utworu budzi takie skojarzenie).

,,Gdy umierają ptaki"

Gdy umierają ptaki,
Powietrze dziwnie drga,
Jakby płakało za nimi.

W końcu to one,
Czynią istnienie powietrza znośnym,
Łaskocząc je skrzydłami w locie.

2.08.2019
Pozdrawiam!

16.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 13-15.

13.
Zrezygnowany postanowiłem dołączyć do mojej Muzy pod Wiedniem. Wiedziałem już, że w kraju nie powstaną żadne nowe budynki.
14.
Ruszyłem na dworzec, pech chciał postawić na mojej drodze jakiegoś głupka w taksówce. Gdy chciałem przejść przez ulicę on ruszył swoim Passerati, wjechał w kałużę znajdującą się przy krawędzi chodnika z ulicą, a następnie odjechał jak gdyby nigdy nic. Przemoczony niemal do suchej nitki wszedłem na teren dworca. Minąłem grupkę Azjatów, nie mam pojęcia do dziś skąd byli, jednak po intensywności robienia zdjęć mogli być z Japonii. Zrozumiałem też jak może czuć się przedstawiciel jakiegoś mało znanego plemienia z Amazonii czy Afryki, któremu badacz kultury świata próbuje zrobić zdjęcie. Mit o kradzieży duszy człowieka w ten sposób też wydał mi się jakby bliższy prawdy. Sam miałem wrażenie jakbym pod wpływem zdjęć robionych przez tych ludzi stracił część siebie. Może to nie byli Azjaci, a jacyś przybysze podszywający się pod nich? Po powrocie do swojej krainy zbierają kawałki skradzionych dusz i łączą je ze swoimi. Na dalsze rozmyślania nie było czasu, bowiem nadjechał mój pociąg. Miałem nadzieję na przyjemną podróż, rzeczywistość okazała się mniej miła. W środku wagonu, gdzie miałem zarezerwowane miejsce siedziała już cała zgraja kibiców, od razu po wejściu zostałem wypytany o swoje ulubione drużyny. Jakimś cudem udało mi się odpowiedzieć po ich myśli, jednak przez resztę podróży byłem obserwowany. Pewnie chodziło o to jak wyglądałem po spotkaniu z głupkiem w taksówce. Nie miałem specjalnie możliwości przebrania się w lepsze ubrania, siedziałem więc w przedziale w stroju przypominającym uniform hydraulika. Kibice dość szybko odpadli z rzeczywistości po użyciu magicznych płynów z procentami. Dalsza podróż w okolice Wiednia przebiegła bez problemu.
15.
Nad ranem opuściłem pociąg na dość zapuszczonym dworcu. Przywitała mnie fala spojrzeń, widocznie miejscowi nie przywykli do takich widoków jakie im zapewniłem. Dziwne, szczególnie biorąc pod uwagę fakt przebywania na ich terenie malarza, oni podobno mają dopiero gust odzieżowy. Muza powitała mnie przed budynkiem dworca, wysiadła ze starego, choć bardzo zadbanego kabrioletu. Na moje oko mógł to być jakiś model  Austina, za kierownicą siedział chyba malarz, do którego moja towarzyszka dołączyła. Po paru minutach jechaliśmy dość krętymi drogami, do domu Hansa (tak miał na imię malarz), wykorzystaliśmy czas dojazdu na poznanie się nieco bliżej. Hans okazał się być dość podobny do mnie, szczególnie w sposobie korzystania z pomocy Muzy. Widać było, że zmiana otoczenia i artysty działa na nią dobroczynnie.  Bardzo cieszył mnie taki obrót spraw, zwłaszcza mając w pamięci dawne zdarzenia z jej życia.
16.
Spędzaliśmy czas głównie na artystycznych działaniach. Hans korzystał z natchnienia w sposób, jaki nigdy wcześniej nie przyszedł mi do głowy. Szedł sobie na jakiś czas, nieokreślony wcześniej, nasiąkał różnymi zdarzeniami, po czym nie oddawał ich w pełni na obrazach. Tworzył coś na kształt plam pamięci, ja po przesiąknięciu jakimiś zdarzeniami przelewałem na papier ich ubarwione, aczkolwiek dość bliskie oryginałowi szkice. Nauczyłem się przy nim bardziej malarskiego podejścia do pisania, szukałem słów, które stawały się czymś jak u niego kolor, kształt czy intensywność barwy. On nauczył się ode mnie patrzenia na świat w nieco absurdalny sposób, nie zawsze związany z rzeczywistością.  Gdy minął miesiąc wspólnych działań dostałem telefon od mojego znajomego z domu, okazało się, że jestem mu niezwykle mocno potrzebny, jak najszybciej to możliwe. Nie chciał mi nic powiedzieć przez telefon, zrezygnowany opowiedziałem o wszystkim towarzyszom. Uznali, że sami poradzą sobie z odtwarzaniem świata w formie obrazów, mam się nie martwić i załatwiać swoje sprawy. Hans powiedział też, że jeśli tylko będę chciał mogę do niego przyjechać. Podziękowałem dość ogólnie, próbowałem się wykpić, jednak nie za bardzo mi to wyszło[1]. Gospodarz odwiózł mnie na dworzec, po czym zaczekał jeszcze jak pomacham mu z okna wagonu. Zrobiłem to z mieszanką wstydu za swój brak asertywności i smutku, musiałem zostawić ważną dla siebie osobę wraz z mężczyzną, którego uznałem za godnego zastępcę na jakiś czas.








[1] Jak w przypisie 25.

Pozdrawiam!

13.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. III, rozdział 12.

12.
Od samego wejścia poczułem spore zażenowanie, obsługa traktowała mnie jak króla. Zmieszany usiadłem przy stoliku, stres pogłębił się jak zobaczyłem wielość sztućców goszczących na stole. Nigdy wcześniej ani potem nie widziałem tylu narzędzi do jedzenia. Na moje szczęście kolega pojawił się dość szybko po mnie, nakrzyczał na obsługę, po czym zawlókł mnie siłą do swojego gabinetu. Tam poczęstował mnie szklanką whisky. W międzyczasie wyjaśnił mi jak dorobił się tak znakomitego lokalu. Wtedy mówiąc najogólniej szok znokautował mnie dokładnie. Po tym wstępie zostałem zasypany masą pytań na temat mojej decyzji w sprawie udziału w show tworzenia grupy poetyckiej. Wiedziałem już, że jedyną okazją do wycofania się będzie przerwa, która zostanie przeznaczona na wzięcie oddechu przez mojego znajomego. Oczywiście moja nieśmiałość objawiła się w pełnej krasie. Nie powiedziałem słowa sprzeciwu. Wyszło na to, że będę noszony niczym król-poeta po ulicach miasta, za mną i przede mną będą szli poeci z nowej grupy, a gdzieś w  okolicy pojedzie autobus z głośnikami emitującymi moje wiersze. Do tego po najważniejszych punktach metropolii będą krążyć wolontariusze z kopiami moich dzieł. Zszokowany swoją nieudolnością schowałem się w sobie, po czym bełkocząc coś niezrozumiale wyszedłem z gabinetu kumpla. Wróciłem do domu, zjadłem co niecoś, choć ściśnięty żołądek nie ułatwiał sprawy. Wypiłem jeszcze drink, po czym udałem się do swojego pokoju w nadziei na stworzenie nowych tekstów. W końcu pokazanie się w roli króla-poety wymaga odpowiedniego przygotowania. Mieszanka stresu i chęci podkarmienia wielkiego ego sprawiła, że tego dnia napisałem szereg wierszy, które uznałem za jedne z najlepszych jakie napisałem do tej pory. Zmęczony poszedłem spać. Śniło mi się jak wszystko może wyglądać, jak miasto reaguje na moje pseudo rządy.

Pozdrawiam!



10.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. III, rozdziały 9-11.

9.
Postanowiłem pojechać pod pewien wysoki budynek, chciałem z wysokości[1] popatrzeć na miasto i w ten sposób odnaleźć drogę do siebie, a potem dla Muzy. Bez większych problemów trafiłem pod właściwy adres, pokręciłem się parę chwil pod budynkiem, dopiero potem zdecydowałem się wjechać na 30. piętro.
Windziarz nie wykazał właściwie żadnych oznak przychylności, z oznakami zniecierpliwienia łaskawie zawiózł mnie na wskazaną kondygnację. Chwilę po opuszczeniu windy wiedziałem już, że to był dopiero przedsmak moich kolejnych przygód.

