30.12.2016

Moja wina.

Dziś wiersz o tym jak czasem siadam i zaczynam bez większego sensu zastanawiać się nad swoim postępowaniem. Myślę wtedy o tym czy czasem nie zrobiłem czegoś nie tak, kogoś nie uraziłem w jakimś momencie dnia itp. itd.

,,Mea culpa

To moja wina, moje dzieło,
To moje słowo tak bolało,
To ja ten wielki błąd zrobiłem,
To wszystko, wszystko moja wina.

Tak się zadręczam wraz z myślami,
Co najmniej raz na jeden miesiąc,
Szukam swej winy gdzie jej nie ma,
Bo nie ma prawa tam jej być.

Tak zagubiony leżę-płonę,
Znicz olimpijski przy mnie gaśnie,
Nie wiem co robić,
Przestać myśleć,
A może dać swą głowę spalić?

To moja wina także jest,
Że słowa tak ukryte płyną,
Leżę sam sobie,
Leżę-płonę,
Nie wiem jak skończę,
Nie wiem co zrobię.

5.09.2016
Pozdrawiam!

27.12.2016

Kuchnia/Odblask.

Dziś wiersz będący zapisem chwili. Na marginesie polecam książkę pani Y. Banany pt. ,,Kuchnia".

Dla S.J.

,,Kuchnia/Odblask"

Między kawałkami światła,
Słyszę brzęk naczyń, woda ożywa,
Zmieniając nieco świat.

Odblaski żarówki pełzną po podłogach,
Docierają do mnie i wiem,
Wtedy zawsze wiem,
Że dopóki kuchnia będzie,
Będzie świat cały.

Mój,
Innych,
Wszystkich.

25.11.2016
Pozdrawiam!

22.12.2016

Połonina.

Dziś wspomnienie z Połoniny Wetlińskiej, którą miałem okazję odwiedzić parę ładnych lat temu. Jak siedziałem we wrześniu w domu to wspomnienie powróciło i powstał wiersz.

 ,,Połonina

Za mną przedziwne pasmo gór,
Prastare niemal jak czas,
Przede mną niby siodło wielkie,
Ze skał stworzone dla człowieka.

Lecz jak potężny byłby koń,
Pod takim siodłem prowadzony,
Nie ma w języku ludzi Ziemi,
Słów co nazwałyby taki ogrom.

Cicho! Cicho!
Ktoś woła z oddali,
Pewnie chce wyczuć puls planety,
Rozumiem, odchodzę więc na bok,
Patrzeć nadal na połoniny.

5.09.2016
Pozdrawiam!

19.12.2016

Trochę strach.

Dziś wiersz powstały po kolejnym już w moim życiu zobaczeniu na żywo obrazu Józefa Mehoffera pt. ,,Dziwny ogród".

,,Trochę strach"

Trochę strach mnie ogarnia,
No bo co zrobię,
Gdy ta wielka ważka mnie do siebie wciągnie?

Za serce kawałek szkła dostanę,
W nim świat się dziwny odbije.

Ja w cieniu będę,
W nim się schowam-zginę,
Ważka świat mój zniszczy,
Nic nie pozostawi.

Tylko strach,
Trochę go będzie.

23.11.2016
Pozdrawiam!

6.12.2016

Człowiek Mgły.

Dziś nawiązanie do mojego krótkiego opowiadanka, w którym bohater również zostaje porwany przez postać wynurzającą się z mgły.

 ,,Człowiek Mgły"

Wychyliłem się na moment za okno,
Mój krzyk wżarł się we framugi,
Gdy Człowiek Mgły się pojawił.

Telepatycznie rzekł do mnie:
,,Od teraz jesteś częścią mnie,
Ja od teraz częścią Ciebie,
Razem, na zawsze będziemy,
Uzupełnimy się tam,
Gdzie nam czegoś brakuje".

Porwał mnie w wir liści,
Wiatr wciągnąłem w płuca,
Od teraz należę do niego,
Od teraz on do mnie należy.

Na wieki...

25.11.2016
Pozdrawiam!

29.11.2016

Nocne hałasy.

Dziś wiersz powstały po tym jak po dwunastej w nocy z mieszkania nad nami wysypała się masa ludzi, która do tego krzyczała po angielsku do siebie tak głośno, że nawet z parteru było ich słychać u nas.

Dla S.J.

,,Nocne hałasy"

Nie wiem komu przyszło do głowy,
By po dwunastej w nocy,
Na klatce schodowej po angielsku krzyczeć.

Poczułem się tak, jakby za drzwiami była,
Co najmniej Ósma Aleja,
Albo wielka arteria z Sydney.

Do tego pies baby-krzykaczki z parteru,
Uznał za stosowne szczekać,
Nie wiem tylko czy po polsku,
Czy także po angielsku.

26.11.2016
Pozdrawiam!

26.11.2016

Różowy Arlekin.

Nie wiem do końca o co chodziło mi jak pisałem ten wiersz, koniec jednak można połączyć z inicjatywą walki z rakiem piersi u kobiet. Mogło chodzić o coś jednak zupełnie innego...

,,Różowy Arlekin

Różowy Arlekin z brzegu tęczy przybywa,
Ze sobą ma różowe okulary.

Spójrz przez nie,
A wszystko weselsze się stanie,
Spójrz, wszyscy już tak patrzą.

Odrzuć złe myślenie,
Odrzuć złe nadzieje,
On niesie wszystko,
Zamyka we wstędze.

21.08.2016
Pozdrawiam!

23.11.2016

Cichy azyl.

Dziś nawiązanie do polskiego bluesa, dokładniej do utworu grupy Breakout pt. ,,W pochodzie codzienności".

,,Cichy azyl

Kiedyś wielki twórca,
Napisał dla ludzi,
Że w naszym świecie co dzień,
Mieć trzeba wyspę marzeń.

Ja mam co najmniej dwie,
Gdzie czas powoli płonie,
Gdzie zwierzę jest mi gościem.

Powtórzę za muzykiem,
Trzeba mieć cichy azyl,
W tym świecie, gdzie prędkość w cenie.

To ja mam…

30.06.2016

Pozdrawiam!

20.11.2016

Na traktory.

Dziś wiersz przypominający dzieła poetów XX-wiecznych z Polski, choć pewnie nie tylko.

,,Na traktory

Ludzie idźcie na traktory,
Tory-ory-ory,
Z siewnikami emocji,
Mocji-ocji.

Ludzie na traktory,
Wory-ory-ory.

10.09.2016
Pozdrawiam!

17.11.2016

Błąd ucha.

Dziś wiersz o tym jak ciekawe następstwa może mieć złe usłyszenie czegoś, na przykład w radiu.

,,Raj dla p(w)ar

Źle usłyszałem w radiu reklamę,
I zrozumiałem tyle, że,
W pewnym pałacu gdzieś w Polsce,
Jest istny raj dla war.

Zastanawiałem się trzy godziny,
Czym można usta tak gościć,
Gdy u kresu byłem sił,
Zrozumiałem błąd swego ucha.

Pałac ten to nic innego,
Jak polski raj dla par,
Dwójki ludzi, nie ust,
Logiczne to przecież.

18.10.2016
Pozdrawiam!

14.11.2016

Słoneczne oko.

Dziś wiersz powstały w czasie pobytu nad morzem Bałtyckim.

Dla S.J.

,,Słoneczne oko

Wielkie, pomarańczowe oko,
Patrzy na mnie przez gałęzie drzewa,
Dąb wielki i stary,
Widział wszystko,
Mnie widział.

Wielkie oko też widziało,
Wszystkie me upadki,
I wzloty,
Grzechy komentowało cicho:
,,Nie rób tego, proszę”.

