29.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 20-21.

20.
Po piętnastu minutach spędzonych w tramwaju byliśmy na miejscu. Kolega ze studiów u którego mieliśmy zostać na noc mieszkał w ciekawym budynku, ściętym po bokach, z jednej strony biegło torowisko tramwajowe, z drugiej była wąziutka uliczka. Klatka schodowa zdała mi się najmniejszą na jakiej miałem okazję być. W końcu spłaszczenie kamienicy z dwóch stron musiało wpłynąć także na to miejsce. Gdy weszliśmy do mieszkania znajomego wyszła na jaw jeszcze jedna ciekawa sprawa. Otóż ten mój kolega zajmował lokal położony akurat na zagięciu budynku. Spowodowany w ten sposób ścisk spotęgował mój strach, nie lubię takich sytuacji, gdy mieszkanie okazuje się kiszką na rogu. Po krótkich powitalnych obrzędach przeszedłem do rzeczy, kumpel zgodził się udzielić nam noclegu w zamian za jedną przysługę. Miałem pojechać następnego dnia do pewnej kawiarni po odbiór ważnych dokumentów. Najlepiej byłoby, gdybym wraz z dokumentami przyciągnął za sobą pewnego człowieka, z którym to znajomy planował stworzyć coś na kształt nowoczesnej sztuki teatralnej. Wstępnie rozpakowaliśmy swoje rzeczy, napiliśmy się herbaty, po czym postanowiłem przez parę godzin popracować w samotności. Muza poszła spać nieco wcześniej niż to pamiętałem, miałem okazję do tworzenia, bez jej aktywnego udziału. Mogłem za to podziwiać jej wspaniałe ciało, gdy śpi. Wiedziałem, że muszę o nią dbać, o nią i o jej bezpieczeństwo. Nadal miewała momenty, w których chciała uciekać jak najdalej się da, ścigana swoimi demonami z przeszłości. W końcu i ja zdecydowałem się na sen. Położyłem się obok niej, uważałem bardzo, aby jej nie obudzić, po czym usnąłem wsłuchując się w jej oddech.

21.
Następnego dnia wstałem jak na siebie dość wcześnie, zjadłem lekkie śniadanie, po czym napisałem dla Muzy krótki liścik, w którym wyjaśniam powód tak wczesnego wyjścia. Jednocześnie poradziłem jej co warto zobaczyć w najbliższej okolicy, na samym końcu zaś obiecałem wspólną kolację, w domu kumpla, albo na mieście, zależnie od chęci. Opuściłem kamienicę i podszedłem parę kroków na przystanek tramwajowy. Przez chwilę studiowałem rozkład jazdy, aż w końcu zdecydowałem się na linię numer 5. Za jakieś 10 minut podjechał tramwaj, wsiadłem do niego, zająłem miejsce i wróciłem do samolotu widzianego na działce już dość dawno. Nie umiałem sobie za bardzo wyobrazić czy samolot ten lata tylko do Azji czy może obsługuje też inne połączenia. Cała moja wyprawa zakończyła się po kwadransie, gdy zauważyłem nazwę swojego przystanku wypisaną na wiacie. Musiałem spytać się kioskarza w jakim kierunku mam iść do tej kawiarni, gdzie miałem spotkać się z twórcą. W końcu dotarłem do lokalu, już od progu uderzyła mnie atmosfera, nosząca w sobie dym papierosów, zapach absyntu i pogłosy wierszy wygłaszanych w tych murach ponad wiek temu[1]. Z każdym kolejnym krokiem miałem wrażenie podróży w czasie, pod ścianą znalazłem jegomościa, który był tak niezbędny mojemu znajomemu. Wyglądał na trochę starszego ode mnie, jego wystylizowane wąsy, broda i włosy wzbudziły mój podziw. Idealnie wpisał się w ducha tej kawiarni. Podszedłem do niego z pewną rezerwą, w końcu mógł być jakimś ważnym twórcą w tym mieście. Na początku przetestował moje umiejętności pisarskie, miałem napisać mu na poczekaniu wiersz na zadany temat. Spisałem się chyba nieźle, bowiem twórca zaprosił mnie do stolika, zamówił kawę i ciastko, po czym wysłuchał uważnie co mam mu do powiedzenia. Gdy skończyłem przedstawiać mu powód mojej wizyty, niespodziewanie natknąłem się na ścianę z jego strony. Stwierdził nagle, że niezbędne będzie odwiedzenie jeszcze jednego znajomego, który w tej chwili powinien być w teatrze.



[1] Kawiarnia ta była jedną z najlepiej działających na twórców w przeszłości, do dziś jest synonimem sztuki.


Pozdrawiam!

23.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 17-19.

17.
Otworzyła mi drzwi niemal od razu, ubrana była w szlafrok przypominający kimono. W mgnieniu oka wróciły do mnie wspomnienia samolotu widzianego nad działką. Chyba mógł do tej pory zrobić nawet kilka kursów w tę i z powrotem. Jednak moja była Muza wyrwała mnie z rozmyślań proponując natchnienie. Początkowo opierałem się, jednak ona przekonała mnie do działania. Siedzieliśmy przy sobie, niezwykle blisko, do rana napisałem z jej pomocą sporo wierszy, coś koło 40. Gdy Słońce oświetliło dachy sąsiednich kamienic, powiedziałem jej o moich planach. Miałem zamiar pojechać do miasta, oddalonego od mojego o jakieś 300 kilometrów, by wchłonąć nieco tamtejszej witalności twórczej[1]. Powiedziała mi, że chętnie ze mną się wybierze, spakowała się bardzo szybko, po czym pojechaliśmy na dworzec kolejowy. Bilety udało kupić się bez większych problemów, godzinę po zakupie siedzieliśmy już w pociągu do tamtego miasta.

18.
W czasie podróży stworzyłem jeszcze co najmniej 20 wierszy, pięć krótkich opowiadań i do tego jeszcze parę wierszy okolicznościowych na różne okazje. Moja Muza napracowała się jak nigdy wcześniej, spała przez resztę drogi do tego miasta. Wyglądałem przez okno, oglądałem mijane krajobrazy i zastanawiałem się czy świat widziany z okien samolotu, lecącego parę kilometrów nad Ziemią jest czymś zupełnie innym, niż świat widziany z okna pociągu. Doszedłem do wniosku, że najpewniej w obserwacjach przeszkadzają chmury. Zamówiłem dla siebie herbatę, a dla Muzy kawę i ciastko u przemykającej korytarzem pani z obsługi pociągu. Jakieś pół godziny przed celem moja Muza obudziła się, z wielką chęcią na pogawędkę. Szybko wybrałem temat, dzięki czemu ostatni etap podróży minął nadzwyczajnie miło. Gdy pociąg zatrzymał się na stacji docelowej nie byłem wcale pewny czy chcę faktycznie poświęcić dzień albo więcej na przebywanie w tym mieście. Jednak była już za późna pora, aby można się było wycofać, żaden pociąg nie wracał tego dnia do mojego domu.

19.
W świetle latarni i Księżyca wyszliśmy z dworca, od razu zaatakowali nas taksówkarze. Nie chciałem jednak aby Muza za długo była wystawiona na ich chamskie zachowania, wsiedliśmy więc do jednej z taryf. Jej kierowca wyglądał jak klasyczny Janusz, moje pierwsze spostrzeżenie potwierdziło się, gdy spojrzałem na jego identyfikator. Właśnie tak miał na imię jak wyglądał. Poprosiłem go o kurs do najbliższego hotelu, Janusz uśmiechnął się niewinnie pod nosem, co w moim odczuciu było przytykiem wobec Muzy i mnie. Nie odpowiedziałem na zaczepkę, chciałem bowiem jak najszybciej znaleźć się w hotelu, by móc skorzystać z obecności tej, która ratowała mnie wiele razy przed kryzysem twórczym. Taksówkarz wiózł nas nadspodziewanie długo, kluczył jakimiś malutkimi uliczkami, licznik niebezpiecznie dochodził do trzeciej cyfry. Krzyknąłem zdenerwowany obrotem sytuacji, Janusz popatrzył na mnie we wstecznym lusterku. Niespodziewanie zahamował stwierdzając, że on nie za bardzo lubi takich szemranych gości jak ja. Podziękował nam niezbyt miłą wiązanką, z której jasno wynikało gdzie powinienem wrócić z moją towarzyszką. Lżejszy o 90 złotych zbliżyłem się do neonu stojącego przy niezbyt nowym hotelu. Gdy zobaczyłem cenę za pokój dla dwóch osób krzyknąłem po raz drugi w czasie tego krótkiego pobytu w tym mieście. Zdecydowałem wykorzystać swoje znajomości, po szybkim telefonie do jednego artysty wiedziałem już gdzie spędzimy tę noc.



[1] W tamtym mieście dawniej funkcjonowały prężnie liczne kawiarnie literackie, kabarety itp.

Pozdrawiam!

20.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 15-16.

15.
Sklep odnalazłem nie bez trudu, ukryty w zakamarkach budynków, jednak to co zobaczyłem w środku wynagrodziło mi dotychczasowe problemy. W środku pawilonu był istny raj dla miłośników wszelakich odmian rocka. Płyty były ułożone według gatunków, zaś w obrębie danego z nich alfabetycznie. Po chwili spośród kompaktów wyłonił się właściciel, wyglądał na żywcem przeniesionego z lat 60. XX wieku do naszych czasów. Przywitał mnie bardzo miło, po czym zaproponował krótką wycieczkę. Nie zrozumiałem na początku co ma na myśli, sądziłem, że chce mi pokazać co gdzie jest, abym sam mógł sobie coś wybrać. On jednak zaczął snuć opowieści o przeróżnych zespołach, które zaczynały swoją przygodę z muzyką grubo ponad 50 lat temu. W pewnej chwili wydało mi się nawet, że przenieśliśmy się do USA albo Anglii z tamtego okresu, a ja mam na sobie ciuchy z kwiatowymi wzorami. Wystraszyłem się nieco, jednak zatopiony w opowieściach faceta nie chciałem z nich rezygnować. Po jakiejś godzinie właściciel tego przybytku wrócił ze mną do XXI wieku, a ja stałem ze stosem płyt w rękach. Zapłaciłem nieco zbyt wygórowaną sumę, po czym podziękowałem mu za historie i wyszedłem na ulicę. Przeszedłem dosłownie 100 metrów, gdy kompakty niesione przeze mnie eksplodowały dość głośno, a zamiast nich zobaczyłem tylko siwy dym. Zdenerwowany postanowiłem przemówić facetowi do rozumu. Szybkim krokiem wróciłem w kierunku sklepu, jednak ku mojemu zdziwieniu nie było po nim ani śladu. Zbity z tropu postanowiłem skierować się nad rzekę.

16.
Idąc  tam wstąpiłem do sklepu, gdzie kupiłem sobie butelkę piwa. Pomyślałem, że nie ma nic lepszego od wypicia tego napoju nad rzeką. Po jakichś 40 minutach dotarłem na miejsce. Usiadłem na schodach, niedaleko grupki metalowców[1]. Od razu podchwyciłem wątek muzyczny, jaki zawzięcie obrabiali między sobą. Piliśmy piwo, niektórzy woleli nieco tańsze wino, ogólnie atmosfera była przyjazna. W pewnym momencie jeden z metalowców krzyknął coś o jadącym w naszą stronę radiowozie. Rzuciliśmy się do ucieczki, część zdołała zbiec, jednak ja i paru innych metalowców nie zdążyliśmy. Strażnicy miejscy wysiedli jak paniska ze swojego radiowozu, zbliżyli się do nas, patrząc z pogardą na stroje moich towarzyszy i na mnie, widocznie uznali, że kumpluję się z niewłaściwymi osobami. Poprosili o nasze dokumenty, paru z moich towarzyszy odmówiło, jednak po paru uwagach dość kąśliwych ze strony tamtych przekazali swoje dowody osobiste. Strażnicy okropnie długo patrzyli w papiery, porównywali wygląd każdej osoby z osobna ze zdjęciami. W końcu stwierdzili, że nie widzieli jak pijemy, oddali nasze dokumenty i odjechali. Metalowcy pozdrowili ich serdecznie wyciągając kciuki w górę. Posiedziałem jeszcze trochę z tą grupą, po czym stwierdziłem, że muszę udać się na nocleg do kogoś. Zdecydowałem się pójść do mojej dawnej Muzy, która od jakiegoś czasu działała twórczo na mojego kolegę- malarza, jednak jak byłem w potrzebie zawsze mogłem na nią liczyć. Wsiadłem do autobusu, przejechałem kilkanaście przystanków w mieszaninie zapachowo-językowej, towarzystwie paru pijaczków oraz rozwrzeszczanej bandy dzieciaków, po czym wysiadłem w okolic domu mej byłej Muzy.