10. 
Na tarasie od razu zauważyłem spory tłum, byli wśród nich moi znajomi, zauważyłem też paru paparazzi. Prowadzący całą spotkanio-konferencję nakazał hostessom wciągnąć mnie w tę ludzką masę, niedługo potem okazało się jaka ma być moja rola. Miałem wyrecytować parę najnowszych wierszy, następnie zgromadzeni znajomi mieli wygłosić na moją cześć peany, na koniec miałem zapozować na ściance, a w międzyczasie odpowiedzieć na parę pytań dziennikarzy. Podświadomie skurczyłem się w sobie, chciałem uciekać. Ktoś znakomicie przemyślał wszystko, windziarze zamknęli się w swoich ciasnych pomieszczeniach, hostessy napierały na mnie, abym zbliżał się do sceny, nie było żadnej drogi ucieczki. Nawet mając spadochron nie miałbym jak z niego skorzystać, chroniące przed skokami siatki spełniały swoje zadanie w najlepszy możliwy sposób.  W obliczu niemal swojego końca uznałem, że błaznowanie dla znajomego nie było takim najgorszym pomysłem.

11.
Postanowiłem zagrać w ich grę, wszedłem cały roztrzęsiony na scenę, zbliżyłem usta do mikrofonu, po czym wydusiłem z siebie swój ostatni wiersz. Gdy odbiorcy doszli do przesłania wiersza wiedziałem już, że należą do mnie. Powiedziałem im szczerze, że kocham odbiorców, bez nich nie istnieję w końcu, jednak nie cierpię wręcz w sposób biologiczny wystawiania siebie z twórczością na widok publiczny. Ciągnąć swój wywód wykazałem im, że najlepiej czuję się  prezentując swoje dziełka, bez konieczności pokazywania siebie. Ludzie oczekujący ode mnie wywleczenia się na lewą stronę, pokazania wnętrza w całości, z najciemniejszymi zakamarkami zaczęli ze zrozumieniem bić brawo. Spośród nich wyłonił się mój znajomy, zaczął coś mówić, jednak owacje nie pozwalały zrozumieć zbyt wiele. Z ruchu warg odczytałem jedynie, że jestem zaproszony na kolacje wraz z nim. Chwycił mnie pod ramię, szybko skierowaliśmy się do windy, paparazzi próbowali coś osiągnąć, jednak my byliśmy już w windzie. Ja odwróciłem się do nich plecami, mój towarzysz wywalił język na całą jego długość. Ciekawiło mnie w tamtej chwili ile może być warte tak dziwaczne zdjęcie. Po dotarciu na parter zostałem wsadzony do eleganckiego auta, po czym trafiłem do ekskluzywnej knajpy.



[1] Chodzi o pewien znany, bardzo wysoki budynek, z którego można patrzeć na panoramę miasta. Na 30. Piętrze znajduje się specjalny taras widokowy.

Pozdrawiam!

7.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. III, rozdziały 6-8.

6. 
Obudziłem się parę godzin później w kuchni starszego pana. Siedziałem na ładnym, miękkim fotelu. Gospodarz siedział obok mnie z kubkiem herbaty. Uśmiechał się przyjaźnie, po chwili zadał mi jedni pytanie. ,,Czy przychodzisz od swojego Mistrza, mojego bliskiego przyjaciela G.?”. Odpowiedziałem szybko, że nie, jestem tu w celu zasięgnięcia opinii w jednej sprawie ze styku sztuki i finansów. Zdziwił się nieco, po czym zaczął słuchać z uwagą, przedstawiłem mu cały pomysł mojego kolegi, wskazałem jakie zdanie miał o tym przedsięwzięciu G. nawiedzając mnie w śnie. Przedstawiłem mu także swoje zdanie na ten temat. Po chwili myślenia wypowiedział się. Nigdy nie spodziewałem się po tak wielkim twórcy takiej dozy zapału do uczestniczenia wraz ze mną w całej akcji. Stwierdził, że pomysł jest warty uwagi ze względu na możliwość przywrócenia poezji, a także sztuki operowania słowem na zasłużone tory. Umówiłem się z nim na kontakt telefoniczny, gdy tylko zdobędę jakieś nowe informacje w sprawie. Podświadomie wiedziałem już jednak o sprzeciwie, który miał polegać na braku takiej informacji, ewentualnie jako informacji fałszywej. Zszokowany z lekka reakcją mojego organizmu wróciłem uważając bardzo na siebie do domu. W mieszkaniu zjadłem coś bardzo szybko, po czym położyłem się spać. Usnąłem bardzo szybko, męczyły mnie jednak przez jakiś czas mieszające się ze sobą sny. Jeden z nich wiązał się z moim Mistrzem nazwijmy go osobistym, drugi z Mistrzem podziwianym tylko.  W pewnym momencie mój mózg stworzył nieprawdopodobne obrazy z ich udziałem,  przeniósł ich w scenerię znaną z serii gier na konsole, gdzie dwie postaci chodzące do środka ekranu walczą ze sobą wykorzystując techniki wschodnich sztuk walki wsparte kulami mocy i tego typu fantastycznymi elementami[1]. W moim śnie Mistrzowie walczyli przede wszystkim za pomocą słów, układali na szybko mocne rymy, wybijali się wzajemnie z rytmu myśli, nigdy nie wchodzili za to na tereny zakazane, nie obrażali nikogo poza sobą, jeśli w jakimś momencie uznali to za konieczny element walki. Ich obraźliwe linijki nie były jednak chamskie, zawierały w sobie wielką porcję humoru, inteligencji i umiejętności formowania świata słowami. Całość była przesycona absurdem w takim stopniu, że mój mózg w pewnej chwili uznał je za zbyt wielkie, obudziłem się nieco zdziwiony tym, co może wytworzyć ten element ciała człowieka.

7.
Odczekałem kilka godzin do rana, po czym zdecydowałem się na kontakt z Muzą. Połączenie było słabej jakości, wykpiła się otoczeniem gór. Zdziwiony chciałem zapytać ją o miejsce pobytu, w końcu nie pamiętałem, aby miała się przenosić gdzieś z Hansem, a w jego miejscu zamieszkania nie zanotowałem jakichś szczególnie wysokich gór.  Moje osobiste Natchnienie uspokoiło mnie jednak, wewnętrznie czułem, że mimo tego coś jest nie tak. Ostatecznie pozdrowiłem jedynie moja towarzyszkę, kazałem też powiedzieć parę słów Hansowi na temat naszej ewentualnej współpracy w przyszłości. Zdziwiony i nieco zmieszany postanowiłem usiąść do pracy. Miałem w końcu do skończenia kilka ważnych tekstów dla portali literackich, zamówione życzenia z różnych okazji, a także parę wierszy na kilka współczesnych tematów. Cały czas z tyłu głowy miałem parę wspomnień związanych z tą ważną dla mnie i pośrednio dla mojego tworzenia osoby.

8.
Jedno z nich związane było z przeszłością Muzy w pewnym mieście w kraju. Miała wtedy około 20 lat, dała się wciągnąć w niezbyt jasne i czyste interesy pewnego człowieka. Nie ma sensu wdawać się w szczegóły, wystarczy jedynie podać, że uratował ją od zguby pewien ksiądz, od chwili dowiedzenia się o całej sytuacji uznałem, że nie do końca uczciwie wkładałem do jednego worka większość przedstawicieli tej profesji.  Przyjąłem Muzę pod swój dach, gdy tylko dowiedziałem się o jej ucieczce od tego złego człowieka. Na początku spędziliśmy ze sobą jakiś czas na poznawaniu siebie nawzajem. Gdy pierwsze lody puściły zaczęła mi opowiadać jak wyglądało życie z przestępcą. Cały czas bała się o swoje życie, bała się właściwie każdego dzwonka do drzwi, każdej głośniejszej rozmowy na korytarzu. W końcu przepracowaliśmy część ich traum, nigdy jednak nie poznałem jej niektórych, najgłębiej skrywanych tajemnic. Nie naciskałem w nadziei, że kiedyś sama zdecyduje się na zwierzenia. Jak dotąd nic takiego się nie zdarzyło. Nasza współpraca układała się wzorowo. Ona zawsze umiała wprowadzić mój umysł w stan tworzenia, ja z kolei próbowałem dać jej namiastkę bezpieczeństwa. A teraz wyszło na to, że siedząc w kraju tracę kontakt z nią. Nie spodziewałem się po Hansie żadnych złych zamiarów. Może chodziło o jakiegoś rodzaju zmęczenie materiału z jej strony. Nie wiedziałem jak mogę odnaleźć odpowiedź na to pytanie, dlatego zająłem się na powrót pisaniem. Tworzenie szło mi kiepsko, za każdym razem myśli wracały do Muzy i mojej relacji z nią. Postanowiłem wyjść na dwór, może tam skryły się jakieś wskazówki do przeszłości.   



[1] Nawiązanie do prawdziwej serii gier akcji, w których kluczowym elementem jest walka dwóch postaci, ich ruch jest możliwy jedynie do środka ekranu i od środka, w lewo i w prawo.

Pozdrawiam!

4.09.2019

Samoloty nad miastem. cz. III, rozdziały 3-5.

3.
Obudził mnie nad ranem odgłos przelatującego w pobliżu samolotu, wróciłem do działki i tego pierwszego pojazdu latającego, od którego zaczęły się te wszystkie moje przygody. Pomyślałem sobie, że mam jeszcze możliwość ucieczki z kraju, choćby na kilka tygodni, w tym czasie kolega na pewno wypali się z zapałem do restauracji grup poetyckich w stylu tych najbardziej znanych. Mistrz w sekundę pojawił się w rogu pokoju, marsowa mina od razu spowodowała u mnie spazmy i początki histerii. Usta zaczęły poruszać się miarowo, słowa wybrzmiewały jedno po drugim. Wyniknęło z nich wielkie uznanie dla mojej strachliwości, braku asertywności i bezmyślności. Mój mentor na koniec stwierdził jednak, że skoro podjąłem taką decyzję, to muszę trzymać się jej już do końca. W myślach przyznałem mu rację, bałem się bowiem cokolwiek powiedzieć. Mistrz zniknął tak szybko jak się pojawił. Zmęczony całą sytuacją postanowiłem wyjść z domu. Skierowałem się jak niemal zawsze w stronę palmy, tam mogłem spotkać różnego rodzaju sytuacje, które mogły wpłynąć na mnie pozytywnie. W końcu nie wiedziałem dokładnie na czym będzie polegała moja praca dla kumpla.

4.
Podchodząc w górę ulicą zacząłem słyszeć dość głośne hasła, wykrzykiwane przez tysiące gardeł. Im bliżej byłem, tym lepiej mogłem zrozumieć każde, pojedyncze słowo, słychać było nawet z biegiem czasu i odległości niemal wszystkie znaki przestankowe. W końcu doszedłem do centrum wydarzeń, wplątałem się w tłum ludzi, między nimi wolno jechały ciężarówki, z których wylewały się na ulice hałasy wszelkiej maści. Po pobieżnym zobaczeniu jakie hasła znajdują się na bannerach wiedziałem już co się święci. Kumpel postanowił szybciej niż mnie zapewniał przystąpić do realizacji swoich zamiarów. Ludzie idący w tym pochodzie byli wyraźnie podekscytowani, w ich ustach założenia nowej grupy poetyckiej przybierały formę poezji, tworzyły nowe, nieznane światy. Stopniowo ich oczy zaczęły spoczywać na mnie, coraz większa ich ilość spowodowała chęć schowania się w samym sobie. W końcu ktoś z tłumu krzyknął: ,,Ludzie, to on! Twarz naszej nowej grupy poetyckiej, która może stworzyć podwaliny pod nowy, wspaniały świat[1]. Siła tych argumentów spowodowała, że ledwo trzymałem się na nogach. Rozmyślałem już tylko o tym co zrobię temu znajomemu, gdy go spotkam. W tym samej chwili ktoś chwycił mnie pod ręce i posadził na krześle, do którego przymocowane były długie tyczki z czterech stron. Trzymali je w rękach zamaskowani osobnicy w czarnych, zwiewnych strojach. Sunęli długim szpalerem, co dziwne właściwie nie czułem żadnych kołysań czy innych niewygód związanych z niesieniem mnie na tym niby tronie. Po wielu minutach jakie upłynęły wśród dziwnych melodeklamacji i wyrywkowego prezentowania moich wierszy dotarliśmy do wielkiej hali sportowej[2]. Całe wnętrze przypominało te jakie kiedyś mogły być w wielkich miastach starożytnych. Wszystkie postaci jakie weszły za mną do hali teraz miały białe stroje. Ilość towarzyszących mi osób wyniosła jakieś kilkaset. Widocznie do środka mogli wejść najlepsi z najlepszych, wybrani w nieznany mi sposób. Krzesło-niby tron postawiono na środku wielkiego pomieszczenia, po kilku sekundach zapadła cisza, tak przejmująca, że można było usłyszeć bicie serca kogoś znajdującego się parę metrów od nas. W końcu z tłumu wyłonił się Wielki Mistrz, nazwałem go sobie tak w myślach, bowiem różnił się znacząco od pozostałych. Miał na sobie czerwony strój, wielką tiarę na głowie, w ręku trzymał zaś pastorał złożony z tubusów, jakie wykorzystywano w przeszłości. Wielki Mistrz zbliżył się do mnie na odległość mniejszą niż  parę centymetrów. W jego oczach zauważyłem wielkie uwielbienie do mnie, wręcz chęć wyniesienia mnie do roli niemal bóstwa. Gdy jego usta zbliżyły się do moich w wyraźnej chęci pocałunku wyrwał się z mojej piersi nieziemski krzyk. Domyśliłem się bowiem kto stał za tym wszystkim, mój znajomy. Nie wiedziałem jednak jaki miał wobec mnie zamiar. W tym momencie obudziłem się cały spocony, ciemność zadziała na mnie dziwnie kojąco. Wiedziałem już, że to był tylko zły sen. Przewróciłem się na drugi bok i na powrót usnąłem po kilkunastu minutach.

5.
Rano jak tylko otworzyłem oczy wiedziałem już jak dziwnie może potoczyć się ten kolejny dzień z mojego życia. Na telefonie lśniła ikona nieodebranych połączeń w ilości przekraczającej wszelkie granice. Szybko przygotowałem się do opuszczenia mieszkania, w biegu zjadłem małe co nieco i ruszyłem w miasto. Po drodze zadzwoniłem do swojego kolegi, który usilnie chciał zrobić ze mnie swoją maskotkę. W czasie rozmowy dowiedziałem się szczegółów o mojej pracy na rzecz jego ruchu poetyckiego. Wymyślił sobie dodatkowo jak mógł wykorzystać mój niby nimb świetności w posługiwaniu się słowem. Zaplanował dla mnie szereg spotkań z fanami poezji, na samą myśl włosy zjeżyły mi się na głowie. Wykpiłem się w sposób chamski, o ile można za taki uznać zasłonięcie się spotkaniem z Mistrzem poznanym w pociągu. Kolega zbaraniał, gdy tylko odzyskał głos poprosił mnie bardzo miło o namiary na tego wielkiego twórcę. Odpowiedziałem mu wymijająco, przedstawiłem swój fikcyjny plan współpracy z  Ideałem. Znajomy zapowietrzył się totalnie, wyjąkał parę słów i rozłączył rozmowę. Wiedziałem już, że wywalczyłem parę godzin wolności. Postanowiłem odwiedzić pewnego starszego człowieka, którego twórczość wpłynęła na mnie dość mocno. Do miejsca zamieszkania tego mężczyzny dotarłem łatwo i szybko. Dzwoniąc do  drzwi zastanawiałem się co mogę mu powiedzieć w celu wyjaśnienia mojej obecności u niego. W końcu wymyśliłem, że wyjaśnię mu swoją wizytę pisaniem pracy na jego temat. Gdy jednak otworzył dziwi cały plan zmienił się w pył. Stres związany z poznaniem swojego guru zwyciężył, nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, po czym prawdopodobnie zemdlałem.




[1] Odwołanie do książki ,,Nowy, wspaniały świat”.
[2] Nawiązanie do prawdziwej hali sportowej, gdzie dawniej podstawą były mecze hokeja na lodzie, obecnie organizowane są także imprezy muzyczne. 

Pozdrawiam!

1.09.2019

Samoloty nad miastem, cz. III, rozdziały 1-2.

Część III.

1.
Podróż powrotna nie obfitowała w większe problemy. Jedynym mankamentem było nie domykające się okno, przez które do przedziału dostawało się chłodne powietrze, które spowodowało, że czułem zło całego świata na sobie.[1] Po czasie mogłem jednak stwierdzić, że taka sytuacja była wręcz błogosławieństwem. Gdy dojechałem do swojego miejsca, gdzie żyłem zrozumiałem niemal od razu co chciał ode mnie ten znajomy. Plan jaki narodził się w jego głowie można porównać jedynie do wcielenia jakiegoś zwierzęcia w szeregi rządzących[2]. Miałem zostać twarzą, dosłownie twarzą nowej grupy poetyckiej jaka miała niedługo powstać w moim mieście. Na początku uznałem pomysł za zbyt absurdalny, by uczestniczyć w nim. Po namowach znajomego, który w tej dziedzinie osiągnął językowo-logiczne K2, zmieniłem zdanie. Moja rola nie ograniczała się jedynie do sprzedania wizerunku, miałem jeździć po mieście piętrowym autobusem, po drodze przez megafony prezentowałbym swoje wiersze, ludzie idący za autobusem dośpiewywaliby różne zakończenia do utworów, które zdaniem pomysłodawcy miały tworzyć świat absurdu. Po kilku godzinach męczenia mnie przez tego kolesia uznałem, że czas udać się do domu. Tak też zrobiłem. Pierwszy nadjeżdżający tramwaj wchłonął mnie w swoje czeluści, metaforycznie pozbawił mnie głowy[3], po czym wypluł w okolicy mojego poetyckiego gniazdka. Wchodząc po schodach klatki wiedziałem już, że coś jest nie tak. Nie wiedziałem tylko jak bardzo.

