29.07.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 5 i 6.

5. Śpiewaj głośniej, albo przygoda z kolegami.

Dostrzegli mnie bowiem moi dawni koledzy ze szkoły, zawołali po ksywce i zaprosili do wspólnego jedzenia i picia. Gdy wchłonęliśmy już odpowiednią dawkę obydwu substancji, poszliśmy w kierunku Letniego Miejsca Zabawy. Skupiały się tam różne bary, kawiarnie, knajpki oraz to, co nas najbardziej kręciło punkty z karaoke. Nie ukrywajmy, mój głos nie mógł czarować w śpiewie, jednak po chwili zabawy w innym lokalu każdy odkrywał w sobie zadatki na piosenkarza, przynajmniej formatu gwiazd disco-polo. Tak samo było ze mną, wybrałem dość ryzykowny repertuar, od disco po funk. Jednak prawdziwy szał przyszedł, gdy zacząłem śpiewać największe hity disco-polo. Tłum zaczął krzyczeć: śpiewaj głośniej, wezwanie to zagrzewało mnie do boju, niczym czerwona płachta byka. Śpiewałem więc coraz głośniej, osiągałem rejestry niedostępne dla mnie wcześniej. Ludzie w podziwie zaczęli proponować mi kolejne drinki, a ja przyjmowałem je z dużą chęcią. W końcu trafiłem pod Fioletową Palmę, gdzie spędziłem pół kolejnego dnia, a po jakimś czasie i obiad. Widać kebab, który zjadłem między spotkaniem kolegów, a występami nie był pierwszej świeżości. Poszedłem w końcu w kierunku mojego ośrodka, gdzie wynajmowałem pokoik. Usnąłem szybko, przepełniony wrażeniami mijających dni.

6. Żonglerka tematami, albo rozmowy przy gofrach.

Kolejnego dnia zyskałem nową energię, mimo nie najlepszej pogody udałem się w kierunku kawiarni, gdzie sprzedawano jedne z najlepszych gofrów nad morzem. Zamówiłem jednego z posypką orzechową, można rzec, że właściwie z kruszonymi orzechami. O mało nie pożałowałem wyboru, gdy usłyszałem rozmowę kobiet siedzących przy stoliku obok. Strzępki rozmów spowodowały u mnie istne zakręcenie w mózgu oraz pełne zdziwienia zaokrąglenie oczu. Jedna z pań zadała współtowarzyszkom pytanie na co są uczulone. Od razu nastąpiła odpowiedź ze strony Chudej Pani. Powiedziała, że jest uczulona na muzykę góralską, głupotę oraz chamstwo. Starsza Pani naskoczyła na tamtą, oczywiście w sposób zabawny, że przecież bardzo dobrze się do niej tańczy. Temat podchwyciła kolejna Pani opowiadając reszcie jak znana jej Pani tańczyła Rock&Rolla. Wszystkie śmiały się do rozpuku. W pewnej chwili, po otrzymaniu gofrów Pani w Okularach zaczęła opowiadać co dodaje się do gofrów, posypek, śmietany i innych specjałów podawanych w tej kawiarni. Zaczęła wymieniać jak najęta nazwy kolejnych konserwantów i ulepszaczy. Pozostałe Panie próbowały oponować. W końcu, po zjedzeniu mojego gofra wyszedłem zdziwiony, ze zdziwionymi oczami z kawiarni.

Pozdrawiam!

26.07.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 3 i 4.