[1] Autor nie bez kozery wprowadził ten wątek, sam uznaje się za metalowca, jednak nie ujawnionego w pełni.


Pozdrawiam!

17.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 13-14.

13.
Mijając palmę[1] zatopiłem się na powrót w rozmyślaniach o lotach samolotem. Skupiłem się zwłaszcza na tym, co można robić w czasie bardzo długiego lotu, na przykład do Tokio. Nie byłem pewny czy w każdej klasie jest możliwość oglądania filmów na wmontowanych oryginalnie w zagłówki ekranach. Poza tym wyszło na to, że nawet najlepsze filmy, muzyka czy książki kiedyś się nudzą. Stwierdziłem ostatecznie, że chyba najlepiej sporo spać, wtedy nawet ponad 10 godzinna podróż wyda się igraszką. Rozmyślania kolejny raz zostały przerwane, tym razem przez policjanta, który zwrócił mi uwagę na moją opieszałość przy przechodzeniu przez jezdnię. Przeprosiłem go, choć w sumie nie wiem co miałem tym osiągnąć, on pogroził mi palcem i krzyknął, że następnym razem może wystawić mi mandat. Szybko zniknąłem mu z pola widzenia, ujrzałem szyld reklamujący bar z kebabem czynny 24 godziny na dobę. Poczułem dość mocny głód, postanowiłem więc wejść i zobaczyć co ciekawego oferują do jedzenia. Już od progu uderzył mnie gwar rozmów oraz bardzo ciekawa mieszanina zapachów. Podszedłem do baru, miły pan z obsługi na moje pytanie o specjalność zakładu począł wyliczać mi najlepsze dania. Wybrałem kebab z kurczakiem w cienkim cieście z dodatkiem raczej mało ostrych sosów. W oczekiwaniu na danie wysłuchałem nieco rozmów toczonych przy sąsiednim stoliku przez dwóch śniadych jegomościów. Wynikało z nich, że chcą przejąć jakiś biznes, w pewnej chwili do lokalu weszło 8 lub 9 wysokich, łysych mężczyzn, skierowali się od razu do stolika zajmowanego przez tamtych. Z dużą dozą agresji zwyzywali ich okrutnie, po czym wywlekli ich na dwór. Przez szybę widać było jak szarpią tamtych, biją niemal, a nawet na nich plują. Obsługa knajpy zadzwoniła po policję, jednak zanim przyjechał patrol łysi zdążyli się ulotnić. Pracownicy rzucili się na pomoc poszkodowanym, wzięli ich z powrotem do wnętrza, gdzie zajęli się  nimi w podstawowym zakresie pomocy. Klientom wydali bardzo szybko dania, po czym zamknęli bar od środka. Wychodząc widziałem nadjeżdżające już karetki, policyjne wozy, a także kilka czarnych BMW. Widocznie szefostwo łysych chciało sprawdzić jak się sprawy mają. Zniesmaczony postawą tych bandytów postanowiłem udać się w kierunku Starówki. Niestety zajęło mi parę chwil, by przekonać obsługę o tym, że nie sprowadzę na nich większego niebezpieczeństwa po opuszczeniu ich knajpy. Ostatecznie dali się przekonać, wypuścili mnie tylnym wyjściem dla personelu.

14.
Na miejsce dotarłem dość szybko niesiony niemal przez tłum turystów jaki wylewał się z każdej mniejszej i większej uliczki. Różnorodność języków w jakim porozumiewali się nieco mnie przygniotła. Kierowany przez grupę Azjatów udałem się za nimi w okolice Zamku. Nie rozumiałem nic z tego, co przekazywał im przewodnik. Skupiłem się bardziej na tym jak zapamiętale fotografują najmniejszy nawet przejaw różnic kulturowych. Przed ich aparatami nie ukryła się nawet najmniejsza karteczka zapisana po polsku, której treść, gdyby znali nasz język pewnie nie zawsze by im się spodobała. Pomyślałem sobie, że pewnie w ten sposób chcą przywołać choć element naszego kraju, gdy wrócą do siebie. Taki pomysł wydał mi się dość ciekawy dla idei tworzenia wierszy, można zrobić zdjęcie jakiemuś miejscu, osobie czy czegoś tam jeszcze, po czym można na jego podstawie napisać wiersze, przywołujące dawne zdarzenia. Szybko odrzuciłem jednak taką opcję, szczególnie ze względu na moje niemal legendarne lenistwo w kwestiach technicznych. Szukanie odpowiednich zdjęć, wywoływałoby u mnie dziwne uczucia.  Z zachowania tych turystów wynikało, że Polska podoba im się, pewnie ze względu na niektóre nasze przywary, które w oczach Azjatów nie są nimi. Możliwe też, że nasze zalety w ich oczach są jak wady. W sumie nie miałem nawet jak się ich zapytać o to, bowiem znów zacząłem myśleć o tamtym samolocie. Zacząłem zastanawiać się skąd ci konkretni Azjaci będą odlatywać, ile będą mieli międzylądowań, o ile w ogóle jakieś będą mieli, jakim samolotem będą lecieć itp. itd. Myśli zostały odegnane przez ostre, nieznane mi bliżej dźwięki, których sprawcą okazał się być jeden z turystów. Pokazywał mi zawzięcie na swój aparat, krzyczał niemal przy tym coś po japońsku czy koreańsku (nie znam się aż na tyle, by wiedzieć na pewno), Zrozumiałem w końcu o co mu chodziło, miałem wykonać zdjęcie z nim na tle Zamku. Ochoczo przystąpiłem do dzieła, jednak po pięciu minutach robienia zdjęć, w coraz to różnych pozach Azjaty, pod różnym kątem zrezygnowałem. Szybko odrzuciłem mu aparat, po czym wybełkotałem krótkie przeprosiny i szybkim krokiem oddaliłem się w swoją stronę. Słyszałem jeszcze przez jakiś czas jego nerwowe krzyki za sobą. Mijając kolejne uliczki przypomniałem sobie o pewnym sklepie, gdzie można kupić płyty z muzyką rockową, skierowałem się więc w tamtą stronę.