2.
Gdy zbliżałem się do drzwi mieszkania słyszałem już nietypowe jak na nie odgłosy. Przekręcając klucz w zamku zrozumiałem kto czeka na mnie w środku. Był to mój Mistrz, od którego uczyłem się tajników pisania wszelkiego rodzaju tekstów. Człowiek ten przerażał wszystkich wkoło, miał jednak do tego taki ładunek charyzmy w sobie, że strach szybko ustępował zaciekawieniu, a jego wywody stawały się wyznacznikiem dla kolejnych lat życia. Kiedy drzwi nie ustępowały pomyślałem sobie o jedynym możliwym wyjaśnieniu, Mistrz zamknął łańcuch. Szybkim ruchem musiał odblokować skrzydło, wpadłem bowiem  z impetem do środka. Mój nauczyciel pochylał się nade mną i coś mówił. Dopiero po chwili zrozumiałem o co chodzi, wiedział już jak sprzedałem swoją sztukę i siebie dla idei niejasnej, niepewnej i co najważniejsze starej. Mentor chwycił mnie za ramię, posadził na fotelu pod oknem i zaczął mnie pouczać. Od razu cofnąłem się w czasie do momentu, gdy oddałem mu swój pierwszy wiersz. Jego ton głosu, zimny niczym wody Morza Północnego, spojrzenie spod krzaczastych brwi, wszystko to porażało. Tym razem chodziło o sprawę o wiele bardziej podstawową,  której nie dało się łatwo poprawić, tak jak złego wiersza. Mój przewodnik rozpoczął wykład o tym, jak źle jest sprzedać siebie i swoją twórczość dla idei, która w żadnej mierze nie pokrywa się z naszymi wewnętrznymi kierunkowskazami. Kiwałem bezmyślnie głową, nie docierało do mnie jednak zbyt wiele, z tego co mówił do mnie ten człowiek-wzór. W końcu dotarło do mnie, że mój Mistrz nie jest z nami już od minimum dekady, uznałem to tak realne widziadło za coś w rodzaju ostrzeżenia. Po ochłonięciu w pewnym stopniu zacząłem się zastanawiać co mogę zrobić. Nie za bardzo wyobrażałem sobie swoją odmowę, uważałem bowiem zgodę wyrażoną za coś obligującego mnie do spełnienia jej. Podejście takie działało szczególnie mocno w przypadku obietnic, które po wstępnym przemyśleniu uznawałem za głupie, nie do spełnienia, jednak w czasie decydowania zupełnie nie miałem takiej świadomości. Moja umiejętność mówienia ,,nie” przypominała mniej więcej możliwość pisania muzyki przy moim braku słuchu[4]. Mimo koszmarnych wspomnień związanych z niedawnym widziadłem zdecydowałem się uczestniczyć w tym upokarzającym jak się później okazało projekcie.



[1] Autor nawiązuje do znanego powiedzenia o wianiu złem (w oryginale bardziej dosadnie).
[2] Porównanie do sytuacji ze starożytnego Rzymu.
[3] Nawiązanie do piosenki Lao Che pt. ,,Życie jest jak tramwaj” oraz ,,Mistrza i Małgorzaty”.  
[4] Autor w przeszłości próbował tworzyć proste melodie w programach komputerowych. Szczególnie upodobał sobie hip-hop, techno i dance. Po pewnym czasie porzucił jednak taką twórczość na rzecz operowania słowem.


Pozdrawiam!

29.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 13-16.

13.
Zrezygnowany postanowiłem dołączyć do mojej Muzy pod Wiedniem. Wiedziałem już, że w kraju nie powstaną żadne nowe budynki.

14.
Ruszyłem na dworzec, pech chciał postawić na mojej drodze jakiegoś głupka w taksówce. Gdy chciałem przejść przez ulicę on ruszył swoim Passerati, wjechał w kałużę znajdującą się przy krawędzi chodnika z ulicą, a następnie odjechał jak gdyby nigdy nic. Przemoczony niemal do suchej nitki wszedłem na teren dworca. Minąłem grupkę Azjatów, nie mam pojęcia do dziś skąd byli, jednak po intensywności robienia zdjęć mogli być z Japonii. Zrozumiałem też jak może czuć się przedstawiciel jakiegoś mało znanego plemienia z Amazonii czy Afryki, któremu badacz kultury świata próbuje zrobić zdjęcie. Mit o kradzieży duszy człowieka w ten sposób też wydał mi się jakby bliższy prawdy. Sam miałem wrażenie jakbym pod wpływem zdjęć robionych przez tych ludzi stracił część siebie. Może to nie byli Azjaci, a jacyś przybysze podszywający się pod nich? Po powrocie do swojej krainy zbierają kawałki skradzionych dusz i łączą je ze swoimi. Na dalsze rozmyślania nie było czasu, bowiem nadjechał mój pociąg. Miałem nadzieję na przyjemną podróż, rzeczywistość okazała się mniej miła. W środku wagonu, gdzie miałem zarezerwowane miejsce siedziała już cała zgraja kibiców, od razu po wejściu zostałem wypytany o swoje ulubione drużyny. Jakimś cudem udało mi się odpowiedzieć po ich myśli, jednak przez resztę podróży byłem obserwowany. Pewnie chodziło o to jak wyglądałem po spotkaniu z głupkiem w taksówce. Nie miałem specjalnie możliwości przebrania się w lepsze ubrania, siedziałem więc w przedziale w stroju przypominającym uniform hydraulika. Kibice dość szybko odpadli z rzeczywistości po użyciu magicznych płynów z procentami. Dalsza podróż w okolice Wiednia przebiegła bez problemu.

15.
Nad ranem opuściłem pociąg na dość zapuszczonym dworcu. Przywitała mnie fala spojrzeń, widocznie miejscowi nie przywykli do takich widoków jakie im zapewniłem. Dziwne, szczególnie biorąc pod uwagę fakt przebywania na ich terenie malarza, oni podobno mają dopiero gust odzieżowy. Muza powitała mnie przed budynkiem dworca, wysiadła ze starego, choć bardzo zadbanego kabrioletu. Na moje oko mógł to być jakiś model  Austina, za kierownicą siedział chyba malarz, do którego moja towarzyszka dołączyła. Po paru minutach jechaliśmy dość krętymi drogami, do domu Hansa (tak miał na imię malarz), wykorzystaliśmy czas dojazdu na poznanie się nieco bliżej. Hans okazał się być dość podobny do mnie, szczególnie w sposobie korzystania z pomocy Muzy. Widać było, że zmiana otoczenia i artysty działa na nią dobroczynnie.  Bardzo cieszył mnie taki obrót spraw, zwłaszcza mając w pamięci dawne zdarzenia z jej życia.

16.
Spędzaliśmy czas głównie na artystycznych działaniach. Hans korzystał z natchnienia w sposób, jaki nigdy wcześniej nie przyszedł mi do głowy. Szedł sobie na jakiś czas, nieokreślony wcześniej, nasiąkał różnymi zdarzeniami, po czym nie oddawał ich w pełni na obrazach. Tworzył coś na kształt plam pamięci, ja po przesiąknięciu jakimiś zdarzeniami przelewałem na papier ich ubarwione, aczkolwiek dość bliskie oryginałowi szkice. Nauczyłem się przy nim bardziej malarskiego podejścia do pisania, szukałem słów, które stawały się czymś jak u niego kolor, kształt czy intensywność barwy. On nauczył się ode mnie patrzenia na świat w nieco absurdalny sposób, nie zawsze związany z rzeczywistością.  Gdy minął miesiąc wspólnych działań dostałem telefon od mojego znajomego z domu, okazało się, że jestem mu niezwykle mocno potrzebny, jak najszybciej to możliwe. Nie chciał mi nic powiedzieć przez telefon, zrezygnowany opowiedziałem o wszystkim towarzyszom. Uznali, że sami poradzą sobie z odtwarzaniem świata w formie obrazów, mam się nie martwić i załatwiać swoje sprawy. Hans powiedział też, że jeśli tylko będę chciał mogę do niego przyjechać. Podziękowałem dość ogólnie, próbowałem się wykpić, jednak nie za bardzo mi to wyszło[1]. Gospodarz odwiózł mnie na dworzec, po czym zaczekał jeszcze jak pomacham mu z okna wagonu. Zrobiłem to z mieszanką wstydu za swój brak asertywności i smutku, musiałem zostawić ważną dla siebie osobę wraz z mężczyzną, którego uznałem za godnego zastępcę na jakiś czas.



[1] Jak w przypisie 25.

Pozdrawiam!

26.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 9-12.

9.
Gdy znalazłem się w centrum pomyślałem o tym jak ciekawie będzie odwiedzić pewne dawno nie widziane przeze mnie miejsce. Chodziło o pewien budynek, który swoim wyglądem przywodził na myśl ulice Londynu z XIX wieku. W sumie coś w tym było, bowiem bryła architektoniczna, w której zasadziły się liczne stragany z wszelakimi produktami pochodziła z końca właśnie tego wieku. Nie pamiętałem dokładnie pierwszej wizyty koło Hali, jednak jak tylko wysiadłem z autobusu pewne niteczki wspomnień zaczęły odżywać, zmieniając się powoli w pajęczynę retrospekcji. Wszedłem do środka przez wielką bramę, od razu rzucił mi się w oczy jakiegoś rodzaju przepych, każdy ze sprzedawców robił wszystko, by przyciągnąć do siebie więcej osób niż sąsiad. W nosie poczułem niezłą mieszankę zapachów, w końcu nie od parady mówiono, że jest to jeden z większych targów w mieście. Pochodziłem parę chwil dookoła Hali, w końcu jednak i ona przyprawiła mnie o lekkie zmęczenie. Postanowiłem ostatecznie udać się do domu. Autobus nie był specjalnie zapełniony, więc podróż stanowiła mieszankę odpoczynku i myślenia o kolejnych działaniach na polu artystycznym. Gdy dochodziłem już do mojej kamienicy coś dziwnego rzuciło mi się w oczy. Ktoś prawdopodobnie wyprzedził mnie, chciał spotkania, może chciał mi coś pokazać Moje przypuszczenia potwierdziły się szybko, bowiem w skrzynce znalazłem list. Wysłała go Muza, stempel wskazywał na jakieś miasto, którego nazwa niewiele mi powiedziała. Otworzyłem szybko kopertę, wewnątrz znajdowała się jedna kartka, a na niej wypisane czerwonym flamastrem słowa: ŻEGNAJ MISTRZU. Poczułem falę ciepła jaka przemieściła się od mojej głowy, aż do stóp. Chyba straciłem na chwilę przytomność, bowiem następne co pamiętam to ciemność, dopiero po jakimś czasie zdołałem wstać i opierając się o ściany dojść do mieszkania. Tam nie przebierając się ani nic rzuciłem się na łóżko. Komunikat zawarty w liście zdruzgotał mnie doszczętnie. Usnąłem szybciej niż ktoś zdąży odczytać pierwszy rozdział pewnej książki, napisanej przeze mnie do szuflady parę lat temu.

10.
Następnego dnia pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po wstaniu z łóżka było wzięcie do ręki tej okropnej wiadomości. Ale ze mnie głupek- pomyślałem, każdy list może mieć przecież dwie strony, a jeśli ich nie ma, może mieć po prostu jakiś ukryty przekaz. Tak było w przypadku mojej wiadomości, nie wiem dlaczego pierwszym skojarzeniem było ostateczne rozstanie z Muzą.  Tym razem zrozumiałem te czerwone, dające po oczach litery zupełnie inaczej, jako próbę wyrwania się mojej towarzyszki z pewnych literackich okowów, w jakich tkwiła będąc ze mną. Postanowiłem napisać do niej SMS-a, odpisała nadzwyczaj szybko, nazwała mnie swoim głuptasem, po czym wyłożyła mi to, co przed chwilą samo ułożyło mi się w głowie. Kolejna wiadomość zawierała propozycję rozmowy telefonicznej. Przystałem na nią z chęcią. Muza wyjaśniła mi, że jej list miał być formą zmuszenia mnie do działania, poczuła się lekko opuszczona, nigdy wcześniej nie wspierała twórcy innego niż pisarz. Pocieszyłem ją jak umiałem, zaproponowała mi w zamian spotkanie, gdzieś w okolicy Wiednia, podobno teraz przebywała tam na plenerze ze swym drugim Mistrzem. Odmówiłem grzecznie, tłumacząc się nadmiarem pracy. Obiecałem jednak, że jak tylko rozwiąże sprawę swoich nowych projektów artystycznych spróbuję podjechać w te okolice Wiednia. W sumie niewiele się myliłem, miałem w głowie kilka pomysłów na projekty, jednym z nich był zespół muzyczny. Nie wiem czemu mój mózg podpowiedział mi coś tak makabrycznego. Z drugiej strony wokalista z głosem jak duszona krewetka stanowił dość dużą rzadkość na rynku muzycznym. Musiałem znaleźć kilku muzyków, którzy opracowaliby muzykę dla mojego bandu.

11.     
Cały dzień zajęło mi wyszukiwanie tekstów, które mógłbym przerobić na piosenki, Sieć jak zwykle okazała się bardzo pomocna, bowiem po jakichś trzech godzinach miałem namiary na podobno dobrego menadżera, co więcej dowiedziałem się też jak zmienić swoje wady w zalety. Dlatego postanowiłem nazwać swój zespół Duszone Krewetki Walczą do Końca[1]. Wiem, niezbyt miło to brzmi, w tamtej chwili nie miałem nic lepszego do zaproponowania. Wybrałem numer do menadżera, z początku wydał się nieco gburowaty, jednak po chwili zmienił podejście. Wyłuszczyłem mu swoje zamiary, on łyknął przynętę, zaczął dopytywać się o szczegóły. A ja nie umiałem nic powiedzieć. Po godzinie wyciągania ze mnie strzępów informacji doszliśmy do jednego, nowego pomysłu.  Miałbym występować na scenie, gdzie czytałbym swoje wiersze. Od razu skapitulowałem, wyobraziłem sobie jak męczę się z rozczytaniem samego siebie. Poza tym przy muzyce mógłbym się jakoś wyluzować, a tak, trema zjadłaby mnie całego na zimno. Podziękowałem menadżerowi, obiecałem się odezwać, gdy tylko wymyślę coś lepszego. Nigdy już nie wróciłem do realizacji tego planu.

12.
Kolejną myślą dotyczącą mojego działania na polu artystycznym było spróbowanie się w roli rzeźbiarza, ewentualnie garncarza. Nie miałem bladego pojęcia od czego zacząć. Znów nieodzowna okazała się Sieć, znalazłem w niej przepisy na najlepszą mieszankę do lepienia garnków, dość tani sprzęt, najgorzej było z piecem, te profesjonalne były za drogie. Postanowiłem więc podrasować suszarkę do włosów. Działania te spełzły na niczym, gdy przyszło moje koło garncarskie i glina. Jedyne co udało mi się z niej stworzyć to połączenie kształtów dzikich drzew z absurdalną sytuacją nowego malarstwa.



[1] Autor określił kiedyś swój głos jako: ,,głos duszonej krewetki”, stąd nazwa dla zespołu.

Pozdrawiam!

23.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 7-8.

7.
Akurat w tamtej chwili nie było zapowiedzi żadnego ciekawego występu. Stwierdziłem, że najlepszym wyjściem będzie pokręcenie się pod symbolem miasta, wielkim drapaczem chmur sprzed wielu lat. W okolicy zawsze kręcili się ciekawi osobnicy, tym razem także trafiłem na jednego. Czuć było już jak blisko zaprzyjaźnił się z butelką, bynajmniej nie soku, widać było, że w kieszeni ma puszkę złocistego napoju, którą z nabożną czcią przytrzymywał sobie ręką. Zadał mi bardzo trudne pytanie, gdzie według mnie ma się schronić, by móc w spokoju wychylić jej zawartość. Spojrzałem na niego jak na dziwaka, on zaczął się nakręcać, pytał czy ktoś mu pomoże, bo pytał co najmniej dwudziestu osób, każdy szedł dalej, udając nieistnienie tego gościa. Ja też nic mu nie mówiłem, szczerze podchodząc do tematu wiedziałem właściwie zero na temat tego jak wypić piwo w mieście i nie być złapanym przez jakieś służby. Gość w końcu odczepił się ode mnie, grzecznie przeprosił za męczenie mnie i oddalił się w sobie tylko znanym kierunku[1]. Odetchnąłem z ulgą, nie byłem w stanie znieść już jego zachowania, jego podejścia do ludzi, którzy mogą nie wiedzieć jak rozwiązać jego problemy. Dla dalszego odprężenia postanowiłem odwiedzić zagrożone do niedawna likwidacją muzeum. Parę miesięcy wcześniej słyszałem o przepychankach słownych i na piśmie między ministrem zajmującym się muzeami, a miastem. Nikt nie chciał płacić zaległości muzeum, powstałych nie wiadomo (w uznaniu obydwu stron) dzięki komu. Ostatecznie niemalże w ostatnim dniu urzędowania tej placówki, gdy większość eksponatów była gotowa do rozwiezienia w parę miejsc w kraju podjęto decyzję, że jednak muzeum może dalej istnieć. Wszedłem do środka, kupiłem bilet, po czym ruszyłem na podziwianie kolejnych sal panoptikum. Szczególnie interesowały mnie stare maszyny do pisania, ze względu na moje zajęcie wydawało się to dość logiczne. Szybko przeczesałem kolejne pomieszczenia, w końcu dotarłem do królestwa z tymi urządzeniami. Niemal wszystkie zrobiły na mnie wielkie wrażenie, choć w podświadomości miałem myśl o małej przydatności w XXI wieku takich maszyn, to świadomość kusiła mnie, abym znalazł jakąś dobrej firmy i nauczył się z jej pomocą tworzyć swoje dzieła. Siedzący do tej pory pod ścianą mężczyzna, pewnie opiekun sali wstał i zaczął zbliżać się w moją stronę. Wyraził zdziwienie, że ktoś chce podziwiać jeszcze takie wytwory ludzkich rąk. Wyjaśniłem mu krótko czym się zajmuje, on z uznaniem kiwał głową, po czym zaproponował mi kupno machiny. Z początku broniłem się, tłumaczyłem jak niewprawionym mogę być użytkownikiem, że mogę zniszczyć taki eksponat. On zaśmiał się i wyjaśnił mi swoje zamiary. Nie chciał sprzedawać niczego z wystawy, miał jeden egzemplarz w swoim kantorku. Podał wstępną cenę, od której zakręciło mi się w głowie. Nie chcąc go urazić obiecałem przemyślenie sprawy, niemal truchtem opuściłem muzeum, wiedziałem już, że raczej tam nie wrócę. Miałem jeszcze nieco czasu przed swoimi codziennymi obowiązkami w postaci pisania kolejnych rozdziałów powieści, postanowiłem więc podejść kawałek do pasażu handlowego, aby popatrzeć sobie na ludzi. Zawsze, gdy jestem w mieście, swoim czy jakimś innym lubię popatrzeć sobie na jego mieszkańców. Wnioskuję zawsze po zobaczeniu kilkudziesięciu, albo nawet kilkuset osób, jaki jest wiodący styl miasta, co jego mieszkańcy lubią robić w wolnych chwilach, ogólnie czerpię inspirację do swoich działań literackich. Tym razem zawiodłem się nieco, główny trzon przechodniów stanowili barczyści panowie, ubrani w większości w podobne bluzy z kapturami, ich szyje zdobiły złote łańcuchy i szaliki z barwami klubowymi. W rękach mieli butelki piwa i bilety na najbardziej ultras trybunę na stadionie. Wolałem przeczekać ich przemarsz w pobliskim sklepie z płytami. Znałem mniej więcej właściciela, parę razy kupowałem u niego jakieś płyty CD z muzyką. Dziś jednak nie dopisało mi szczęście. On też należał do ultrasów, dziwne, bo w czasie tych kilku moich wizyt u niego nic na to nie wskazywało. Wycofałem się więc zupełnie i poszedłem w kierunku palmy będącej nieoficjalnym symbolem miasta. Zaryzykowałem nieco swoje zdrowie i życie przedzierając się pod jej podstawę. Tam postanowiłem usiąść i pomyśleć nad kilkoma szkicami nowych dziełek. Nic szczególnego nie udało mi się wymyślić, podszedłem więc do pobliskiego muzeum. Swoją drogą zadziwiające jest to, ile w tym moim mieście jest tego typu przybytków kultury. Czyżby mieszkańcy w czyichś oczach uchodzili za wzorzec chamstwa? Właściwie nie zastanawiałem się nad tym głębiej w przeszłości, nie jestem nawet pewny czy w ogóle ktokolwiek starał się rozwiązać problem z bardziej naukowej strony. Gdy byłem już blisko budynków muzealnych do moich uszu zaczęły docierać dźwięki przetworzone przez megafon. Wyraźnie i tu dotarli ci szaleńcy z parku. Szybko zmieniłem swój plan i zszedłem na dół, schody poprowadzono w zapuszczonej do granic możliwości wieżyczce mostu, musiałem niemal biec, taki fetor docierał momentami do mojego nosa. Wróciłem do domu, zjadłem coś na obiad połączony z kolacją, po czym walnąłem się do łóżka.

8.
Po przebudzeniu się następnego rana uznałem, że należy skorzystać z dość ładnej pogody, postanowiłem odwiedzić kompleks leśno-parkowy, znajdujący się ni to w granicach miasta, ni to poza nim. Po szybkim śniadaniu udałem się na przystanek, wiedziałem jak długa czeka mnie podróż, jednak wiedziałem też co czeka mnie na miejscu docelowym. Jazda nie dłużyła mi się wcale, choć do pokonania miałem jakieś 30 parę przystanków. Atrakcje zapewniła mi pewna młoda dama, której dziecko spało sobie w wózku, towarzyszył jej postawny facet, który jak się później okazało był jej bratem. Na początku rozmawiali między sobą, potem kobieta zauważyła sąsiadkę, nie wiem tylko czy z miejsca jej zamieszkania, a może była to tylko jakaś znajoma. Ta druga babka była zdecydowanie starsza, pamiętała jak ta pierwsza dama i jej brat łazili po okolicy robiąc przy okazji różne dziwne rzeczy. Po paru zdaniach rozmowa zeszła na niebezpiecznie grząskie tematy związane z właścicielami kamienic, którzy mają dość niejednoznaczną proweniencję, a ich jedynym marzeniem jest wykurzenie ludzi z ich nieruchomości[2]. Na szczęście białogłowa wysiadła po jakichś 10 minutach gadaniny, w pojeździe zapanował dziwny spokój. Reszta podróży minęła mi dość przyjemnie. Na miejsce dotarłem po mniej więcej godzinie od wyjścia z domu. Wysiadłem na osamotnionym przystanku, który sąsiadował bezpośrednio z terenem zielony, gdzie chciałem spędzić choć część dnia. Przypomniałem sobie, że wiele lat temu na parkingu znajdującym się po drugiej strony od przystanku stało wesołe miasteczko. Z radością miało ono niewiele wspólnego, wszystkie atrakcje były osnute czymś na kształt mgły dziwności, jakby cała ekipa lunaparku przybyła z bardzo daleka do naszego kraju. Nie wiem czemu od razu nasunęło mi się wtedy skojarzenie z podobnym miejscem, nie działającym od lat z powodu zanieczyszczenia środowiska przez elektrownię atomową. Dziś nie wiem czy była to prawda czy tylko mój umysł dziecka działał na jakichś innych falach rejestrując rzeczywistość, po czym przetwarzał ją na swoją modłę. Nie rozwodziłem się więcej nad tym co widziałem na parkingu wiele lat temu, chciałem jak najszybciej pooddychać dobrym powietrzem. Gdy tylko wszedłem w drzewa, w las odczułem kolejną falę jakby nostalgii. Wtedy, wiele lat temu przy ławkach stały kosze przypominające ponury żart architekta. Miały kształt walca, a ich górne części były stylizowane na muchomory. Tak jak w przypadku mało wesołego miasteczka tak i w tym momencie nie wiedziałem czy to co podpowiada mi mózg jest prawdą czy nie. Szczerze mówiąc bałem się nieco swoich wspomnień, bo wynaturzone pewne elementy nie przywodziły za sobą nic dobrego. Szybko odgoniłem od siebie złe myśli, odnalazłem wzrokiem kawiarenkę ukrytą wśród drzew. Wybrałem stolik najbliżej głównej alejki, zamówiłem coś do picia, po czym przystąpiłem do kreślenia szkiców nowych form literackich. Szło mi całkiem nieźle, bowiem nikt mi specjalnie nie przeszkadzał, ot kilka razy podeszła kelnerka z pytaniem czy nic więcej nie potrzebuję. Napisałem wstęp do kilku nowych opowiadanek, w końcu zmęczyłem się na tyle, że postanowiłem wrócić do miasta.





[1] Historia prawdziwa z życia Autora.
[2] Prawdziwa historia, Autor doświadczył podobnego zachowania w autobusie miejskim.

Pozdrawiam!

20.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 5-6.

5.
Śniło mi się coś na kształt parady myśli, większość z nich jak to zwykle u mnie bywa dotyczyła twórczości. Jeden fragment snu zapamiętałem szczególnie, jakiś redaktor z wydawnictwa stoi przy mnie, a ja siedzę przy komputerze i próbuje przekonać go do mojej wizji świata. Próbuję wyłożyć mu dlaczego tak zależy mi na wątku samolotów i lecących w nim ludzi. On wykrzykuje w moją stronę zdania, połówki zdań, ćwiartki zdań. Wynika z nich niezbicie, że tak naprawdę takie opisy nie wnoszą nic do mojej historii. Tłumaczę mu jak pisali Wielcy, wskazuję na konieczność umieszczania wątków, które nie muszą okazać się ważne, jednak wnoszą do literatury to nieuchwytne coś. Redaktor zaperza się coraz mocniej, twarz robi mu się purpurowa, widać wyraźnie jak brakuje mu argumentów. Na koniec, w jednym zdaniu podsumowuje jak ciężko jest współpracować ze mną, podkreśla całość wyrafinowanym przekleństwem wymierzonym we mnie. Zamierzam coś mu odpowiedzieć, jednak jedyne co udaje mi się osiągnąć to myśli o tym, jak mógłbym sprzątnąć takiego typka. Szybko zapominam tę okropną myśl i zgadzam się z nim w całej rozciągłości. On prosi mnie, bym podpisał pewne dokumenty, z pobieżnego nawet zapoznania się z nimi wynika, że zrzekam się ponad 85% praw do moich tekstów na ich rzecz. Dziwne jest to co dzieje się ze mną, wewnętrznie spinam się, walczę o to, by nie podpisać tak skonstruowanej umowy, ręka jednak bezwiednie kreśli litery, za chwilę całe moje imię i nazwisko zdobi kartkę. Tamten uśmiecha się szyderczo, mówi coś niezbyt wyraźnie o mojej przynależności do nich, śmieje mi się w twarz. Odpycham go i wychodzę z budynku. Po drodze zderzam się z jakąś kobietą po 40-tce. Przepraszam ją jak najładniej umiem, podnoszę papiery, które upuściła. I nagle odczuwam przerażenie, ta kobieta uczyła mnie w szkole średniej polskiego, wiem już czemu się tak dziwnie poczułem podnosząc jej dokumenty. Patrzy na mnie ze swoim spokojem, jej oczy stają się znów zimne, tak jak w czasie zajęć, gdy porównywała moje wypracowania do czegoś najgorszego na świecie. Przypomniała chyba sobie kim jestem, rzekła  mdło dzień dobry, po czym równie beznamiętnie spytała co robię w wydawnictwie. Powiedziałem jej pół prawdy, ona wyraźnie zdziwiona życzyła mi samych sukcesów w rzekomej pracy redaktora i odeszła bez słowa. Wtedy też obudziłem się w lekkim strachu, nie spodziewałem się bowiem, że mój mózg przypomni sobie o tak pieczołowicie skrywanych sekretach z przeszłości. Nie chciałem wracać więcej do szkoły, do polonistki, a mój mózg wziął to sobie za nic i przypomniał wszystko, jednak nie w oryginalnej scenerii, tylko w sposób wynaturzony, absurdalny wręcz. Spojrzałem na zegarek, było dość wcześnie, jednak na tyle późno, by nie kłaść się na dalszą część snu. Włączyłem komórkę, ta po chwili pokazała kilka wiadomości od Muzy. Wysłała mi zdjęcie jak siedzi sobie z tym swoim nowym kompanem nad jakąś rzeką (nie dam sobie głowy uciąć ale chodziło chyba o Dunaj), popija wino, a on biedzi się przy sztalugach próbując namalować nie wiadomo czy bardziej ją czy pejzaż wokół. Uśmiechnąłem się pod nosem, przynajmniej ja nie mam takiego problemu, gdy Muza jest przy mnie pisanie przychodzi mi zwykle dość łatwo. Jeśli jej nie ma, także nie jest to jakiś problem nie do przejścia. Wysłałem jej kilka słów o tym jak bardzo jestem z niej dumny, w końcu może spróbować sił w tworzeniu czegoś innego niż literatura. Sam kiedyś starałem się zmienić swoje podejście do sztuki, zacząłem bez powodzenia rysować i malować. Stworzyłem wprawdzie dwa obrazki, które wiszą w moim gabinecie, jednak nie przedstawiają dla mnie większej wartości, nawet z biegiem lat. Zjadłem europejskie śniadanie, rogal z dżemem, herbata i mus jabłkowy, po czym zasiadłem do pracy. Tęskniłem nieco za Muzą, miałem jednak w pamięci jej dobro, niby gdzieś na dnie serca miałem do niej żal, jednak ginął on szybciej niż wydostawał się na powierzchnię mego umysłu. Pisanie szło mi dość opornie, dlatego postanowiłem wybrać się znów do miasta. Zaczekałem parę chwil na autobus, po czym wysiadłem w zupełnie innym miejscu jak ostatnio. Postanowiłem na parę chwil wejść do jednego z największych parków miasta. Chciałem odetchnąć od gonitwy snów i myśli o mojej towarzyszce.

6.
Dotarłem pod bramę prowadzącą do zielonych płuc miasta, zdziwiłem się nieco, bowiem stała tam dość duża grupka ludzi. Podszedłem bliżej, mieli ze sobą transparenty, na których wypisane były jakieś prawicowe hasła. Mój lewicowy umysł został wystawiony na ciężką próbę, od razu chciałem podejść i spytać się ich czy naprawdę wierzą w te brednie wypisane na bannerach. Powstrzymałem się ostatkiem sił, zacząłem zamiast tego przyglądać się im z nieukrywaną niechęcią. Od razu jeden z grupki podszedł w moją stronę, zaczął coś nawijać o obronie każdego życia, próbował wręczyć mi mini album zawierający na oko jakieś dwieście zdjęć ukazujących ohydne według nich praktyki lekarzy. Podziękowałem z niesmakiem, po czym odchodząc rzuciłem w powietrze pytanie dotyczące tego czy równie chętnie jak gadaniem zajęliby się opieką nad niepełnosprawnymi dziećmi. Tamten od razu dostał furii, piana pojawiła się na jego obliczu, nawet chciał mnie gonić, jednak jego szef (najstarszy z grupki) powstrzymał go. Usłyszałem jedynie za sobą niecenzuralne treści, a kątem oka zauważyłem podniesione w wulgarnym geście palce. Nie zrobiłem sobie nic z ich złości, w końcu muszą zrozumieć, że nie każdy człowiek na Ziemi podziela ich dziwne pojmowanie zależności między ludźmi. Park wyglądał oszałamiająco, zieleń sączyła się z każdej możliwej przestrzeni, od razu zapomniałem o tym incydencie sprzed wejścia. Ruszyłem w stronę białego budyneczku, w którym dawno temu przesiadywała pewna królowa w oczekiwaniu na swojego męża. Przed budyneczkiem znajduje się fontanna, co zaskakujące czasem pływają w niej kaczki, mają kilka o wiele większych miejsc z wodą, a jednak coś ciągnie je przed ten obiekt historyczny. Usiadłem na jednej z ławek, po chwili usłyszałem chrzęst łamanych gałązek, a z tyłu wskoczyła na ławkę wiewiórka. Powiedziałem do niej parę słów, ona wyglądała tak, jakby rozumiała co nieco. Przeprosiłem ją za brak orzechów, w końcu idąc do parku pełnego wiewiórek mogłem o tym pomyśleć. Baśka zeskoczyła z ławki i jakby zniesmaczona odbiegła na drzewo. Obserwowałem przez chwilę jej wędrówkę po konarach i gałęziach, potem straciłem ją z oczu. Pokręciłem się jeszcze chwilę po alejkach, popatrzyłem na zieleń i mieszkające w parku zwierzaki, po czym udałem się do wyjścia. Poczekałem na przystanku na autobus, podjechałem do centrum miasta, gdzie podszedłem pod wielką reklamową gitarę. W jej pobliżu znajdował się lokal, w którym poza przekąskami, piwem i innym alkoholem można było posłuchać na żywo muzyki gitarowej. Raz były to grupy rockowe, innym razem podchodzące pod blues.

Pozdrawiam!

17.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 3-4.