Posłuchałem tego oka,
Teraz staram się myśleć dwa razy,
Zanim coś zrobię.

28.08.2016
Pozdrawiam!

11.11.2016

O pisaniu (znów).

Dziś wiersz o pisaniu (znów) :).

,,Miałem nie pisać więcej

Miałem nie pisać więcej,
A jednak piszę.

Bo wiersze, to coś nie do opisania,
Zawsze nowy świat,
Nowe wydarzenia.

Mózg niby już nie chce,
A się nie broni,
Wymyśla nowe i nowe,
Już tysiąc i pięćset będzie.

Pisanie to ma pożywka,
Pisanie to jest coś więcej,
Nim karmię swe wielkie ego,
To zawsze przyjemność będzie.

28.03.2016
Pozdrawiam!

8.11.2016

Uzależnienie od słów.

Dziś wiersz o tym jak to jest być uzależnionym od łączenia ze sobą słów w większe wypowiedzi. :)

,,Uzależnienie od słów

Jestem uzależniony od słów,
Ich łączenia i brzmienia.

Moją strzykawką i igłą,
Jednorazowy długopis,
Moim dostawcą mózg,
Z szarymi zwojami wszystkimi.

Odlot w Kosmos,
Zawsze gwarantowany.

Uzależnienie od słów,
Na wieki!

1.02.2016
Pozdrawiam!

5.11.2016

Nocne patrzenie.

Dziś wiersz powstały po tym jak w jednym z okien zauważyłem już teraz choinkowe (chyba?) lampki.

Dla S.J.

,,Nocne patrzenie

W kuchni stanę przy parapecie,
Z papierosem w ręku,
Popatrzę na światła w oknach,
Na życie prawdziwe jak chleb.

Raz-dwa żar w dłoni ginie,
Odwracam się na pięcie,
Idę, w pokoju na wznak się kładę,
Myślę o wszystkim i o niczym,
Leżę.

Jutro jeśli deszcz nie spadnie,
Też będę patrzył,
W nocy odznaczy się tylko,
Pomarańcz papierosa.

Lokomotywa odjedzie o świcie.

19.10.2016
Pozdrawiam!

2.11.2016

Armaty z Grudziądza.

Dziś moja wariacja na temat pewnego powiedzenia znanego w mojej rodzinie (może i szerzej jest znane ale nic mi o tym nie wiadomo).

,,Opowieść o kanonierach"

Błyszczy wszystko jak z mosiądza,
To armaty są z Grudziądza,
Z nimi tylko ci odważni,
W boju sprytni i tak znani.

Ustawiają, nastawiają i celują,
Mur od kul powoli pada,
Siatka pęknięć i naruszeń,
Wróg powoli się poddaje.

Nasi chłopcy mocniej walczą,
Pan dowódca krzyczy z dala:
,,Walczcie z wrogiem  całą mocą,
Walczcie jak tylko umiecie,
Stwórca nasz oraz historia,
Zapamięta nas na wieki”.

Miał on rację, choć nie całkiem,
Z miasta Grudziądz bardziej znane,
Są jak dla mnie wojska konne,
Jedno co ich wszystkich łączy,
To jest mosiądz,
Ten błyszczący.

27.05.2016
Pozdrawiam!

30.10.2016

Poeta nie musi.

Dziś wiersz o tym jakie są obecnie wymagania wobec poetów. Wydaje się, że cierpienie z doby Mickiewicza czy Słowackiego jest już przebrzmiałe. 

,,Poeta nie musi

Poeta nie musi cierpieć za miliony,
Szczególnie w kraju,
Gdzie samo wstawanie boli,
Pod niebem przedzielonym w smugi.

Jajko krzyczy z dala,
Że ma wodę za ciepłą do gotowania,
Do tego wywyższa znaczenie soi,
Poeta nie musi cierpieć za miliony.

Gdy żona narzeka w południe,
Jak to mąż za którego wyszła,
Zmienia się stale z Brada Pitta,
W Ferdka Kiepskiego,
Poeta nie musi cierpieć za miliony.

Krzykacze na ,,patelni",
Nawołują, że ich racja jest lepsza,
Szum tłumi myśli, ogranicza kroki,
Poeta naprawdę nie musi cierpieć za nikogo.

Wieczorem pod płonącym niebem,
Odrzucony przez kochankę,
Oddalam się do domu,
By tam spocząć na gotowym stosie,
Nie wiem jeszcze czy go podpalę,
Skoro poeta ma nie cierpieć za nikogo…

9.10.2016
Pozdrawiam!

26.10.2016

Plażowy sfinks.

Dziś wiersz łączący w sobie mity i moje wakacyjne wymysły. :)

,,Plażowy sfinks

Leżę zagrzebany w piasku,
W końcu mam etat sfinksa w Mielnie,
Zagajam wczasowiczów,
W obcych językach,
(Czasem i dla mnie),
Zadając im pytania.

Tych co odpowiedzą dobrze i prawdziwie,
Nagradzam,
Pozostałych, jak przystało na sfinksa,
Zjadam słowami.

8.09.2016 
Pozdrawiam!

23.10.2016

Sypanie.

Wiersz ten powstał jak nieco ciemności pojawiło się w moim życiu, na moment oczywiście, a wiersz pomógł mi oczyścić się wewnętrznie.

,,Sypie się

Sypie się czasem na głowę,
Nie popioły  z palemki bynajmniej,
Tylko fragmenty świata tego.

Pac. Pac. Pac.

Sypie się na głowę,
Z balkonu,
Z słupów wysokiego napięcia,
Z mysiej dziury nawet,
Z życia się sypie też.

Czas popiołów.

17.02.2016
Pozdrawiam!

20.10.2016

Szykowanie.

Dziś wiersz, który powstał pod wpływem dziwnego snu, w którym było radio nie dające się nijak wyłączyć. A także parę innych sytuacji.

,,Coś się szykuje

Coś się szykuje nieopodal.

Chce zaatakować skrycie,
Rano… gdy wszystko śpi,
Wieczorem… gdy nie śpię ja.

Radio ciągle nasłuchuje,
Wyłączyć się go nie da,
(Strach w oczy zagląda, płonie).

Coś niedobrego się szykuje,
Czuję to w sobie,
Odganiam nie swym mieczem Złego,
Odganiam na bezpieczną odległość.

Pamiętam…

6.10.2016
Pozdrawiam!

17.10.2016

O ptakach.

Dziś nieco lżejsze klimaty, choć na pewno równie istotne jak pozostałe na tym blogu. :) 

Dla S.J. 

,,Leśne ptaki

Gdzieś w dali ptak zaśpiewał,
O wszystkim co się w drzewach działo,
O lotach nad polami,
O wszystkim co się stało.

Wtem auto wielkie ład zaburza,
Ptaki w popłochu lecą,
Kurz spalin wdycha każdy równo,
Kurz spalin burzy ten ład leśny.

O! Gdyby tak móc zabrać stąd,
Choćby jednego z piór śpiewaka,
By swym gwiezdnym trelem sprawiał,
Że smutek cały z Ziemi zniknie.

Lecz w mieście ptak nie śpiewa wcale,
Ruch, spalinowy hałas,
Wszystko to razem peszy strasznie,
Do tego las w oddali został.

Dlatego leśny śpiewak może,
Jedynie w lesie pięknie kwilić,
Zabierzesz, śmierć wolną mu zadasz,
Wypuścisz, on sam zginie prędko.

30.06.2016
Pozdrawiam!

14.10.2016

Przemiany.

Dziś wiersz o zmianach, przemianach, dziwnych sytuacjach.

,,Przemiany

Stoję przy oknie i patrzę,
Park sobie, ja sobie,
Z drugiej strony też ja,
Zmieniony.

Szukam siebie od czasu do czasu,
W szybie, w zdjęciu z psem dawnym,
Doszukuję się sensu,
W tym co było,
Jest…

Zmieniam się w terrorystę,
Siebie w sobie zamykam,
Trudno…

Wyśnię się na nowo,
Jutro też mam chwilę,
Jutro dzień,
Dzień…

W okno patrzę,
Chłonę park,
Świat,
Życie,
Siebie…

6.10.2016
Pozdrawiam!

11.10.2016

Czerwony Człowiek.

Dziś drugi wiersz zainspirowany okładką i muzyką grupy Radiohead z płyty pt. ,,Amnesiac". 

,,Czerwony Człowiek

Czerwony Człowiek w gąszczu gwiazd,
Twarz krągłą ogarnia smutek,
Łzy same, one same lecą,
Świat wygnanych,
Świat wyganiających.

Czerwony Człowiek w Kosmosie,
Lub szafie,
Świat ogniem się chwali,
Ogniem wszystko stoi,
Płonie.

Czerwień Człowieka boli,
Odgniata boki, wypala ducha,
(W te same wzory).

Padł ofiarą,
Padłem ofiarą.

Świat kiedyś nas,
Zniszczy.

6.10.2016
Pozdrawiam!

8.10.2016

Sobotni poranek.

Dziś pean na cześć soboty, a właściwie na cześć poranka, kiedy można otrząsnąć się z tygodnia, wziąć kawę, gazetę i co tam kto jeszcze lubi i oddać się lenistwu. Nawet na parędziesiąt minut. :)

Dla S.J.

,,Sobotni poranek

W sobotni poranek życie traci impet,
Kawa w kubku cicho oddycha,
(W końcu po pogoni).

Ty patrzysz w świat,
Bez emocji,
Chłoń wszystko,
Bierz od niego moc.

W sobotni poranek,
Trawa zielona do granic,
Oczy koi,
Serce koi,
Soboto trwaj!

27.08.2016
Pozdrawiam!

5.10.2016

Wyjście od zegara marki Electro.

I znów wiersz, do którego inspiracją był zegar. Tym razem zmyślonej (czy aby na pewno?) marki.

,,Wyjście od zegara marki Electro, model HZX456/1991

Krzesła odwrócone,
Czekają na skazańców,
Ostatnie papierosy dymią już.

Zakopmy wojenny topór,
Zgoda zbuduje nam wszystko.

Od zegara,
Od kuchenki,
Od dziś,
Po wieczność.

14.04.2016
Pozdrawiam!

P.S. Wczoraj minął rok, odkąd publikuje moje wiersze na tym blogu. :) 

2.10.2016

Na jutro.

Dziś wiersz o tym, że nie warto przekładać zrobienia czegoś na jutro.

,,Na jutro

Na jutro wszystko przełożone,
Wiersz jutro napiszę,
Kury jutro nakarmię,
Zakupy też jutro zrobię.

Lecz gdy jutro magiczne nadejdzie,
Wszystkie me plany w żart obrócę,
Że ja?
Że dziś?
Że to i tamto?

Tak z dnia na dzień mi minie życie,
Nie zrobię nic właściwie w końcu,
Dotrę do brzegu Styksu kiedyś,
A Charon zrobi wielkie oczy.

Spyta jednego i drugiego,
A potem powie mi: Spierniczaj,
My leni tu nie chcemy wcale,
My tutaj zawsze coś robimy.

Tak teraz wiszę sobie ładnie,
Między tym światem,
No i tamtym,
Próbuję robić coś na dziś,

Lecz w końcu zawsze jutro robię.

28.06.2016
Pozdrawiam!

29.09.2016

Przemiana.

Dziś wiersz o tym, jak pozory mogą czasem mylić, a także o tym jak zmieniamy się pod wpływem otoczenia.

Dla S.J.

,,Przemiana

Na co dzień, od ósmej do szesnastej,
Przeliczam wpłaty bankowe ludzi,
Jednak tak z raz na miesiąc,
Przechodzę na koncercie przemianę.

Jako pierwszy wodzirej rozkręcam,
Wielki młyn, pogo pod sceną,
Wszystko i wszyscy w kurzu,
W muzyce,
W emocjach.

Następnego dnia znów,
Porządny, pod krawatem,
Liczę pieniądze ludzi z banku.

14.01.2016
 Pozdrawiam!

26.09.2016

Czarne lustro.

Dziś wiersz powstały po przeczytaniu wywiadu chyba z grupą Baroness. Padło tam stwierdzenie odnoszące się do wypadku autokaru, którym jechał zespół, coś o czarnych lustrach właśnie.

,,Czarne lustro

Spojrzał za granicę czasu,
Gdy autokar z klifu leciał,
Zobaczył czarne lustro,
I już wiedział.

Że to życie,
Nawet cierpieniem usłane,
Jest luksusem w porównaniu,
Ze światem czarnych luster.

25.02.2016 
Pozdrawiam!

21.09.2016

Podróż w błękit.

Dziś jeden z moich dłuższych wierszy, zdatny pewnie do jakichś analiz freudowskich czy innych. To może i też prawda. :) Ważne jest to, że powstał w jakiejś mierze do muzyki pana Artura Rojka z kawałka pt. ,,Syreny".

,,Podróż w błękit

Patrzę  w niebo i dziwię się,
Bo mnie ciągnie, ono mnie chce,
Patrzę w twarze, w oczy też,
Błękit z bielą zaprasza mnie.

Po falochronie idę więc,
W morze wzburzone,
Ono mnie chce.

Podróż przez błękit zacznie się,
Na części stałe rozłożę się,
Duch zaś uleci w górę sam,
W górę do chmur, wiem co mam.

Potem przez niebo snuję się,
W chmurach odnajdę sens i treść,
Na powrót złożę się za trzech,
Znów na plaży znajdą mnie.

Nie wiem już sam co wpływa tak,
Że tracę głowę, ze światem więź,
Ruszam w dalekie i potworne,
Nikt nie zatrzyma wtedy mnie,
W niebie lub w ziemi kończę bieg,
Patrzę, a on dziwi się.

Dlatego lubię morski klif,
Tę bryzę i ten jodu dech,
Ruszam więc znowu w podróż dnia,
Ruszam do błękitu bram…

Tam wszystko mówię zaczyna się,
To co było i to co jest,
Widzę co robię, wiem co nie,
A niebo zawsze przyciąga mnie,
Można tak ciągnąć powtórki gryf,
Lecz teraz został czysty wstyd.

Drzwi do percepcji, serce bram,
(Dobrze rymuje, nie jest sam),
Kończę już przydługi wiersz,
Niebo jak zawsze wzywa mnie.

8.09.2016 
Pozdrawiam! 

18.09.2016

Zagrożenie poezją.

Dziś parę słów o zagrożeniu poezją i końcu poety. :)

Dla S.J.

,,Poetycki koniec

Napisałem o słowo za dużo,
Teraz niosą mnie w dywanie,
Bym słowem nie szkodził więcej.

Bo nim mógłbym wiele,
Pyk- jest coś,
Pyk- nie ma czegoś,
Pyk- jestem,
Pyk- nie ma mnie.

Stałe zagrożenie Poezją.

20.07.2016
Pozdrawiam!

14.09.2016

Cesarz poetów.

Dziś o tym, do czego może doprowadzić przerost ego u poety.

,,Cesarz poetów

5 sierpnia 2016 roku,
Obwołałem się jednogłośnie,
Cesarzem poetów.

Piszcie o mnie wiersze,
Chwalcie przymioty nikłe,
Chwalcie mnie całymi sobą.