[1] Kontrowersyjny dla niektórych element miasta.

Pozdrawiam!

14.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 11-12.

11.
Znajomy ten mieszkał w kamienicy położonej w okolicy zielonego i bardzo przyjemnego ogrodu miejskiego[1]. Otoczenie, śpiew ptaków docierający do okien jego mieszkania od razu sprawiło, że poczułem się o wiele lepiej. Kumpel tak jak ja zajmował się dość chętnie pisaniem, jednak on wybrał niszę pisania na zamówienie. Nigdy nie pociągała mnie tego typu twórczość, choć mówiąc szczerze niektóre sumy przedstawiane mi przez kolegę brzmiały zachęcająco[2]. Zrezygnowałem jednak ostatecznie z takiej formy zarobkowania ze względu na moje wielkie i dość szeroko znane lenistwo. Zanim napisałbym hasło reklamowe, które uznałbym za dobre mój mocodawca 5 razy mógłby zmienić wykonawcę. Idąc schodami do mieszkania kumpla rozmyślałem o tym jak to jest zakosztować tych wszystkich nowinek technicznych w hotelach, knajpach i podobnych przybytkach, o których tak często mówi się choćby w telewizji w kontekście Azji. Moje rozmyślania po raz kolejny przekreśliła codzienności. Gdy doszedłem na piętro znajomego zobaczyłem otwarte drzwi do mieszkania. Zaniepokojony zbliżyłem się do nich i zawołałem pełny nadziei na odpowiedź. W końcu twórcy czasem zapominają o prozaicznych, codziennych sprawach, w tym o zamykaniu drzwi. Z mieszkania nie odezwał się nikt, usłyszałem za to coś w rodzaju kaszlu, ewentualnie odgłosów duszenia się. Przerażony wpadłem do środka, ujrzałem znajomego jak siedzi w jednym z pokojów, trzyma się za szyję i próbuje nabrać tchu. Spytałem się go co się dzieje, on nie był już w stanie mówić. Wskazał na stolik, na którym były jakieś fiolki. Domyśliłem się po paru chwilach, że w tych pojemnikach może być coś bardzo szkodliwego. Szybko zadzwoniłem  na pogotowie, instruowany przez dyspozytora pomogłem nieco polepszyć stan kumpla. Gdy na miejsce dojechała karetka, dowiedziałem się od ratowników, że możliwą przyczyną zatrucia było wzięcie jakiegoś nowego świństwa, sprzedawanego jako coś na porost roślin, albo poprawę stanu podłóg w domu. Kumpel chciał chyba osiągnąć wyższe stany świadomości czy dłuższy czas pracy niż zwykle[3]. Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że o wiele lepsza na takie okazje jest kawa, ewentualnie Yerba Mate. Wyszedłem nieco wkurzony, choć z domieszką strachu czy ta nieznana substancja nie uszkodzi zbytnio organizmu znajomego.

12.
Niespodziewana sytuacja z kumplem spowodowała, że poczułem wielką chęć chwilowego wyłączenia się, może nawet odpoczynku. Wybrałem się w kierunku jednego z bardziej znanych placyków[4] w mieście, przesiadywali tam różni interesujący osobnicy, zawsze można było znaleźć temat na nowy wiersz, opowiadanie, ewentualnie nowego kompana do pracy twórczej. Usiadłem w jednym z ogródków przy ulicy, zamówiłem kawę i zatopiłem się w rozmyślaniach na temat Azji, samolotu i tego co robią teraz podróżujący nim ludzie. Z zamyślenia wyrwała mnie niesiona przez wiatr wesoła piosenka o radościach płynących z jazdy na deskorolce. Podniosłem głowę i zobaczyłem gościa z gorsetem ortopedycznym na szyi mknącego na desce po ulicy. Osiągał niesamowitą wręcz prędkość, w międzyczasie śpiewał dość naiwne piosenki, ewidentnie lepione na poczekaniu. Zaszokował mnie do tego stopnia, że nie zauważyłem jak do mojego stolika przysiadł się tajemniczy gość w płaszczu. Zaczął szybko wyjaśniać kim jest, skąd przybywa i co ma zamiar robić. Wyszło na to, że facet pochodził z pewnej tajemniczej wyspy, której nie ma na żadnej z map[5]. Początkowy strach ustąpił ciekawości, zacząłem wsłuchiwać się w opowieści nieznajomego, przytakując od czasu do czasu aby zachęcić go do dalszych zwierzeń. Po pół godzinie jego opowieść zaczęła mnie jednak nużyć swoją małą dozą prawdopodobieństwa. Podziękowałem facetowi za opowieści, tamten zaczął wyrażać się niezbyt miło o mnie, odszedłem więc jak najszybciej się dało z kawiarni. Kątem oka zauważyłem jak facet znika w jednym z okolicznych banków. Wyszło na to, że po raz kolejny zdecydowałem w swoim życiu właściwie. Widać praca w korporacji wpływa niezbyt dobrze na zdrowie psychiczne ludzi. Nie wiedziałem jednak o tak dziwnych wpływach takich zajęć. Skierowałem się w stronę drugiego placu, na którym znajdował się artefakt charakterystyczny bardziej dla Egiptu niż dla Polski, palma, stworzona przez pewną artystkę.



[1] Coś jak odpowiednik Central Parku.
[2] Jak to mówią: ,,Przedstaw mi odpowiednią kwotę, a zrobię właściwie wszystko za nią”.
[3] Krytyka skierowana w stronę wszystkiego co zmienia świadomość, ma nie potwierdzone pochodzenie, skład itd.
[4] Tak na poważnie to spory plac, gdzie można znaleźć właściwie każdy typ knajpy czy innego ciekawego miejsca.
[5] Nawiązanie do nie żyjącego już tajemniczego osobnika, który ubarwiał życie w mieście.


Pozdrawiam!

11.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 9-10.

9.
Kolega mój zamieszkał w jednym z bardziej ukrytych wśród zieleni domków. Zajęło mi kilka chwil, nim znalazłem właściwy budynek. Z zewnątrz sprawiał wrażenie opuszczonego, choć zielony bluszcz szczelnie okalający ściany przeczył nieco temu wnioskowi. W ogródku stało mnóstwo nie dokończonych rzeźb, konstrukcji i wszelkiego rodzaju eksperymentów plastycznych. Wiedziałem o zamiłowaniach kumpla do różnych dyscyplin sztuki, nie sądziłem jednak, że obecne zajmuje się  rzeźbą. Skierowałem się ku drzwiom, a tam przeżyłem pierwszy szok. Na wysokości klamki mój znajomy umieścił balon, w balonie umieścił parówkę wystylizowaną na obcięty palec. Gdy pozbyłem się tego okropnego widoku sprzed oczu i z głowy nawet uśmiechnąłem się do siebie. Widać nie przeszło mu płatanie tak absurdalnych, czasem koszmarnych żartów ludziom ze swojego otoczenia. Nacisnąłem na dzwonek, po czym spotkał mnie drugi szok, może nawet większy niż ten związany z parówką w balonie. Otóż zamiast zwykłego dzwonka jakich wiele, odezwał się jeden z najbardziej przerażających śmiechów jakie w życiu słyszałem. Dopiero po chwili zauważyłem małą kamerę zamontowaną wraz z głośniczkiem koło dzwonka. Widać kumpel chciał mnie w tak dziwny sposób powitać. Po chwili otworzył drzwi, przede mną stanął lekko łysiejący facet ubrany w stary, znoszony szlafrok, na nogach miał niebieskie klapki, powycierane miejscami do białości, zaś na nosie miał resztki czegoś, co można by uznać za okulary. Zaczął wykrzykiwać przeróżne mniej i bardziej absurdalne zdania w moją stronę[1]. Uciszyłem go gestem ręki, po czym zacząłem tłumaczyć powód swojego przybycia. Opowiedziałem w skrócie swoje dotychczasowe przygody, po czym przeszedłem do wyłuszczania problemu z jakim do niego przyszedłem. Chciałem aby pomógł mi przelać na papier to, co dopadło mnie na działce. Chodziło o pewne ułożenie w logiczną całość sytuacji z myśleniem o samolocie, lecącym rzekomo do Chin. Kumpel zamyślił się, po czym jak to miał w zwyczaju zniknął  w kuchni. Wrócił z magicznymi pojemnikami zwanymi Matero, w których zaparzył Yerba Mate. Uwielbiam ten napój, zanurzyłem się od razu w gorzkim smaku i w absurdzie jaki potrafi taki napar wywołać[2]. Kumpel zaczął bawić się w analityka moich myśli. Wysnuł wniosek, że myślenie o jakimś tam samolocie i przypisywanie mu pewnych cech wiąże się w sposób oczywisty z ukrywanymi potrzebami[3]. Stwierdził, że najlepiej zrobię znajdując sobie jakąś kobietę z Azji. Wskazał mi Lennona, który z Yoko Ono stworzył ciekawy i wybuchowy tandem. Odrzuciłem taką propozycję, choć w głębi duszy widziałem w takim rozwiązaniu wiele sensu. Kumpel uśmiechnął się dziwnie, po czym odpuścił temat. Przepytał mnie za to z mojej ostatniej twórczości. Niektóre z wierszy czy opowiadań uznał po streszczeniu za godne uwagi. Odpocząłem bardzo u niego, jednak zbliżający się zmierzch spowodował, że powoli szykowałem się do wyjścia. Gdy byłem przy drzwiach kumpel podsunął mi myśl, że przecież mógłbym sprawdzić w Sieci wszystkie pasażerskie loty nad moją działką mniej więcej w godzinach tamtej obserwacji. Odpowiedziałem mu, że domysły są czasem lepsze od prawdy. Przyznał mi niechętnie rację, a na odchodne krzyknął, że zadzwoni do ambasady Japonii z pytaniem czy nie mają singielek mogących zakochać się w poecie[4]. Nieco zmieszany podziękowałem za pomysł i oddaliłem się w szarość kończącego się dnia.

10.
Skierowałem się od razu w stronę znanego mi dość dobrze klubu, gdzie przesiadywali różni twórcy, w towarzystwie swoich pań. Nie miałem niestety towarzyszki, nie dałoby się też zaprosić żadnej ze znanych mi dam. Po prostu pora jak i dzień były niezbyt odpowiednie dla nich, zdecydowałem się na samotne spędzenie wieczoru. Nie spodziewałem się jednak, że znajdę w takim lokalu tak wiele kobiet łasych na mnie i na moją twórczość. Ostatnie co pamiętam to taniec na stole, namolne atakowanie pań propozycjami bycia moimi Muzami, zaś te przebłyski świadomości utonęły  w morzu alkoholu jaki w siebie wlałem tego dnia[5]. Obudziłem się koło 7 rano na wycieraczce klubu, w kieszeni spodni znalazłem kartkę, na której obok mniej więcej 20 numerów komórek widniał napis, abym więcej nie pojawiał się w tym miejscu, pod groźbą wezwania policji. Zebrałem się w sobie, powiedziałem kilka niemiłych słów pod adresem właściciela lokalu, po czym powlokłem się w stronę kamienicy, mieszkał tam mój inny kumpel, z którym chciałem omówić kilka kwestii związanych z twórczością słowną.



[1] Głównie odnoszące się do idei futuryzmu i dadaizmu.
[2] Wrażenia oparte na doświadczeniu Autora. Jak to mówią górale z okolic Zakopanego: ,,Jest to prawda prawdziwa”.
[3] Pewne nawiązania do psychoanalizy, przefiltrowane przez umysł kumpla.
[4] Nawiązanie do związku Lennona z Yoko Ono. 
[5] Wspomnienie autentycznej imprezy, na której Autor przesadził z ilością trunków.

Pozdrawiam!

8.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 7-8.

7.
Czekanie na autobus umilili mi panowie, których jedną z głównych rozrywek jest zaglądanie do kieliszka. Przedmiotem ich debaty było to czy lepsza jest Amarena brzoskwiniowa czy zwykła. Stanęło na tym, że jeden z tych panów namówił dwóch pozostałych do spróbowania tego trunku o smaku owocowym. Zaznaczył, że plusem jest niska cena, jedynie 3.99 za butelkę. Po przyjeździe mojego autobusu z niedowierzaniem patrzyłem, jak smakosze pakują się do środka przede mną. Na moje szczęście zdecydowali się objąć w posiadanie tylną część pojazdu, co uwolniło mnie od ich ducha jak i ewentualnych zaczepek. Niemal od razu zauważyłem bardzo miło wyglądającą dziewczynę. Była nieco inna od tych dziewczyn pokazywanych w reklamach, mówiąc krótko była zbudowana jak należy. Nie wiedzieć czemu na jej twarzy gościł pewnego rodzaju smutek. Od razu pomyślałem, że może pożegnała akurat kogoś przed długą podróżą. Mój mózg podpowiadał mi, idź do niej, przedstaw się, spytaj się czemu tak fajna dziewczyna tak się smuci. Jednak moje ciało odmówiło współpracy, schowałem się w sobie, zamknąłem można powiedzieć na trzy spusty i nie zdecydowałem się podejść do tej dziewczyny. Skrępowany i zażenowany własną nieudolnością wyszedłem na najbliższym przystanku. Nie wiedziałem, że mogę ściągnąć na siebie nowe kłopoty.

8.
Wysiadłem bowiem w okolicy stadionu jednej ze znanych drużyn piłkarskich[1]. Co ciekawe nie przypominałem sobie, by tego dnia miał odbyć się jakiś mecz tejże drużyny. Jednak parę szybkich, męskich zwrotów skierowanych do mnie i dotyczących mojego zakłopotania sprowadziły mnie na ziemię. Wokoło mnie zaczął rosnąć tłum kiboli, przystrojonych w klubowe szaliki, w rękach kilku z nich lśniły kastety, nabijane sporymi złotymi guzami pierścienie i tym podobna mała broń. Jeden z nich, niski, łysy grubasek podskoczył do mnie i zadał fundamentalne pytanie o aktualny skład drużyny. Wcześniej używając mało parlamentarnych słów spytał się mnie za kim jestem. Wydusiłem z siebie będąc pod ostrzałem wzroku pozostałych, że jestem właśnie za ich ulubioną drużyną. Po chwili zdałem sobie sprawę, że jedyne nazwiska piłkarzy jakie znam z tego klubu odnoszą się raczej do przeszłości. Zacząłem szukać w pamięci jakichś tytułów z gazet, nagłówków z Sieci, czegokolwiek co można uznać za koło ratunkowe. Nic takiego nie przyszło mi do głowy. Mały zażartował sobie ze mnie brzydko, że najpewniej jestem za W.K[2]. Nie zdążyłem nawet złożyć ust do odpowiedzi, gdy w moim kierunku poleciała pierwsza dłoń uzbrojona w pierścienie. Ledwo uchyliłem się od ciosu, kucnąłem, po czym jak najszybciej umiałem wyprostowałem się i z impetem przedarłem się przez ścianę złożoną z kiboli. Zacząłem biec jak najszybciej tylko potrafiłem, za sobą słyszałem już sapanie tamtych, a także ich krzyki, z których najmniej wulgarne to chyba łapać frajera. Z bijącym sercem wbiegłem po kilku schodach, na coś w rodzaju tarasu, tamci chyba nieco ustali, przygaszeni wypitym alkoholem. Nie byłem jednak do końca bezpieczny, Mały od którego wszystko się zaczęło nie dawał za wygraną. Wysforował się zdecydowanie, na jego  ustach gościły zaś obietnice co mi zrobi, gdy mnie dorwie. Na moje szczęście dotarliśmy do dość długich i krętych schodów, wiodących do Zamku, w którym stworzono muzeum sztuki z XX i XXI wieku. Mały wyraźnie osłabł na schodach, ja też nie zyskałem jakiejś wielkiej przewagi, jednak jednoczesny bieg po schodach i krzyki co zrobi się komuś, gdy się go złapie, obniżają zdecydowanie możliwości takiego osobnika. Po mniej więcej 1/3 Mały zrezygnowany oparł się o balustradę. Wtedy wiedziałem już, że im ucieknę . Nie zatrzymując się przebiegłem jeszcze koło Zamku, zatrzymałem się dopiero w okolicy domków w stylu fińskim[3] ulokowanych dość romantycznie na szczycie tego naturalnego tarasu na który wiodły schody. Wiedziałem, że w jednym z nich mieszka mój drugi kumpel, twórca zwariowanych przedstawień, opowieści czy wierszy. Wiedziałem co może mnie czekać u niego, jednak zdecydowałem się po raz kolejny wkroczyć na trudny teren.



[1] Chodzi o stadion jednej z bardziej znanych drużyn, która ma na swoim koncie duże sukcesy w Ekstraklasie.
[2] Nazwa drużyny z miasta oddalonego o ok. 300 kilometrów, ich kibice nie są zbyt przychylnie nastawieni do tej najlepszej drużyny w Ekstraklasie. 
[3] Jedno z ciekawszych miejsc w mieście. Co jakiś czas wracają spory o to, czy należy zostawić te domki czy je burzyć. 

Pozdrawiam!

5.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 4-6.

4.
Spojrzałem na znajomego, wydał mi się starszy ode mnie o wiele, wiele lat. Z drugiej strony taki efekt mogła wywołać jego wielka, brązowa broda. Zapytał się mnie czy dobrze się czuję, dodał też, że nie spodziewał się mnie w takiej okolicy. Odparłem, że ja mógłbym powiedzieć to samo, w końcu nie sądziłem, że dzielnica spod znaku dolara[1] może być dla niego warta uwagi. Opowiedział mi w skrócie o swoich działaniach po szkole, okazało się, że jeździ do tej dzielnicy z odkurzaczem piorącym. Ludzie z apartamentowców płacą mu nawet 90 złotych za metr dywanu, byle tylko nie rozpowiadał nikomu o skutkach ich imprez. Zdziwiło mnie to bardzo, przecież niektórzy z mieszkańców mogliby wykupić całą redakcję, a co za tym idzie pozytywne relacje dotyczące swojej osoby. Nie chciałem jednak wchodzić za głęboko w temat, możliwe, że to jakiś rodzaj tajemnicy zawodowej czy czegoś w tym guście. Kumpel chyba poznał się co mnie męczy, bo nagle zrobił się dziwnie milczący. Po paru przejechanych skrzyżowaniach wyznał mi cicho, że znalazł sobie partnerkę. Ucieszyło mnie to bardzo, bowiem w szkole nie należał do najfajniejszych gości do umawiania się z nim na randki. Po chwili dodał, że czuje się jak John Lennon, partnerka pochodzi z Japonii, a jej imię w tłumaczeniu na polski oznacza Kwitnącą Wiśnię. Od razu wróciłem do samolotu, teraz musi być już gdzieś nad Rosją. Swoją drogą ciekawe jaka firma lotnicza obsługuje ten konkretny lot. Zbieram bowiem różne gadżety promocyjne, które są rozdawane za darmo na pokładach samolotów. Brakuje mi jeszcze do kolekcji przedmiotów z rejsów do Chin, ewentualnie do Japonii. Jakbym znał przewoźnika, mógłbym spróbować odnaleźć choćby część pasażerów. Może ktoś zabrał do domu te smycze z napisami, brelok czy tym podobne małe gadżety. Kumpel wyrwał mnie z zamyślenia poprzez zadanie mi pytania o to czy z kimś jestem. Odpowiedziałem przecząco, w końcu widywanie się raz na jakiś czas z panią sprzątającą moje mieszkanie nie może zostać uznane za miłość. Kolega znudził się chyba moją obecnością, bowiem na następnych światłach powiedział mi o swoich planach. Nie objął w nich mnie, dlatego zmuszony zostałem do opuszczenia jego wozu.

5. 
Pozbawiony środka lokomocji postanowiłem udać się do pobliskiego pałacyku, w końcu nie codziennie jest się koło tak ciekawych miejsc, do tego w pałacyku założono muzeum związane z lotnictwem. Od razu po przekroczeniu bramy wjazdowej powróciłem do myśli o samolocie. Zacząłem zastanawiać się nad tym, jak to jest przeżyć burzę z piorunami będąc ładnych kilka kilometrów nad Ziemią. Znając mnie i moje uwielbienie dla burz, moja podróż zakończyłaby się w najlepszym wypadku w toalecie, do której nie wpuściłbym nikogo, aż do końca lotu. Z takiego zastanawiania się wyrwała mnie kasjerka, która zażądała, bym zdecydował się na któryś z licznych wariantów zwiedzania. Wybrałem wariant krótki, podziękowałem zołzie i poszedłem w stronę wejścia do muzeum. Strażnik stojący przy drzwiach uznał mnie chyba za podejrzanego, zaczął chodzić za mną krok w krok. Po jakichś dziesięciu minutach takiego śledzenia nie wytrzymałem i zapytałem się go, czemu za mną chodzi. Odparł, że wziął mnie za znanego aktora, który największy swój sukces zaliczył grając w reklamie karmy dla kotów. Zrezygnowany ochroniarz powlókł się na swoje miejsce, a ja mogłem wrócić do rozmyślań o samolocie, patrząc jednocześnie na eksponaty w muzealnych gablotach.

6.
Chodząc tak wzdłuż wyznaczonej trasy zwiedzania dotarłem w końcu do gabloty, której zawartość została bardzo dokładnie opisana już przy wstępie do muzeum, jako największa gratka w tym przybytku kultury. Chodziło o elementy z samolotu jednego z najważniejszych pilotów-oblatywaczy w dziejach, Johna McPhersona[2]. Podobno osobiście przetestował jakieś pół tysiąca maszyn. Z wiedzy podanej mi przy gablocie  w formie krótkiej notki wyszło na to, że samoloty te zdążył przetestować w zaledwie 20 lat swojej służby. Całkiem nieźle, pomyślałem sobie, od razu zauważyłem też, że w ostatnich jej latach skupił się szczególnie na samolotach pasażerskich. Ciekawe czy testował model, który widziałem na niebie będąc na działce. Przeraziłem się trochę, bowiem okazało się, że zginął testując jeden z nowszych modeli Boeinga, akurat taki jakim z reguły odbywa się podróże do Azji. Od razu porzuciłem myśli o wyprawie do Japonii, o ile nie wybiorę innego przewoźnika, z innymi samolotami nie zamierzam ryzykować swojego życia. Lekko zszokowany wyszedłem z muzeum i skierowałem się w stronę przystanku autobusowego.






[1] Swoista przenośnia, choć tak naprawdę nie wiadomo do końca jaką walutą posługują się na co dzień mieszkańcy takich dzielnic.
[2] Postać zupełnie fikcyjna, nie ma sensu przeszukiwać odmętów Internetu. 

Pozdrawiam!

2.07.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 1-3.

Dziś początek dłuższej przygody, jaką zawarłem w kolejnym opowiadaniu.

,,Samoloty nad miastem"

CZĘŚĆ I.

1.
Na niebie pojawił się malutki zarys samolotu. Za ogonem ciągnęła się smuga, biały wskaźnik dla ludzi znajdujących się na Ziemi. Od razu zacząłem zastanawiać się kto też może siedzieć w tej konkretnej maszynie. Począłem myśleć intensywnie o tym, skąd i dokąd lecą pasażerowie. Refleksjami odbiegłem od działki, na której akurat się znajdowałem. Jednak po paru chwilach mój potok myślowy został przerwany przez sąsiada. Włączył piłę spalinową, wynalazek przydatny, choć uniemożliwiający jednocześnie normalne funkcjonowanie ludzi wokół. Podszedłem do płotu, chciałem pomówić z właścicielem tej machiny, jednak ryk malutkiego skądinąd silnika skutecznie zniweczył moje plany. Skierowałem się więc w stronę furtki, skręciłem na alejkę i wyszedłem poza teren ogrodu działkowego. Wsiadłem w autobus, który akurat podjechał do przystanku, to był początek mojej podróży przez codzienność.

2.
W autobusie, od razu na wejściu dostałem silny cios w ucho i w nos. Nie chodzi jednak o pobicie mnie ale o woń roztaczającą się w pojeździe, a także krzyki wydawane przez grupkę dzieciaków, pewnie urwali się z pobliskiej szkoły. Przepchnąłem się ku środkowej części autobusu, jakiś pijak od razu zagadnął mnie o drobne, dałem mu nieużywany bilet, spojrzał się na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział. Gdy oddaliłem się od źródeł niemiłych wrażeń mój mózg znów zaczął fantazjować. Wróciłem do samolotu, widzianego z działki. Patrząc po kierunku lotu wyszło mi, że ludzie ci za cel swojej podróży wybrali Japonię, ewentualnie Chiny. Możliwe też, że jedno i drugie, nie wiem tylko w jakiej kolejności. Moje nowe rozmyślania zostały przerwane przez starszą panią z wózkiem na zakupy. Przepytała mnie ze znajomości podstawowych prawd wiary, niektórych modlitw na różne pory dnia i nocy, a także z tajemnic największych jakie można sobie wyobrazić. Zdziwiła się moją wiedzą. Nie wiedziała jednak, że przez cały tydzień, w oczekiwaniu na ten jeden moment poznawałem tego typu zagadnienia. Przy nauce dziwiłem się okropnie, jak ktoś, nie przymuszony przez nikogo może bredzić na podstawie tak zacnych podstaw, a efektem tego jest bardzo szeroki strumień pieniędzy napływający od wiernych. Zdziwienie to powróciło zapewne z dużą mocą w autobusie, powiedziałem bowiem na głos chyba o parę słów za dużo. Babka spojrzała się na mnie tak, jakby nawiązała kontakt z jakimiś bożkami z Asyrii lub Mezopotamii. Musiałem walczyć o życie, wyrwałem się ostatkiem sił na wolność, trafiłem akurat na inny przystanek niż tego bym oczekiwał. Mówi się trudno, w obliczu śmierci wszystko inne jest miłe. Nie wiedziałem jednak co spotka mnie za kilka chwil.

3.
Trafiłem bowiem do dzielnicy snobów, wielkich willi, apartamentowców i restauracji, gdzie szklanka wody kosztuje 100 złotych[1]. Przełknąłem ślinę, zanurzyłem prawą dłoń w kieszeni spodni i wyciągnąłem banknot 20-złotowy. Nieźle, przemknęło mi przez głowę, znajduję się na terytorium ,,nowych bogackich” z dwiema dychami w kieszeni. Dobrze, że miałem w drugiej kieszeni stare opakowanie papierosów. Może uda się je wymienić na jakąś dychę czy mini bon do knajpki (tylko nie wiem czy samo wejście do tych lokali nie kosztuje tyle co pudełko papierosów). Moje przemyślenia przerwali młodzi-gniewni, nabici w rurki, z tlenionymi grzywami. Od razu przystąpili do ataku, skierowali swoje niezbyt miłe słowa wobec moich dresów, co poradzę na zbyt szybką ucieczkę z działki, tam miałem lepsze ubrania. Nie przejąłem się zbytnio, czym rozsierdziłem ich jeszcze bardziej. Jeden z nich, wyjątkowo niski człowieczek rzucił we mnie resztką nisko tłuszczowych, bezglutenowych krakersów przeznaczonych dla wegańskich wegetarian. Krzyknął przy tym coś o moim wystającym brzuchu. Odparowałem mu, że jak dla mnie wygląda i zachowuje się jak dziewczyna. Tego było im za wiele. Zaczęli gonić mnie po okolicznych uliczkach, wymachiwali przy tym swoimi kolorowymi, skórzanymi torebkami, a w powietrzu zaczęły się unosić słowa takie jak rasista, homofob czy prostak. Uciekłem im dość łatwo, w końcu buty na 5-centymetrowych koturnach nie nadają się za bardzo do sprintu. Nieco zmęczony postanowiłem odpocząć sobie w jednej z wymuskanych knajpek. Usiadłem w ogródku, wyciągnąłem papierosy, nim jednak zdążyłem zapalić koniec jednego z nich pojawił się kelner. Posługując się wysokim językiem[2] poinformował mnie o tym, jak moje zachowanie negatywnie wpłynęło na okolicę. Podziękowałem mu za troskę, schowałem papierosa do kieszeni, a paczkę zostawiłem na stoliku. Zostawiłem ją jako zapłatę za szkodę, kelner bredził coś, że za sięgnięcie po papierosa płaci się tu jakieś 15 złotych. A niech ma, niech sobie wymieni na pieniądze te moje świństewka do palenia. Snułem się jeszcze trochę w tej dzielnicy, do której nie przystawałem zupełnie. Rozmyślałem o tym co mogą dostać do jedzenie pasażerowie tamtego samolotu, który leciał nad działką. Doszedłem do wniosku, że nie są to zbyt wyszukane dania, w końcu jakieś 85% z nich leci w nazwijmy to II klasie. Nogi pod brodą, obok dwie obce osoby. Jedzenie też musi być chyba podobne. Z nowych rozmyślań wyrwał mnie dźwięk klaksonu. To podjechał mój kumpel, aż dziwne, że nie wzbudził żenady w tej okolicy swoim Peugeotem 306. Uchylił szybę, krzyknął coś do mnie, lecz wrzaski bezglutenowych blondynów zagłuszyły jego krzyk. Nim zdążyłem coś odpowiedzieć siedziałem już obok kumpla w aucie. W lusterku wstecznym widziałem tych samych gości, którym tak się naraziłem po przybyciu do tej enklawy pieniądza.



[1] Chodzi o dzielnicę, na którą składają się szybko rosnące osiedla. Podmiejskie miejscowości w ten sposób bardzo szybko zostają wchłonięte przez miasto. 
[2] Swoista nowomowa, charakterystyczna dla takich miejsc. Często spotyka się w niej wyrazy obcego pochodzenia.


Pozdrawiam!