3.
Dość sprawnie dotarłem do centrum mojego miasta, od razu czuć było jego puls, zupełnie inny niż w mieście, w którym do niedawna byłem z Muzą. Tu wszyscy gdzieś się spieszyli, ewentualnie tworzyli wokół siebie jedynie takie wrażenie. Szybko przypomniałem sobie w jaki sposób należy poruszać się po ulicach, w dość sporej liczbie osób na metr kwadratowy. Wbrew pozorom nie trzeba mieć oczu dookoła głowy, wystarczy odrobina skupienia, by wczuć się w rytm miasta, w rytm żyjących w nim ludzi. Wtedy można dość łatwo niemal w każdej sytuacji przewidzieć  w jaką stronę skręci lub nie mijana przez nas osoba. Postanowiłem przejechać się metrem do zupełnie innej dzielnicy, niż moje miejsce zamieszkania. Droga nie była zbyt trudna, choć przy przesiadce z jednej linii do drugiej należało nieco popatrzeć na znaki umieszczone w dość dziwnych miejscach. Pociąg metra potrzebował zaledwie paru chwil, by dostarczyć mnie wraz z niewielką grupką osób na drugi koniec miasta. Po wyjściu z podziemi przeżyłem mały szok, dość długo nie byłem w tej dzielnicy, a w międzyczasie wiele się zmieniło. Przede wszystkim wyremontowano wiele kamienic, które w czasie ostatniej wizyty wyglądały jakby miały się zaraz zawalić. Teraz większość z nich wyglądała tak, jakby czas się nieco cofnął i znów było dwudziestolecie międzywojenne. Zagwizdałem cicho z uznaniem, widać pieniądze wykładane przez różnych deweloperów nie idą tu na marne. Zdecydowałem ruszyć w kierunku teatru, który znajdował się w okolicy bardzo ciekawego parku. Jego cechą szczególną była dość duża liczba wszelakich cieków, w tym jedno duże jeziorko. Słyszałem kiedyś, że w okolicy może kręcić się Mistrz spotkany nie tak dawno w pociągu. Krok mój stopniowo stawał się coraz bardziej chwiejny, miałem w pamięci to nieszczęsne spotkanie przy WC, nie miałem pojęcia w jaki sposób mam zagaić, jeżeli ten szanowany poeta faktycznie będzie w okolicy teatru. W pewnej chwili moje dywagacje zostały przerwane przez krótkie dotknięcie mojego ramienia. Zdziwiony odwróciłem się i za sobą zobaczyłem roześmianą twarz, po chwili dotarło do mnie, że to zaczepia mnie sam Mistrz. Osunąłem się parę centymetrów do ziemi, jego silne ramię uratowało mnie przed upadkiem i totalną kompromitacją. Jak zza mgły zaczęły docierać do mnie jego słowa, a także zarys miejsca w jakim się znaleźliśmy. Poeta przywlókł mnie do budynku sztuki, właściwie usadowił mnie na krzesełku przed odeonem. Świadomość wróciła mi na tyle, aby spytał się Mistrza co sądzi o moich pracach Ten uśmiechnął się lekko, po czym wsunął mi w ręce moje dziełka, napisał na nich, że nie jestem jeszcze na poziomie jego i jemu podobnych, jednak mam swój styl, ważne jest jedynie to, bym nie ustawał w doskonaleniu swoich umiejętności. Kolejny raz nie byłem w stanie nic powiedzieć, uśmiechnąłem się jedynie w podziękowaniu. Mój mentor poznany w sposób komiczny niemal odwzajemnił uśmiech, po czym powiedział coś na do widzenia. Zdołałem wymamrotać coś na kształt: ,,Żegnaj Mistrzu", po czym osunąłem się na krzesło. Gdy szok minął postanowiłem udać się do pobliskiego muzeum, mogłem tam ochłonąć, jednocześnie przenosząc się w czasie, choćby na godzinę. Panoptikum mieściło się w dość starym, dwupiętrowym budynku, prawdopodobnie po jakiejś fabryce. Gdy tylko wszedłem do środka ogarnął mnie jakiś dziwny wewnętrzny spokój. Pewnie światła wydobywające się z licznych neonów jakie zgromadzono na wystawie tak na mnie podziałało. Poczułem się przez te kilkadziesiąt minut jakie spędziłem wśród tych kolorowych lampionów jakbym był w Las Vegas lub podobnym miejscu, gdzie patrzy się na człowieka raczej od strony kieszeni, a nie całości. Aby w jakiś sposób zadośćuczynić rozrzutnej stronie mojej natury postanowiłem udać się na obiad, a może raczej lunch do pobliskiej, bardzo znanej restauracji[1].

4.
Chęci jak to zwykle bywa stały się moją jedyną bronią, tak jak wcześniej właściwie nie dysponowałem większą kwotą, mogłem co najwyżej popatrzeć sobie na ludzi spieszących do tej knajpy. A było na co patrzeć. Panie w wytwornych wieczorowych niemal sukniach, panowie we frakach, wszyscy w tonach czerni, ewentualnie ciemnych kolorów. Śmieszny wydał mi się przy nich facet, który przyszedł w dresach, pod rękę szła z nim dama, wyfiokowana do granic absurdu, z rzęsami długimi jak moje palce, z ustami wielkimi jak ponton, o biuście nie wspominając. Facet wdał się w pyskówkę z kelnerem stojącym na zewnątrz lokalu, tamten za nic nie wiedział jak ma znaleźć w swoim notesie nazwisko tego faceta. Nagle jak spod ziemi wyłonił się właściciel tego przybytku, wszystkie rozmowy ucichły, ludzie zaczęli patrzeć. Przyglądali się szefowi G[2]. jak urzeczeni, prawdopodobnie awantura przy wejściu wzbudziła jego zainteresowanie. Po chwili facet w dresach z damą wszedł do środka, jego mina mówiła jednak prawdopodobnie tyle, że już nigdy nie zawitają do tego przybytku. Przez chwilę nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, oto niemalże kloszard wdrapał się po drabinie społecznej i może zasiąść przy stoliku tej zacnej miejscówki. Moją reakcję musiał zauważyć przechodzący w pobliżu hipster, spojrzał się na mnie dwuznacznie, po czym spytał czy naprawdę nie wiem kto wszedł do restauracji. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie mam pojęcia. Okazało się, że facet w dresach to bardzo znany reżyser[3], który kręci filmy klasy C, przesycone tanim komizmem, doprawione do smaku różnymi mniejszymi i większymi świństewkami. Zdziwiłem się nieco, znany człowiek, a wygląda jakby wynurzył się z odmętów jakiejś zatęchłej bramy. Hipster szybko wyjaśnił mi, że ciuchy reżysera wyglądają jedynie na tanie, w rzeczywistości potrafią kosztować krocie. Teraz musiałem wyglądać wyjątkowo zabawnie, pewnie moja szczęka zawisła jakieś pięć centymetrów nad podłogą z wrażenia, nie wiedziałem nigdy wcześniej o czymś takim jak dresy wyglądające na ostatnie łachy, które kosztują jednak majątek. Zniechęcony do takich luksusów postanowiłem poszukać czegoś na moją kieszeń. Wsiadłem w tramwaj i podjechałem parę przystanków do pizzerii. Prawdopodobnie w moich żyłach krąży mieszanka krwi Włocha i Azjaty, bowiem bardzo lubię zarówno powyższe kultury jak i kuchnie. Zjadłem zamówione danie, wyszedłem na ulicę i stwierdziłem, że pora chyba wracać do domu. Wybrałem tym razem autobus, miał mnie podwieźć pod metro. Na bodajże trzecim przystanku od początku mojej podróży zauważyłem znajomą postać. Była to moja dość bliska znajoma, która zawodowo zajmowała się malarstwem. Chyba zobaczyła mnie przez okno pojazdu, bowiem po otwarciu przez kierowcę drzwi weszła do środka. Przywitaliśmy się dość kurtuazyjnie, nie widzieliśmy się dobrych parę lat. Szybkie przypomnienie wspólnych działań artystycznych na powrót przeniosło nas na dobrą stopę kontaktów. W czasie krótkiej jazdy pod wejście do metra zdążyliśmy porozmawiać nieco o swoich osiągnięciach. Moja znajoma wzbiła się na wyżyny swojego talentu, miała podobno kilka dużych wystaw, a jeden z jej obrazów został nawet zlicytowany za okrągłą sumkę. Aby dorównać jej w osiągnięciach musiałem sztucznie nadmuchać swoje dokonania, popatrzyła na mnie zdziwiona i spytała czy to prawda, w końcu odkąd mnie zna pisywałem raczej do szuflady, ewentualnie dla wąskiego grona odbiorców. Odpowiedziałem jej ze śmiechem, że zna mnie doskonale, chciałem bowiem wypaść w jej oczach lepiej niż te parę lat temu. Uśmiechnęła się tajemniczo, po czym wysiadła na kolejnym przystanku. Nie wiedziałem co miało znaczyć to spotkanie, ani moja próba okłamania jej. W końcu i tak oszustwo wydałoby się w przeciągu kilku godzin. Wystarczyło wpisać moje nazwisko do wyszukiwarki, by w odpowiedzi uzyskać parę moich dyplomów za wiersze, dwa wiersze w antologii i kilka opowiadań zamieszczonych w magazynach literackich dla małych kręgów czytelników. Zanurzyłem się w swoich myślach i wręcz automatycznie dotarłem do swojego domu. Szybko wrzuciłem coś na ząb, poszedłem do wanny na parę ładnych minut, przed snem poczytałem trochę dzieło Mistrza, po czym poszedłem spać.



[1] Szefem był mniej znany człowiek, choć nazwisko jakie nosił miało renomę.
[2] J.w.
[3] Kręci filmy na poziomie muzyki disco-polo. Nikt się nie przyznaje do oglądania, wszyscy jednak znają cytaty czy sceny z tych dzieł. 


Pozdrawiam!