23.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. II, rozdziały 7-8.

7.
Akurat w tamtej chwili nie było zapowiedzi żadnego ciekawego występu. Stwierdziłem, że najlepszym wyjściem będzie pokręcenie się pod symbolem miasta, wielkim drapaczem chmur sprzed wielu lat. W okolicy zawsze kręcili się ciekawi osobnicy, tym razem także trafiłem na jednego. Czuć było już jak blisko zaprzyjaźnił się z butelką, bynajmniej nie soku, widać było, że w kieszeni ma puszkę złocistego napoju, którą z nabożną czcią przytrzymywał sobie ręką. Zadał mi bardzo trudne pytanie, gdzie według mnie ma się schronić, by móc w spokoju wychylić jej zawartość. Spojrzałem na niego jak na dziwaka, on zaczął się nakręcać, pytał czy ktoś mu pomoże, bo pytał co najmniej dwudziestu osób, każdy szedł dalej, udając nieistnienie tego gościa. Ja też nic mu nie mówiłem, szczerze podchodząc do tematu wiedziałem właściwie zero na temat tego jak wypić piwo w mieście i nie być złapanym przez jakieś służby. Gość w końcu odczepił się ode mnie, grzecznie przeprosił za męczenie mnie i oddalił się w sobie tylko znanym kierunku[1]. Odetchnąłem z ulgą, nie byłem w stanie znieść już jego zachowania, jego podejścia do ludzi, którzy mogą nie wiedzieć jak rozwiązać jego problemy. Dla dalszego odprężenia postanowiłem odwiedzić zagrożone do niedawna likwidacją muzeum. Parę miesięcy wcześniej słyszałem o przepychankach słownych i na piśmie między ministrem zajmującym się muzeami, a miastem. Nikt nie chciał płacić zaległości muzeum, powstałych nie wiadomo (w uznaniu obydwu stron) dzięki komu. Ostatecznie niemalże w ostatnim dniu urzędowania tej placówki, gdy większość eksponatów była gotowa do rozwiezienia w parę miejsc w kraju podjęto decyzję, że jednak muzeum może dalej istnieć. Wszedłem do środka, kupiłem bilet, po czym ruszyłem na podziwianie kolejnych sal panoptikum. Szczególnie interesowały mnie stare maszyny do pisania, ze względu na moje zajęcie wydawało się to dość logiczne. Szybko przeczesałem kolejne pomieszczenia, w końcu dotarłem do królestwa z tymi urządzeniami. Niemal wszystkie zrobiły na mnie wielkie wrażenie, choć w podświadomości miałem myśl o małej przydatności w XXI wieku takich maszyn, to świadomość kusiła mnie, abym znalazł jakąś dobrej firmy i nauczył się z jej pomocą tworzyć swoje dzieła. Siedzący do tej pory pod ścianą mężczyzna, pewnie opiekun sali wstał i zaczął zbliżać się w moją stronę. Wyraził zdziwienie, że ktoś chce podziwiać jeszcze takie wytwory ludzkich rąk. Wyjaśniłem mu krótko czym się zajmuje, on z uznaniem kiwał głową, po czym zaproponował mi kupno machiny. Z początku broniłem się, tłumaczyłem jak niewprawionym mogę być użytkownikiem, że mogę zniszczyć taki eksponat. On zaśmiał się i wyjaśnił mi swoje zamiary. Nie chciał sprzedawać niczego z wystawy, miał jeden egzemplarz w swoim kantorku. Podał wstępną cenę, od której zakręciło mi się w głowie. Nie chcąc go urazić obiecałem przemyślenie sprawy, niemal truchtem opuściłem muzeum, wiedziałem już, że raczej tam nie wrócę. Miałem jeszcze nieco czasu przed swoimi codziennymi obowiązkami w postaci pisania kolejnych rozdziałów powieści, postanowiłem więc podejść kawałek do pasażu handlowego, aby popatrzeć sobie na ludzi. Zawsze, gdy jestem w mieście, swoim czy jakimś innym lubię popatrzeć sobie na jego mieszkańców. Wnioskuję zawsze po zobaczeniu kilkudziesięciu, albo nawet kilkuset osób, jaki jest wiodący styl miasta, co jego mieszkańcy lubią robić w wolnych chwilach, ogólnie czerpię inspirację do swoich działań literackich. Tym razem zawiodłem się nieco, główny trzon przechodniów stanowili barczyści panowie, ubrani w większości w podobne bluzy z kapturami, ich szyje zdobiły złote łańcuchy i szaliki z barwami klubowymi. W rękach mieli butelki piwa i bilety na najbardziej ultras trybunę na stadionie. Wolałem przeczekać ich przemarsz w pobliskim sklepie z płytami. Znałem mniej więcej właściciela, parę razy kupowałem u niego jakieś płyty CD z muzyką. Dziś jednak nie dopisało mi szczęście. On też należał do ultrasów, dziwne, bo w czasie tych kilku moich wizyt u niego nic na to nie wskazywało. Wycofałem się więc zupełnie i poszedłem w kierunku palmy będącej nieoficjalnym symbolem miasta. Zaryzykowałem nieco swoje zdrowie i życie przedzierając się pod jej podstawę. Tam postanowiłem usiąść i pomyśleć nad kilkoma szkicami nowych dziełek. Nic szczególnego nie udało mi się wymyślić, podszedłem więc do pobliskiego muzeum. Swoją drogą zadziwiające jest to, ile w tym moim mieście jest tego typu przybytków kultury. Czyżby mieszkańcy w czyichś oczach uchodzili za wzorzec chamstwa? Właściwie nie zastanawiałem się nad tym głębiej w przeszłości, nie jestem nawet pewny czy w ogóle ktokolwiek starał się rozwiązać problem z bardziej naukowej strony. Gdy byłem już blisko budynków muzealnych do moich uszu zaczęły docierać dźwięki przetworzone przez megafon. Wyraźnie i tu dotarli ci szaleńcy z parku. Szybko zmieniłem swój plan i zszedłem na dół, schody poprowadzono w zapuszczonej do granic możliwości wieżyczce mostu, musiałem niemal biec, taki fetor docierał momentami do mojego nosa. Wróciłem do domu, zjadłem coś na obiad połączony z kolacją, po czym walnąłem się do łóżka.