3. Niemcy, albo wewnętrzny ból.

Schodzę z plaży, kieruję się na promenadę, czyli chodnik wykonany z kostki, malutkich elementów złożonych w całość, otoczonych z dwóch stron niezbyt wysokim, śmiesznym murkiem. Mijam szklane domy, nagrzane do czerwoności Słońcem, mijam je, nie pasują do piachu, żółtych palet plaży. Siadam przy stoliku w kawiarni. Wybrałem budynek najbardziej zbliżony klimatem do morza, naturalne składniki dachu i ścian budzą mój podziw. Kelnerka przyjmuje zamówienie, do moich uszu dociera nagle mechaniczny dźwięk. Bardzo natarczywy, chropowaty w odbiorze. Wysnuwam wniosek o obecności w okolicy Niemców, są, znalazłem ich, widzę. Siedzą stolik dalej, piją piwo marki Tyskie i dyskutują o czymś zawzięcie. Nie rozumiem za wiele, jedynie często pada jedno słowo, niemieckie, twarde, z mocną głoską r w sobie. Nie wiem co może znaczyć. Nagle wołają kelnerkę, po niemiecku brzmi to dość strasznie. Przychodzi, ale bez strachu, zaczyna mówić do nich po polsku. Eureka! W końcu ktoś uważa Niemców za równych innym mieszkańcom Europy. W przeszłości dotknęło mnie do głębi, jak bardzo rozwarty jest nasz wzajemny stosunek. Oni-my, pogarda, wręcz odrzucenie na własnym terenie. My-oni, służalcze podejście, wszystko co najlepsze dla nich, wszystko co do czytania po niemiecku. W końcu pierwszy kamień milowy na drodze do znormalizowania relacji. Po paru minutach ta sama, dzielna kelnerka przynosi moją herbatę. Kaja się jednocześnie odnośnie ciasta, że spadło jej z powrotem do lady chłodniczej, uszkodziło się. Mówię żeby się nie martwiła, zjem chętnie inne ciastko. Wewnętrznie nadal jestem pod wielkim wrażeniem jej postawy. Zjadam nowe ciastko, jest zupełnie inne od sernika, ale to nie ma znaczenia. Ona nadal się tłumaczy, zaprasza znów, tym razem na właściwe ciastko. Niemal jej nie słyszę, zalewa mi duszę przyjemne ciepło. Już nie ma bólu, jak wtedy, gdy zostałem zlekceważony w pizzerii przez Niemca, po odezwałem się po polsku do swojego towarzystwa . Kończę pić herbatę i wstaję od stolika. Zostawiam tej kelnerce napiwek, zasłużyła niezmiernie. Odchodzę spokojnym krokiem, wiem, że kiedyś będzie inaczej. My będzie się równało oni.

4. Spacer, albo zalew tandety.

Zszedłem z promenady, skręciłem w małą uliczkę, aby dojść do miasta. Miasto to za duże słowo, to raczej bardzo długa wieś naznaczona w sezonie letnim niezliczonymi punktami sprzedaży kiczu i tandety. Z jednej strony straszą łopatki, wiaderka, sto tysięcy przedmiotów z imionami wszelakimi, z drugiej maski, pistolety do baniek mydlanych i tysiące innych rzeczy. Wszystko z plastiku, nawet rzekome srebro próby 925 po dotknięciu jawi się w fakturze licznymi wypustkami pozostawionymi przez szlifierza-amatora. Do tego nagabywanie w sposób karkołomny na zakup w tym, a nie innym miejscu jakiejś tandetnej pamiątki morskiej. Karkołomność polega na wymyślaniu zakręconych wierszy, zachwalających towar leżący u jednego sprzedawcy, ośmieszających jednocześnie towar konkurencji w sposób ukryty. Widziałem bowiem do czego mogą być zdolni sprzedawcy, gdy ktoś ich obrazi. Pistolety do baniek, łopatki i grabki mogą być wbrew pozorom bardzo niebezpieczną bronią. Grabki w oku, łopatka w rzepce i sprzedawca może jedynie marzyć o możliwości pracy w kolejnym sezonie. Mijam niekończące się namioty z produktami po 5, 7, 9. 10 złotych, zależnie od pomysłowości właścicieli. Mijam sklepy z niby markową odzieżą, jednak wątpliwej jakości, sprzedawanej po cenie zawyżonej do nieba. Poza tym nigdy nie słyszałem o firmach takich jak: Pumba, LaKroste, Luiz Button czy Andidos. Zdarzają się jednak osobnicy w białych skarpetach, sandałach i łańcuchem na piersi, którzy dają naciągnąć się na taki ciuch, mimo pewnej niepewności wyzierającej z ich oczu. Jednak jedno słowo towarzyszki zgiętej do ziemi przez makijaż zmienia postać rzeczy. Przecież właściciel dwudziestoletniego Audi nie może obyć się bez markowej odzieży. Ostanią rzeczą jaką zapamiętałem ze spaceru pośród bud z tandetą był mocny zapach przypalonego mięsa na kebab. 

Pozdrawiam!

23.07.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 1 i 2.

Dziś zapraszam Was na wycieczkę po innych, a zarazem znanych nam wymiarach świata. Tekst powstał w Unieściu w 2015 roku, początek wziąłem z prawdziwego obrazu jaki wisiał w pokoju, reszta to już przetworzone zdarzenia, choć także prawdziwe. 

1. Początek, albo dziwny obraz.

Na ścianie pokoju, w którym jestem wisi dość dziwny obraz. Łączy  w sobie wysiłki prymitywistów i dzieci z pobliskiego przedszkola. A przynajmniej wszystko na to wskazuje. Fioletowa plama w rogu przywodzi na myśl brak farby do namalowania wydmy. Brązowe kikuty wystające zarówno z wody jak i z wydm przypominają falochron. Dlaczego sięga on kilkadziesiąt metrów w głąb lądu? Nie wiadomo.
Mała, zielona łódka namalowana jest z zagubieniem wszelkich proporcji, gdybym nie miał styczności z malarstwem powiedziałbym pewnie, że tak miało być, a nawet, że tak wygląda prawdziwa sztuka. Absurdalność sceny budzi także wydma schodząca niczym wielka, Złota Góra na spotkanie morza. Siadam wygodnie w fotelu, patrzę na obraz, myślę nad jego wewnętrznym absurdem i zaczynam swoją podróż.

2. Gołąb, albo zdziwienie tłumu.


Widzę tę samą Złotą Górę co na obrazie, w rzeczywistości jest dużo mniejsza, w dodatku porasta ją gęsty las. Brodzę w rozlewisku morskim, brodzę po kostki w dość chłodnej, ale jednocześnie ożywczej wodzie. Nagle dostrzegam kątem oka gołębia, nie zwykłego, ale gołębia rasowego, biało-brązowego. Myślę sobie, że zabujał się pewnie za mocno ze swoimi braćmi, cóż każdy ma jakiś nałóg, jakieś hobby. Przypuszczam, że ma mokre skrzydła, chodzi między rozlewiskiem, a morzem. Łapki zapadają się w piach, nie zostawia po sobie nawet skrawka trójpalczastego tropu. Tłum gęstnieje, zaczynają się sypać teorie o gołębiu. Niektórzy sądzą, że gołąb ma mokre skrzydła, zbieżność z moim myśleniem zadziwia. Inni uważają nawet, że jest on chory. Skrajności jak zawsze uważałem bolą, tworzą mur dla znalezienia prawdy. W końcu gołąb zamyka usta wszystkim, zrywa się do lotu, już po chwili chodzi po plaży. Wszystkie teorie giną naturalną Śmiercią. Odchodzę wolnym krokiem, patrzę na ptaka, patrzę jak chodzi zostawiając swoje trójpalczaste tropy w [suchym] piachu. Nigdy już nie dowiem się czy odleciał we właściwą stronę, w stronę domu. 

Pozdrawiam!

20.07.2016

Arkadia moja.

Dziś wiersz o pewnym miejscu, które powoduje, że zaczynam żyć w innym niż na co dzień trybie i rytmie. 

Dla S.J. 

,,Arkadia Mazowsza

Arkadia jest tam, gdzie cisza gra,
A dyrygentem są jej ptaki,
Swym śpiewem dobrze podkreślają,
Pauzy Matki Natury.

Arkadia jest tam, gdzie wino jest,
Śpiew po nim burzy ład wokoło,
Lecz nikt nie złości się już o to,
Bo w końcu lato piękne przyszło.

Arkadia jest tam, gdzie las szumiący,
Co tętno pięknie uspokaja.

Arkadia w końcu tam jest,
Gdzie jedzenie wprost z natury je się.

Moja Arkadia, moje miejsce,
Na mapie Polski, na Mazowszu,
Tam serce płonie poetyckie,
Tam czas w okowach nie więziony,
Tam wszystko w innym trybie płynie,
Tam człowiek wolny w końcu żyje.

28.06.2016
Pozdrawiam!

17.07.2016

Nasielsk.

Dziś impresja słowna oparta na wizycie w mieście Nasielsk nie tak dawno temu.

,,Nasielsk

Nasielsk z zielnikiem się kojarzy,
Bowiem miejscowi mówią Nazielsk,
Od tego droga jest już prosta,
Do mięty, co po rowach rośnie.

Poza tym w szklarniach pięknych wokół,
Prężą swe głowy snu rumianki,
Pomiędzy suszem histeryka.

Pod miastem widać całkiem duże,
Zarośla z maku, takich malin,
Za miastem trochę, róż zagajnik,
Do tego jeszcze bzów laseczek.

Czy wierzyć w to?
Ja sam nie powiem.

Lecz cóż w tym na przeszkodzie stoi?

Zabawa słowem,
Śmieszna nazwa,
To wszystko może być zaczątkiem.

Ulepię ciasto z malinami,
O! Jakie będzie słodkie,
Możecie rzucać we mnie śmiało,
Zawsze, gdy coś od rzeczy powiem.

Wtedy już każdy widzi kłamstwo,
I może śmiać się do rozpuku,
Bo w końcu trzeba mieć tak zwany,
Dystans do siebie oraz innych.

9.07.2016
Pozdrawiam!

14.07.2016

Nieznane słowo.

Dziś wiersz bardzo osobisty. Dotyczy bowiem dnia, w którym odebrałem swoje wyniki badań, a z nich po konsultacji z lekarzem dowiedziałem się, że mam nowotwór tarczycy. Aby zmniejszyć nieco strach przed nieznanym napisałem ten tekst. 

,,Nieznane słowo

Otrzymałem to nieznane słowo,
Zapisane w martwym języku,
Na początku nie wiedziałem co znaczy,
Po tygodniu umiałem odmienić je,
Przez wszystkie przypadki.

Przeszłość i przyszłość stworzyły teraźniejszość,
Dni nie leciały przez palce,
Snuły się jedynie.

W końcu jest-decyzja ostateczna,
Staję w kolejce,
Stawiam się za wzór innym.

Nie cierpię, nie narzekam za dużo.

Teraz już wiem,
Teraz wszystko za mną,
Słowo nieznane poznałem
Od dna do powierzchni,
Nadal umiem je odmienić,
Przez większą część przypadków.

15.02.2016 
Pozdrawiam!

1.07.2016

Lato i wino.

Dziś wiersz powstały po przeczytaniu książki o grupie poetyckiej ,,Skamander".

Dla S.J.

,,Lato i wino” 

Eh, jakże tęskno przez rok cały,
Do tego lata słonecznego,
Co winem gasi się pragnienie,
Pod rozgwieżdżonym, letnim niebem.

A gdy nadejdą dni tak ciepłe,
Że tylko myśleć o ochłodzie,
Wino najczulszym rąk objęciem,
Przytula nas do swego wnętrza.

Wino i lato,
Lato i wino.

Gdy w głowie szumi z lekka procent,
Wtedy pomarzyć można sobie,
Wtedy powspominać można.

Eh, jak to lato szybko mija,
Lecz wino nadal będzie z nami,
Przez jesień, zimę,
Aż do wiosny,
Potem się koło szybko zamknie.

Znów zniewoleni gron zapachem,
Siedzimy w gwiazd wpatrzeni oczy,
Ja z Tobą,
A Ty ze mną,
Przez noce letnie,
Aż po wieczność.

28.06.2016
Pozdrawiam!