A ja rosnę, rydwanem wożony,
Gdy spojrzę tylko,
Poeci mdleją,
Wpatrzeni we mnie.

Rosnę nadal karmiony pochlebstwem,
Masło to wszystkie innych wiersze,
O mnie,
Reszta to najlepsze me dzieła.

Wielkie ego, wylewa się poza mnie,
Wielkie ego, a ja tam w środku więźniem,
Sam sobie krzywdę, sam ją sobie zrobiłem.

Ego w szwach pęka powoli,
A oni karmią mnie słowami,
Ach! Jaki piękny,
Ach! Najwspanialszy.

Trach!
Ego pękło w pół,
A ja znów jestem zwykłym,
Codziennym poetą.

5.08.2016
Pozdrawiam!


11.09.2016

Klucze.

Dziś taka poetycka klucha można rzec. Połączyłem bowiem w tym tekście jakieś fragmenty dobrej poezji z czymś jak kluska śląska z chili (albo coś podobnego). 

,,Klucze, zagadka, drzwi

Siedzisz w środku,
Pokój za sobą, drzwi przed sobą,
Klucze w dłoni masz.

Tajemnica do odkrycia,
Tajemnica wielka.

Niech tylko Słońce padnie na drzwi,
Wtedy można,
Można użyć Twej dłoni z kluczem.

Pod oknem weselą się,
Biegają z pistoletami,
Weselą się chłopcy co,
W piłkę lubią grać.
*************
Otwarte drzwi,
A ja cały drżę.

Wypuściliśmy zło na świat,
Teraz go zje,
Spali do końca kości,
Zniszczy każdy szczegół.

Jedynie motyl został,
Nasza jedyna Nadzieja.

20.07.2016
Pozdrawiam!

22.08.2016

Od zegara wyjście.

Dziś parę słów o dziwnych inspiracjach. Tym razem wiersz powstał po tym, jak spojrzałem się na zegar stojący na biurku, a za oknem była już ciepła noc. 

,,Od zegara wyjście

Płyną sekundy i minuty,
Wszystkie już nurtem podróżują,
Od zegara dziwne wyjście.

Płynę Wisłą na tratwie z butelek,
Niosą pięknie, jak najdroższe drewno,
Od zegara takie dziwne wyjście.

Siedzę w domu,
Zza okna Warszawa,
Szepce do ucha znane już słowa,
,,Zobacz chłopie, co spisałeś,
Od zegara wszystko się wzięło”.

2.06.2016
Pozdrawiam!

19.08.2016

Ja w lustrze.

Wracam dziś do formuły podstawowej bloga. :)

Dla S.J.

,,Ja w lustrze

Starszy o kilka ładnych lat,
A mimo to mam podobny rys humoru,
Dziwi mnie świat jeszcze,
Absurdem maluję policzki.

Ręką macham,
Moje odbicie macha,
Kicham,
Ono też kicha.

Niepokoi mnie tylko puszka,
W rogu stojąca.

Czy będzie aż tak źle?

20.07.2016 
Pozdrawiam! 

16.08.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 15 i 16.

15. Wesołe miasteczko, albo parada wspomnień.

Przy wejściu przywitał mnie karzeł w czerwonej pelerynie, uczynił to po czesku, co spowodowało u mnie natychmiastowy powrót pamięcią do dawnych lat. Znów siedziałem w gondoli Diabelskiego Młyna, pode mną rozpościerał się wspaniały krajobraz złożony z jeziora po lewej i morza po prawej stronie. Maszyneria poruszała sie bardzo wolno, wręcz majestatycznie w swej powolności. Mogłem znów zobaczyć każdy fragment, każdy, dowolnie wybrany detal otoczenia, zarówno z wysokości wieżowca, jak i z wysokości niemal gruntu. Szybkość jazdy zwiększała się, nie do końca zauważalnie, jednak rosła z każdą minutą. W pewnej chwili poczułem się raczej jak pasażer Diabelskiego Młota (który de facto był obok). Gdy prędkość piekielnego koła przekroczyła pewien próg, poczułem jak wielka siła wyrzuca mnie z gondoli. Pęd powietrza spowodował natychmiastowe załzawienie oczu, fragmenty rzeczywistości zakodowały się przed moim wzrokiem, pojawiła się na ich miejscu czerń nie do przebicia. Wiedziałem już, że za parę sekund rozbiję się o ziemię. W chwilę potem wszystko zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Karzeł w pelerynie zmienił się w rybaka ubranego w szary płaszcz. Wiedziałem o końcu mojej podróży.

16. Koniec, albo powrót do rzeczywistości.

Poczułem się przez chwilę tak, jakby jechał tunelem, co jakiś czas rozbłyski światła, jednak poza nimi właściwie sama ciemność. Otworzyłem oczy, popatrzyłem dookoła, nic nie zmieniło się w rzeczywistości, mimo mojej podróży.
Na ścianie pokoju, w którym jestem wisi dość dziwny obraz. Łączy  w sobie wysiłki prymitywistów i dzieci z pobliskiego przedszkola. A przynajmniej wszystko na to wskazuje. Fioletowa plama w rogu przywodzi na myśl brak farby do namalowania wydmy. Brązowe kikuty wystające zarówno z wody jak i z wydm przypominają falochron. Dlaczego sięga on kilkadziesiąt metrów w głąb lądu? Nie wiadomo.

Mała, zielona łódka namalowana jest z zagubieniem wszelkich proporcji, gdybym nie miał styczności z malarstwem powiedziałbym pewnie, że tak miało być, a nawet, że tak wygląda prawdziwa sztuka. Absurdalność sceny budzi także wydma schodząca niczym wielka, Złota Góra na spotkanie morza. Tak skończyłem moją podróż, nie umiem określić ile trwała, może minutę, może godzinę, a może kilka dni. Nigdy się tego nie dowiem. 

Pozdrawiam!

13.08.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 13 i 14.

13. Kebab, albo poszukiwanie korzeni.

Po szybkim prysznicu skierowałem się w stronę miasta. W stronę tandety. Chciałem odszukać pewnego Turka, przynajmniej tak mówili o nim ludzie w U. Nie wiem na ile była to prawda, nie interesowało mnie to za mocno, chciałem omówić z nim kwestię moich korzeni. Bowiem nos, charakter i parę innych cech wskazywało na I. A nikt nie zna się lepiej w tej materii niż Arabowie (względnie mogą być Turcy, w końcu w mieście nie było Arabów). Odszukanie jego miejsca pracy nie było zbyt trudne, charakterystyczny zapach rozciągał się już dwie przecznice wcześniej. Turek okazał się oryginalnym przedstawicielem państwa spod znaku półksiężyca, nieźle mówił po polsku, jednak w sposób charakterystyczny wymawiał pewne zbitki głosek. Zaproponował mi istną ucztę, falafel, kebab z jagnięciną, kebab z kurczakiem i na deser duży kawał chałwy. Bronił się zaciekle przed zapłatą, tłumaczył to faktem, że znajomi J. są jego znajomymi. Po wtłoczeniu w siebie tak obfitego lunchu (Turek zjadł tyle samo) postanowiłem przejść do rzeczy, nim zalegnę na wywieszonym obok stolików hamaku. Burak-tak miał na imię Turek, po wysłuchaniu moich podejrzeń obejrzał mnie pod różnymi kątami. Chwilę rozmawiał ze swoim kucharzem gestykulując dość energicznie. W końcu podał mi diagnozę korzeni: mogę być albo Turkiem, albo Bułgarem. Nieco zasmuciła mnie ta druga opcja, jednak dodatkowa porcja kebabu z jagnięciną przegnała wszelkie troski. Burak odprowadził mnie kawałek, namawiał mnie bardzo mocno, bym pojechał z nim do Turcji. Wystarczy, że przez sezon pomogę mu przy kebabie w Polsce. Nie zgodziłem się tłumacząc się koniecznością sprawdzenia drugiej opcji korzeni. W rzeczywistości chodziło o to, że nie wytrzymałbym za długo w towarzystwie tak smakowitych kebabów. Stałbym się kandydatem co najwyżej do cyrku osobliwości (o ile jeszcze takowe istnieją). O jakimkolwiek lataniu samolotem czy nawet jeździe pociągiem musiałbym zapomnieć. Pożegnałem Turka jak najmilej umiałem i udałem się nad jezioro.

14.Syrenka, albo w matni miłości. 

Smugi Słońca oświetlały bardzo nastrojowo toń jeziora. Czułem się podobnie jak rano nad morzem. Przysiadłem na ławeczce, wsłuchany w gwar rozmów nie zauważyłem nadchodzącego niebezpieczeństwa. Wszyscy ostrzegali mnie przed B. kręcącą się nad jeziorem Zjadaczką Męskich Serc. Nagle wyłoniła się niczym Kali, obwieszona cieniami swoich partnerów, którzy składali się na przynajmniej potrójny straszny naszyjnik. Była to kobieta z gatunku tych, które wsiadając do auta z mężczyzną lub odwiedzając go w miejscu zamieszkania wysysa jego soki życiowe do ostatniej kropli. Zagadała także do mnie, widocznie zainteresowała ją moja nienachalna opalenizna oraz dres marki Andidos. Jej głos nie przypominał niczego znanego mi wcześniej, mutacja siły trzęsienia ziemi z trąbą powietrzną to istny eufemizm na to, co mnie spotkało. Jeziorna Syrena zaczęła wypytywać się o moje zarobki, auto, mieszkanie i setki innych mało znaczących szczegółów. Widać już planowała mnie omotać swoim lateksowym wdziękiem, a po wykorzystaniu zostawiłaby moją martwą powłokę na pastwę mew. Kolejnym krokiem była nieudana (na szczęście) próba pocałowania mnie w usta. A fe, jak ja nie cierpię takich Pożeraczek, te malinowe błyszczyki, te koralowe policzki, a oczy to już istna katastrofa. Zmalowane do granic niemożliwego. Nadmorska Kali po pierwszej próbie wcale nie zrezygnowała, próbowała chwycić mnie w pół, by wcielić w życie swój plan. Wymknąłem się jej w ostatniej chwili, uciekałem przez dobre dziesięć minut, aż w końcu dotarłem do wesołego miasteczka. 

Pozdrawiam!

10.08.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 11 i 12.

11. Sen, albo powracająca rzeczywistość.

Zwykle nie pamiętam za dobrze moich snów, jedynie te śnione nad ranem mają szansę zostać w pamięci po przebudzeniu. Podobnie było i tym razem. W nocy mijały mnie mary senne, a może po prostu tak sobie wmówiłem. Dopiero sen nad ranem wyrył się w mojej pamięci. Z tego co zapamiętałem byłem w jakimś nie znanym mi wcześniej pomieszczeniu, jednak osoby jakie widziałem były mi znane: S, R i ich znajomi z miejscowości K. Znamienne jest, że Pan z K. w rzeczywistości ma problemy z sercem, jest po jednym zawale. Jednak obecność by-passów nie przeszkadzała mu w piciu, niemal na czas alkoholu. Ścigali się wszyscy ze wszystkimi obecni w moim śnie. W końcu było widać po znajomym z K, że już nie jest w stanie więcej wypić. Chwiał się, bełkotał, ogólnie był w nie najlepszym stanie. W końcu stało się coś niewyobrażalnego, jednak nie wiem co, bowiem mój mózg przestał wysyłać wizje senne. Po prostu nagromadzenie złych emocji spowodowało, że obudziłem się. Nie roztrzęsiony, ale z dość dużym niepokojem. Od razu pomyślałem o znajomych z K. Jednak po chwili wytłumaczyłem sobie, że to był tylko sen. Zły sen.

12. Wschód Słońca, albo Przywitanie Dnia.

Pomimo wczesnej pory ubrałem się dość szybko i poszedłem w stronę plaży. Nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć Wschodu. W końcu przez niezbyt miły epizod nadarzyła się okazja zobaczyć czy naprawdę jest to tak piękne zjawisko jak mówią inni. Ścieżka wijąca się między dwoma murkami zdawała się skrzyć złotem. Przeważały nuty żółte, zmieszane w pewnej proporcji z pomarańczowymi odblaskami. Im bliżej byłem morza, tym Słońce stawało się większe. Im stawało się większe, tym złota poświata mocniej otulała moje ciało. Ciepło jakie wydzielała nie jest w stanie opisać żadne ludzkie słowo. Czułem się, jakbym przeniósł się w inny wymiar czasoprzestrzeni. W końcu dotarłem na plażę, miękkość piasku pod nogami spotęgowała wrażenie podróży w inne miejsce. Morze delikatnym szumem, wiatr niosący powiew bryzy spowodowały, że wróciłem myślami do tu i teraz. Słońce skrzyło się milionami barw i dziesiątkami rodzajami odblasków, iskier, rzucało na wodę kolejne refleksy, woda załamywała je niczym lustra w lunaparku. Jednak zamiast wykrzywiania rzeczywistości w najbardziej wymyślny sposób lustra te potęgowały wrażenie obcowania z czymś nie z tej planety. Zamknąłem oczy, pozwoliłem by wiatr naniósł nieco piachu w moje włosy, bym połączył się ze Słońcem, z morzem i plażą. Sekundy rozciągały się w minuty, minuty w godziny, a te zaczęły zakręcać w niewyobrażalnie długie serpentyny. Zakręty tworzyły się ciasno obok siebie, powstał istny labirynt Czasu. W końcu z zamyślenia wyrwał mnie natarczywy skrzek mewy. Latała na tle tarczy Słońca, promienie stworzyły wokół jej postaci magiczne iskry, odebrałem ją niczym Małego Anioła, który pojawił się tu, między nami, by przekazać nam coś bardzo ważnego. Druga mewa zaczęła szybować w kierunku pierwszej, po paru chwilach była ich już liczna grupa. Zmęczone lotem usiadły na wodzie. Fale początkowo dość bezceremonialnie obchodziły się z ptakami. Te jednak nie zrażone intensywnością przywitania przez morze dryfowały, co jakiś czas zalewane od dzioba po ostatnie pióra z ogona wodą. Zwracam się na Wschód, tam skąd przybywa Dzień. Idę na Wschód, by poznać co nie poznane do tej pory dla nas się zdawało. Ślady bosych stóp namaczane przez falę zdają się mówić o tym co ważne. Są znacznikiem, w pewnych okolicznościach nie ma odwrotu, przeszłość ginie, liczy się tylko nowy Dzień. Tak samo moja wędrówka, tam skąd Słońce nadchodzi wydaje się nieść podobny przekaz. Dochodzę do szklanych domów, już nie są nagrzane, bije od nich nawet chłód, chłód nocy. Promienie muszą stoczyć walkę z zimnem i cieniem. Trwać może nawet kilka godzin, w końcu te pierwsze oznaki Wschodu są dość słabe, niezbyt ciepłe. Jednak koło południa wygrywa Słońce. Wędruję dalej, w kierunku horyzontu położonego na Wschód ode mnie. Ślady bosych stóp namaczane wodą są znacznikiem. Idę jeszcze chwilę. W końcu decyduję się wrócić do ośrodka. Widziałem jak Słońce stwarza kolejny Dzień. Ślady na piasku namoczone wodą, ślady moich bosych stóp nie będą wieczne. Jednak wrażenie, doznanie z tego zjawiska zostaną we mnie na zawsze. Wróciłem pełny nieznanej mi wcześniej energii do ośrodka. 

Pozdrawiam!

7.08.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 9 i 10.

9. Rudzielce z lasu, albo siła złego na jednego.

Minąłem kilka przyjemnie zapowiadających się polanek, mając jednak w pamięci zdarzenia z ostatnich dni wolałem nie spotkać na swojej drodze nikogo, kto zechciałby zburzyć spokój mojej wędrówki. W pewnej chwili zobaczyłem między drzewami lisie kity. Pomyślałem sobie, że pójdę za nimi, może doprowadzą mnie w jakieś ciekawe miejsce. Cichutko, by nie spłoszyć zwierząt ruszyłem w ślad za nimi. Po jakimś kwadransie marszu, dość intensywnego, ale do zniesienia dotarłem na polankę. Schowałem się za drzewem i obserwowałem. Na polance zebrało się około 20 lisów, wszystkie były bardzo do siebie podobne, zapewne z tego samego ojca lub matki. Gdy Słońce zaczęło się chylić za horyzont przemówił najstarszy lis. Zajęło mi jakieś dziesięć minut nim doszedłem do siebie po szoku spowodowanym tym zdarzeniem. Jednak później skupiłem się zupełnie na słowach rudzielca. Opowiedział jak to myśliwi z psami na koniach ścigają młode lisy po lasach, przez wiele godzin nie dając im ani sekundy wytchnienia. Mówił jak zabijane są te zwierzęta, tylko po to, by nie wchodziły w szkodę człowiekowi. A przecież to raczej my weszliśmy w szkodę lisom. Streścił też pogarszającą się sytuację dla nich nad morzem, zamykanie kurników, koszy z odpadkami bardzo, ale to bardzo szczelnie. Kurczące się połacie lasu, kurczące się obszary dożywienia u ludzi. To wszystko spowodowało według najstarszego lisa zupełną paranoję wobec nich powstałą u nas. Nie mogłem więcej słuchać tych okropności, wyjąłem z kieszeni nie dojedzoną kanapkę i zostawiłem za sobą ślad złożony z pokruszonej wędliny.

10. Szafa grająca, albo Jaka to Melodia.

Wiedziałem bowiem o ognisku, jakie miało odbyć się pod wieczór. Ruszyłem żwawym krokiem mimo wielu zdarzeń z poprzednich dni. Pierwszą rzeczą jaką zauważyłem po zbliżeniu się do miejsca ogniska była dość pokaźna piramida złożona z pustych butelek po napojach wyskokowych. Kolejny szok przeżyłem gdy doszedłem bliżej  prymitywnej sceny przygotowanej na występy umilające konsumpcję. W tym roku do kiełbaski przygrywało dwóch panów słusznej budowy, jeden na keyboardzie, drugi na gitarze elektrycznej w stylistyce gitar z zespołu Trubadurzy. Zaczęli z wysokiego C, zagrali największe hity i klasyki muzyki disco-polo. Wczasowicze wyraźnie nie byli jeszcze w nastroju do zabawy, bowiem koło ogniska tańczyła tylko  jedna para. Panowie po rozgrzaniu publiczności zeszli z wysokiego C na dość rzewne nuty. Śpiewali o tych, które rozkochały w sobie innych samców, po czym zostawiły ich. W końcu Pan Keyboardzista stwierdził, że człowiek nie wielbłąd i pić musi. Nie mam pojęcia jaki związek miało to z jego późniejszymi działaniami, nie mniej przestałem wnikać. Odszedł on bowiem w stronę ogniska, zostawił Pana Gitarzystę oraz włączony sprzęt grający w rejonach lat 80. XX wieku. Zniecierpliwiony odgadywaniem jakie przeboje grali, zarówno na początku, jak i po przerwie na jedzenie odszedłem do pokoju. Z tarasu słyszałem nadal niezbyt udane wykonania hitów radia i telewizji. W końcu zmęczony poszedłem spać. 

Pozdrawiam!

1.08.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 7 i 8.

7. Plażowanie, albo czasem Słońce, czasem deszcz.

Poszedłem od razu na plażę, wypożyczyłem leżak i przysiadłem zasypany mniej więcej do kolan w piachu. Deszcz kropił, nieprzyjemnie mocząc mi okulary. Zasłoniłem się więc parasolką budząc śmiech wśród innych plażowiczów, którzy jednak zdecydowali się tylko na spacerowanie. Zdenerwowany zacząłem kopać dłonią w piachu. Stwierdziłem, że skoro tu ze mnie szydzą dokopię się do Chin. Może lato tam będzie lepsze, może będzie jakoś bardziej egzotycznie niż tu. Z emocji pracy wyrwał mnie natarczywy, piszczący nieco w wysokich rejestrach głos należący, jak się po chwili okazało do sprzedawcy lodów. Wyśpiewał od razu z dziesięć sprośnych wierszyków nawołujących do zakupu jego produktów. Wziąłem od razu pięć lodów, by choć na chwilę zamilkł. On jednak zaczął tłumaczyć mi cały proces technologiczny robienia lodów, kukurydzy gotowanej, pop-cornu i wielu innych rzeczy sprzedawanych na plaży. Znów moje oczy osiągnęły wielkość pięcio złotówki. Absurdem jest przecież wciskać ludziom lody, gdy na dworzu temperatura wynosi jakieś 15 stopni i w dodatku deszcz moczy wszystko wokół. Uciekłem od sprzedawcy, biegłem ile sił w nogach i płucach. Szybko skończyła mi się energia, opadłem z sił, musiałem odpocząć. Na szczęście sprzedawca zniknął mi z pola widzenia. Wszedłem z kolejny raz na promenadę, tym razem poszedłem w stronę Wielkiego Skrzydła, by usiąść i odpocząć, w międzyczasie zbliżał się Zachód Słońca.

8. Rozmowy przy Słońcu, albo balet słowny.


Oddaliłem się troszkę od skupisk ludzi, mając nadzieję na chwilę spokoju i samotności. Niestety trafiłem na grupę emerytów, która obsiadła ławeczki w oczekiwaniu na Zachód. Czas skracały im puszki i butelki ze Złotym Trunkiem. Popijając od czasu do czasu małe łyki rozwodzili się nad ważnymi dla nich tematami. Gdy tylko mnie zobaczyli majaczącego na horyzoncie jeden Pan krzyknął do mnie, abym dołączył do wesołej gromady. Zaproponowali mi piwo, odmówiłem mając na uwadze incydent z kolegami. Od razu zostałem wypytany przez Panów i Panie na okoliczność moich przekonań, stosunku do wielu etycznie zagmatwanych problemów, a także odnośnie stanu cywilnego. Wymigiwałem się od odpowiedzi, zasłaniałem się wolnością przekonań, na nic się to jednak zdało. Ludzie ci zaczęli być o wiele mniej przyjemni niż na początku. Zaczęli wykrzykiwać dziwne, politycznie napakowane hasła, zrzucali winę jedynie na jednego człowieka i jego partię. W końcu stwierdziłem, że szkoda mojego czasu na takie rozmowy o niczym. Wskoczyłem na murek i żwawym krokiem udałem się do lasu. 

Pozdrawiam!

29.07.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 5 i 6.

5. Śpiewaj głośniej, albo przygoda z kolegami.

Dostrzegli mnie bowiem moi dawni koledzy ze szkoły, zawołali po ksywce i zaprosili do wspólnego jedzenia i picia. Gdy wchłonęliśmy już odpowiednią dawkę obydwu substancji, poszliśmy w kierunku Letniego Miejsca Zabawy. Skupiały się tam różne bary, kawiarnie, knajpki oraz to, co nas najbardziej kręciło punkty z karaoke. Nie ukrywajmy, mój głos nie mógł czarować w śpiewie, jednak po chwili zabawy w innym lokalu każdy odkrywał w sobie zadatki na piosenkarza, przynajmniej formatu gwiazd disco-polo. Tak samo było ze mną, wybrałem dość ryzykowny repertuar, od disco po funk. Jednak prawdziwy szał przyszedł, gdy zacząłem śpiewać największe hity disco-polo. Tłum zaczął krzyczeć: śpiewaj głośniej, wezwanie to zagrzewało mnie do boju, niczym czerwona płachta byka. Śpiewałem więc coraz głośniej, osiągałem rejestry niedostępne dla mnie wcześniej. Ludzie w podziwie zaczęli proponować mi kolejne drinki, a ja przyjmowałem je z dużą chęcią. W końcu trafiłem pod Fioletową Palmę, gdzie spędziłem pół kolejnego dnia, a po jakimś czasie i obiad. Widać kebab, który zjadłem między spotkaniem kolegów, a występami nie był pierwszej świeżości. Poszedłem w końcu w kierunku mojego ośrodka, gdzie wynajmowałem pokoik. Usnąłem szybko, przepełniony wrażeniami mijających dni.

6. Żonglerka tematami, albo rozmowy przy gofrach.

Kolejnego dnia zyskałem nową energię, mimo nie najlepszej pogody udałem się w kierunku kawiarni, gdzie sprzedawano jedne z najlepszych gofrów nad morzem. Zamówiłem jednego z posypką orzechową, można rzec, że właściwie z kruszonymi orzechami. O mało nie pożałowałem wyboru, gdy usłyszałem rozmowę kobiet siedzących przy stoliku obok. Strzępki rozmów spowodowały u mnie istne zakręcenie w mózgu oraz pełne zdziwienia zaokrąglenie oczu. Jedna z pań zadała współtowarzyszkom pytanie na co są uczulone. Od razu nastąpiła odpowiedź ze strony Chudej Pani. Powiedziała, że jest uczulona na muzykę góralską, głupotę oraz chamstwo. Starsza Pani naskoczyła na tamtą, oczywiście w sposób zabawny, że przecież bardzo dobrze się do niej tańczy. Temat podchwyciła kolejna Pani opowiadając reszcie jak znana jej Pani tańczyła Rock&Rolla. Wszystkie śmiały się do rozpuku. W pewnej chwili, po otrzymaniu gofrów Pani w Okularach zaczęła opowiadać co dodaje się do gofrów, posypek, śmietany i innych specjałów podawanych w tej kawiarni. Zaczęła wymieniać jak najęta nazwy kolejnych konserwantów i ulepszaczy. Pozostałe Panie próbowały oponować. W końcu, po zjedzeniu mojego gofra wyszedłem zdziwiony, ze zdziwionymi oczami z kawiarni.

Pozdrawiam!

26.07.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 3 i 4.

3. Niemcy, albo wewnętrzny ból.

Schodzę z plaży, kieruję się na promenadę, czyli chodnik wykonany z kostki, malutkich elementów złożonych w całość, otoczonych z dwóch stron niezbyt wysokim, śmiesznym murkiem. Mijam szklane domy, nagrzane do czerwoności Słońcem, mijam je, nie pasują do piachu, żółtych palet plaży. Siadam przy stoliku w kawiarni. Wybrałem budynek najbardziej zbliżony klimatem do morza, naturalne składniki dachu i ścian budzą mój podziw. Kelnerka przyjmuje zamówienie, do moich uszu dociera nagle mechaniczny dźwięk. Bardzo natarczywy, chropowaty w odbiorze. Wysnuwam wniosek o obecności w okolicy Niemców, są, znalazłem ich, widzę. Siedzą stolik dalej, piją piwo marki Tyskie i dyskutują o czymś zawzięcie. Nie rozumiem za wiele, jedynie często pada jedno słowo, niemieckie, twarde, z mocną głoską r w sobie. Nie wiem co może znaczyć. Nagle wołają kelnerkę, po niemiecku brzmi to dość strasznie. Przychodzi, ale bez strachu, zaczyna mówić do nich po polsku. Eureka! W końcu ktoś uważa Niemców za równych innym mieszkańcom Europy. W przeszłości dotknęło mnie do głębi, jak bardzo rozwarty jest nasz wzajemny stosunek. Oni-my, pogarda, wręcz odrzucenie na własnym terenie. My-oni, służalcze podejście, wszystko co najlepsze dla nich, wszystko co do czytania po niemiecku. W końcu pierwszy kamień milowy na drodze do znormalizowania relacji. Po paru minutach ta sama, dzielna kelnerka przynosi moją herbatę. Kaja się jednocześnie odnośnie ciasta, że spadło jej z powrotem do lady chłodniczej, uszkodziło się. Mówię żeby się nie martwiła, zjem chętnie inne ciastko. Wewnętrznie nadal jestem pod wielkim wrażeniem jej postawy. Zjadam nowe ciastko, jest zupełnie inne od sernika, ale to nie ma znaczenia. Ona nadal się tłumaczy, zaprasza znów, tym razem na właściwe ciastko. Niemal jej nie słyszę, zalewa mi duszę przyjemne ciepło. Już nie ma bólu, jak wtedy, gdy zostałem zlekceważony w pizzerii przez Niemca, po odezwałem się po polsku do swojego towarzystwa . Kończę pić herbatę i wstaję od stolika. Zostawiam tej kelnerce napiwek, zasłużyła niezmiernie. Odchodzę spokojnym krokiem, wiem, że kiedyś będzie inaczej. My będzie się równało oni.

4. Spacer, albo zalew tandety.

Zszedłem z promenady, skręciłem w małą uliczkę, aby dojść do miasta. Miasto to za duże słowo, to raczej bardzo długa wieś naznaczona w sezonie letnim niezliczonymi punktami sprzedaży kiczu i tandety. Z jednej strony straszą łopatki, wiaderka, sto tysięcy przedmiotów z imionami wszelakimi, z drugiej maski, pistolety do baniek mydlanych i tysiące innych rzeczy. Wszystko z plastiku, nawet rzekome srebro próby 925 po dotknięciu jawi się w fakturze licznymi wypustkami pozostawionymi przez szlifierza-amatora. Do tego nagabywanie w sposób karkołomny na zakup w tym, a nie innym miejscu jakiejś tandetnej pamiątki morskiej. Karkołomność polega na wymyślaniu zakręconych wierszy, zachwalających towar leżący u jednego sprzedawcy, ośmieszających jednocześnie towar konkurencji w sposób ukryty. Widziałem bowiem do czego mogą być zdolni sprzedawcy, gdy ktoś ich obrazi. Pistolety do baniek, łopatki i grabki mogą być wbrew pozorom bardzo niebezpieczną bronią. Grabki w oku, łopatka w rzepce i sprzedawca może jedynie marzyć o możliwości pracy w kolejnym sezonie. Mijam niekończące się namioty z produktami po 5, 7, 9. 10 złotych, zależnie od pomysłowości właścicieli. Mijam sklepy z niby markową odzieżą, jednak wątpliwej jakości, sprzedawanej po cenie zawyżonej do nieba. Poza tym nigdy nie słyszałem o firmach takich jak: Pumba, LaKroste, Luiz Button czy Andidos. Zdarzają się jednak osobnicy w białych skarpetach, sandałach i łańcuchem na piersi, którzy dają naciągnąć się na taki ciuch, mimo pewnej niepewności wyzierającej z ich oczu. Jednak jedno słowo towarzyszki zgiętej do ziemi przez makijaż zmienia postać rzeczy. Przecież właściciel dwudziestoletniego Audi nie może obyć się bez markowej odzieży. Ostanią rzeczą jaką zapamiętałem ze spaceru pośród bud z tandetą był mocny zapach przypalonego mięsa na kebab. 

Pozdrawiam!

23.07.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 1 i 2.

Dziś zapraszam Was na wycieczkę po innych, a zarazem znanych nam wymiarach świata. Tekst powstał w Unieściu w 2015 roku, początek wziąłem z prawdziwego obrazu jaki wisiał w pokoju, reszta to już przetworzone zdarzenia, choć także prawdziwe. 

1. Początek, albo dziwny obraz.

Na ścianie pokoju, w którym jestem wisi dość dziwny obraz. Łączy  w sobie wysiłki prymitywistów i dzieci z pobliskiego przedszkola. A przynajmniej wszystko na to wskazuje. Fioletowa plama w rogu przywodzi na myśl brak farby do namalowania wydmy. Brązowe kikuty wystające zarówno z wody jak i z wydm przypominają falochron. Dlaczego sięga on kilkadziesiąt metrów w głąb lądu? Nie wiadomo.
Mała, zielona łódka namalowana jest z zagubieniem wszelkich proporcji, gdybym nie miał styczności z malarstwem powiedziałbym pewnie, że tak miało być, a nawet, że tak wygląda prawdziwa sztuka. Absurdalność sceny budzi także wydma schodząca niczym wielka, Złota Góra na spotkanie morza. Siadam wygodnie w fotelu, patrzę na obraz, myślę nad jego wewnętrznym absurdem i zaczynam swoją podróż.

2. Gołąb, albo zdziwienie tłumu.


Widzę tę samą Złotą Górę co na obrazie, w rzeczywistości jest dużo mniejsza, w dodatku porasta ją gęsty las. Brodzę w rozlewisku morskim, brodzę po kostki w dość chłodnej, ale jednocześnie ożywczej wodzie. Nagle dostrzegam kątem oka gołębia, nie zwykłego, ale gołębia rasowego, biało-brązowego. Myślę sobie, że zabujał się pewnie za mocno ze swoimi braćmi, cóż każdy ma jakiś nałóg, jakieś hobby. Przypuszczam, że ma mokre skrzydła, chodzi między rozlewiskiem, a morzem. Łapki zapadają się w piach, nie zostawia po sobie nawet skrawka trójpalczastego tropu. Tłum gęstnieje, zaczynają się sypać teorie o gołębiu. Niektórzy sądzą, że gołąb ma mokre skrzydła, zbieżność z moim myśleniem zadziwia. Inni uważają nawet, że jest on chory. Skrajności jak zawsze uważałem bolą, tworzą mur dla znalezienia prawdy. W końcu gołąb zamyka usta wszystkim, zrywa się do lotu, już po chwili chodzi po plaży. Wszystkie teorie giną naturalną Śmiercią. Odchodzę wolnym krokiem, patrzę na ptaka, patrzę jak chodzi zostawiając swoje trójpalczaste tropy w [suchym] piachu. Nigdy już nie dowiem się czy odleciał we właściwą stronę, w stronę domu. 

Pozdrawiam!

20.07.2016

Arkadia moja.

Dziś wiersz o pewnym miejscu, które powoduje, że zaczynam żyć w innym niż na co dzień trybie i rytmie. 

Dla S.J. 

,,Arkadia Mazowsza

Arkadia jest tam, gdzie cisza gra,
A dyrygentem są jej ptaki,
Swym śpiewem dobrze podkreślają,
Pauzy Matki Natury.

Arkadia jest tam, gdzie wino jest,
Śpiew po nim burzy ład wokoło,
Lecz nikt nie złości się już o to,
Bo w końcu lato piękne przyszło.

Arkadia jest tam, gdzie las szumiący,
Co tętno pięknie uspokaja.

Arkadia w końcu tam jest,
Gdzie jedzenie wprost z natury je się.

Moja Arkadia, moje miejsce,
Na mapie Polski, na Mazowszu,
Tam serce płonie poetyckie,
Tam czas w okowach nie więziony,
Tam wszystko w innym trybie płynie,
Tam człowiek wolny w końcu żyje.

28.06.2016
Pozdrawiam!

17.07.2016

Nasielsk.

Dziś impresja słowna oparta na wizycie w mieście Nasielsk nie tak dawno temu.

,,Nasielsk

Nasielsk z zielnikiem się kojarzy,
Bowiem miejscowi mówią Nazielsk,
Od tego droga jest już prosta,
Do mięty, co po rowach rośnie.

Poza tym w szklarniach pięknych wokół,
Prężą swe głowy snu rumianki,
Pomiędzy suszem histeryka.

Pod miastem widać całkiem duże,
Zarośla z maku, takich malin,
Za miastem trochę, róż zagajnik,
Do tego jeszcze bzów laseczek.

Czy wierzyć w to?
Ja sam nie powiem.

Lecz cóż w tym na przeszkodzie stoi?

Zabawa słowem,
Śmieszna nazwa,
To wszystko może być zaczątkiem.

Ulepię ciasto z malinami,
O! Jakie będzie słodkie,
Możecie rzucać we mnie śmiało,
Zawsze, gdy coś od rzeczy powiem.

Wtedy już każdy widzi kłamstwo,
I może śmiać się do rozpuku,
Bo w końcu trzeba mieć tak zwany,
Dystans do siebie oraz innych.

9.07.2016
Pozdrawiam!

14.07.2016

Nieznane słowo.

Dziś wiersz bardzo osobisty. Dotyczy bowiem dnia, w którym odebrałem swoje wyniki badań, a z nich po konsultacji z lekarzem dowiedziałem się, że mam nowotwór tarczycy. Aby zmniejszyć nieco strach przed nieznanym napisałem ten tekst. 

,,Nieznane słowo

Otrzymałem to nieznane słowo,
Zapisane w martwym języku,
Na początku nie wiedziałem co znaczy,
Po tygodniu umiałem odmienić je,
Przez wszystkie przypadki.

Przeszłość i przyszłość stworzyły teraźniejszość,
Dni nie leciały przez palce,
Snuły się jedynie.

W końcu jest-decyzja ostateczna,
Staję w kolejce,
Stawiam się za wzór innym.

Nie cierpię, nie narzekam za dużo.

Teraz już wiem,
Teraz wszystko za mną,
Słowo nieznane poznałem
Od dna do powierzchni,
Nadal umiem je odmienić,
Przez większą część przypadków.

15.02.2016 
Pozdrawiam!

1.07.2016

Lato i wino.

Dziś wiersz powstały po przeczytaniu książki o grupie poetyckiej ,,Skamander".

Dla S.J.

,,Lato i wino” 

Eh, jakże tęskno przez rok cały,
Do tego lata słonecznego,
Co winem gasi się pragnienie,
Pod rozgwieżdżonym, letnim niebem.

A gdy nadejdą dni tak ciepłe,
Że tylko myśleć o ochłodzie,
Wino najczulszym rąk objęciem,
Przytula nas do swego wnętrza.

Wino i lato,
Lato i wino.

Gdy w głowie szumi z lekka procent,
Wtedy pomarzyć można sobie,
Wtedy powspominać można.

Eh, jak to lato szybko mija,
Lecz wino nadal będzie z nami,
Przez jesień, zimę,
Aż do wiosny,
Potem się koło szybko zamknie.

Znów zniewoleni gron zapachem,
Siedzimy w gwiazd wpatrzeni oczy,
Ja z Tobą,
A Ty ze mną,
Przez noce letnie,
Aż po wieczność.

28.06.2016
Pozdrawiam!