8.
Po przebudzeniu się następnego rana uznałem, że należy skorzystać z dość ładnej pogody, postanowiłem odwiedzić kompleks leśno-parkowy, znajdujący się ni to w granicach miasta, ni to poza nim. Po szybkim śniadaniu udałem się na przystanek, wiedziałem jak długa czeka mnie podróż, jednak wiedziałem też co czeka mnie na miejscu docelowym. Jazda nie dłużyła mi się wcale, choć do pokonania miałem jakieś 30 parę przystanków. Atrakcje zapewniła mi pewna młoda dama, której dziecko spało sobie w wózku, towarzyszył jej postawny facet, który jak się później okazało był jej bratem. Na początku rozmawiali między sobą, potem kobieta zauważyła sąsiadkę, nie wiem tylko czy z miejsca jej zamieszkania, a może była to tylko jakaś znajoma. Ta druga babka była zdecydowanie starsza, pamiętała jak ta pierwsza dama i jej brat łazili po okolicy robiąc przy okazji różne dziwne rzeczy. Po paru zdaniach rozmowa zeszła na niebezpiecznie grząskie tematy związane z właścicielami kamienic, którzy mają dość niejednoznaczną proweniencję, a ich jedynym marzeniem jest wykurzenie ludzi z ich nieruchomości[2]. Na szczęście białogłowa wysiadła po jakichś 10 minutach gadaniny, w pojeździe zapanował dziwny spokój. Reszta podróży minęła mi dość przyjemnie. Na miejsce dotarłem po mniej więcej godzinie od wyjścia z domu. Wysiadłem na osamotnionym przystanku, który sąsiadował bezpośrednio z terenem zielony, gdzie chciałem spędzić choć część dnia. Przypomniałem sobie, że wiele lat temu na parkingu znajdującym się po drugiej strony od przystanku stało wesołe miasteczko. Z radością miało ono niewiele wspólnego, wszystkie atrakcje były osnute czymś na kształt mgły dziwności, jakby cała ekipa lunaparku przybyła z bardzo daleka do naszego kraju. Nie wiem czemu od razu nasunęło mi się wtedy skojarzenie z podobnym miejscem, nie działającym od lat z powodu zanieczyszczenia środowiska przez elektrownię atomową. Dziś nie wiem czy była to prawda czy tylko mój umysł dziecka działał na jakichś innych falach rejestrując rzeczywistość, po czym przetwarzał ją na swoją modłę. Nie rozwodziłem się więcej nad tym co widziałem na parkingu wiele lat temu, chciałem jak najszybciej pooddychać dobrym powietrzem. Gdy tylko wszedłem w drzewa, w las odczułem kolejną falę jakby nostalgii. Wtedy, wiele lat temu przy ławkach stały kosze przypominające ponury żart architekta. Miały kształt walca, a ich górne części były stylizowane na muchomory. Tak jak w przypadku mało wesołego miasteczka tak i w tym momencie nie wiedziałem czy to co podpowiada mi mózg jest prawdą czy nie. Szczerze mówiąc bałem się nieco swoich wspomnień, bo wynaturzone pewne elementy nie przywodziły za sobą nic dobrego. Szybko odgoniłem od siebie złe myśli, odnalazłem wzrokiem kawiarenkę ukrytą wśród drzew. Wybrałem stolik najbliżej głównej alejki, zamówiłem coś do picia, po czym przystąpiłem do kreślenia szkiców nowych form literackich. Szło mi całkiem nieźle, bowiem nikt mi specjalnie nie przeszkadzał, ot kilka razy podeszła kelnerka z pytaniem czy nic więcej nie potrzebuję. Napisałem wstęp do kilku nowych opowiadanek, w końcu zmęczyłem się na tyle, że postanowiłem wrócić do miasta.





[1] Historia prawdziwa z życia Autora.
[2] Prawdziwa historia, Autor doświadczył podobnego zachowania w autobusie miejskim.

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz