4.08.2019

Samoloty nad miastem, cz. I, rozdziały 24-25.

24.
Wdrapaliśmy się z mozołem na piętro, drzwi otworzyła moja towarzyszka, powiedziała mi o swoich snach. Znów męczył ją jeden szczególny, zwykle po pojawieniu się tej mary przez pół dnia chodziła jak struta. Tym razem musiała jednak zacisnąć zęby, przed nieznajomymi udała niewzruszoną adoratorkę artystów. Wraz z moim kumplem zaoferowała nam herbatę oraz ciasto. Zgodziliśmy się chętnie, spytała się jeszcze czy nie pogniewamy się jeśli wróci do sypialni zdrzemnąć się chwilę. Z pomocą swoich oczu pokazałem jej, że może tak uczynić, dodałem też w ten sam sposób, że po załatwieniu spraw przyjdę do niej. Moja Muza wychodząc figlarnie spojrzała na moich towarzyszy. W końcu mogłem dowiedzieć się w czym była cała rzecz. Jacek wyłożył wszystkie karty na stół. Daje mi od miesiąca do trzech, abym napisał sztukę, ewentualnie powieść o trudach bycia artystą. Nie wiedział bowiem czy lepiej będzie moje dzieło wystawić w teatrze czy raczej wydać w jednej z należącej do tej instytucji oficynie. Przyjąłem ogólne założenia, dopytałem go jednak o stopień wolności w tworzeniu. Powiedział mi, że jak dla niego mogę zrobić to w całości w sposób wolny, a nawet dowolny. Podziękowałem za zaufanie, po czym oddaliłem się mówiąc o sprawdzeniu co u mojej Muzy słychać. Cichutko wślizgnąłem się do pokoju, światło było zgaszone, jednak bez trudu znalazłem ją leżącą na łóżku. Jej ciało było takie spokojne, usiadłem na krześle, starałem się jej nie zbudzić. Otworzyła jednak oczy i spytała co ustaliliśmy. Powiedziałem jej, że teraz ważne jest podróżowanie. Ważne będzie otwarcie się na wszelkie bodźce, które po zapisaniu mogą stać się osnową sztuki albo powieści. Moja Muza uśmiechnęła się cudownie, zaproponowała abyśmy od razu ruszyli w drogę. Zastanawiałem się chwilę po czym przyznałem jej rację. Zebraliśmy szybko nasze rzeczy, podziękowaliśmy mojemu koledze za gościnę i rzuciliśmy się w wir kolejnych przygód w tym mieście.

25.
Po wyjściu przed kamienicę, gdzie spędziliśmy parę wspaniałych chwil zaparło nam dech w piersiach. Miasto skrzyło się od słonecznych iskier, dachy wyglądały jakby zrobiono je ze złota, a każdy szklany fragment budynków odbijał sto, tysiąc a może nawet i milion razy więcej światła niż przyjmował. Należało w tym całym promienistym otoczeniu znaleźć drogę do kolejnych wyzwań, kolejnych miejsc wartych zobaczenia, by mieć potem o czym napisać dla dyrektora Jacka. Skierowaliśmy się w stronę Słońca, nie od dziś wiadomo, że jest ono dobrym doradcą dla żeglarzy czy wędrowców. Tego ostatniego złapaliśmy się z niezwykłą chęcią. W końcu nasze chodzenie po tym mieście można porównać do wędrowania, lecz tu mieliśmy jeden cel, zobaczyć i przeżyć jak najwięcej. Przy zwyczajnych wędrówkach nie zawsze jest to na pierwszym miejscu. Tym razem zdecydowaliśmy się na piesze przemierzanie ulic. Z początku wszystko przypominało mi moje miasto, zostawione tam gdzieś w oddali. Jednak z biegiem czasu ulice stawały się uliczkami, kamienice kamieniczkami, tylko nie wiem czemu ludzie nie chcieli stawać się ludzikami. Po mniej więcej 25 minutach spędzonych z Muzą na poetyckich rozmyślaniach doszliśmy w niezwykłe miejsce. Pośród uliczek miasta wyrastał wyglądający na bardzo stary budynek, który w pierwszej chwili przywiódł mi na myśl plac św. Marka w Wenecji. Poświęciliśmy parę chwil na podziwianie tej gotycko-renesansowej bryły, jej ,,ślepych okien", białej, dość niskiej przybudówki. Muza dojrzała nagle na jednej ze ścian tabliczkę z informacją, gdzie trafiliśmy. Okazało się, że jest to stara synagoga, od razu stwierdziliśmy, że warto byłoby zobaczyć co znajduję się w jej okolicy. Przeszliśmy kawałek brukowaną alejką, została wyłączona z jakiegokolwiek ruchu chyba dawno temu. Po drodze minęliśmy pierwsze oznaki, że dzielnica ta niesie za sobą kolejne tajemnice. Otóż w niektóre szyldy przeróżnych sklepów, kawiarni czy galerii sztuki wyglądały tak, jakby czas zatrzymał się w okolicach XV wieku. Razem z Muzą musiałem przerwać te mikro obserwacje, bowiem przed nami wyrósł kolejny znakomity budynek. Tym razem bryła odcinała się nieco od sąsiadów za sprawą specyficznego koloru, dodatkowo tynk zaczął odpadać z niej dość dużymi kawałkami. Dziwna nadbudowa nad dachem w kształcie trójkąta zrobiła na mnie dziwne wrażenie. Moja towarzyszka i tu wykazała się spostrzegawczością, bowiem dosłownie po minucie wiedziałem, gdzie się znajdujemy. Byliśmy przed drugą synagogą. Od pierwszej różniła się w czasie powstania o wiek. Widok całości sprawił mi bardzo dużą przyjemność ale także swojego rodzaju zagwozdkę. Nie byłem bowiem pewny czemu synagoga ta znajdowała się na piętrze, czyżby jakiś znamienity przywódca dzielnicy żydowskiej uznał taką lokalizację za bliższą Stwórcy? A może przeważyły zupełnie przyziemne rzeczy. Wyrwany przez moją najbliższą osobę z rozmyślań musiałem puścić się niemal biegiem, by za nią nadążyć. Wyczytała bowiem na jednej ze ścian, że zaraz obok jest trzecia synagoga. Wiedziałem już, że wycieczka do tej dzielnicy była zdecydowanie najlepszym wyjściem na tą chwilę. Ostatnia bożnica wywarła na mnie największe wrażenie, pierwsza myśl jaka przeszła mi wtedy przez głowę dotyczyła podobieństwa schodów zlokalizowanych po dwóch stronach, do jakiegoś ważnego budynku w naszej religii. Tu jednak przy styku schodów znajdowało się coś na kształt wiaty, pewnie służyła ważnym gościom tego domu Boga. Oczarowany tymi widokami zostałem siłą zaciągnięty do jeszcze jednego miejsca, na stary żydowski cmentarz. Dopiero tam poczułem jak te wszystkie miejsca się ze sobą łączą. W tamtym momencie doznałem wrażenia, jakby cała historia tej dzielnicy ukazała mi się przed oczami, wszystkie momenty dobre i złe, momenty chwały i pogrążania się w upadku, wszystko to sprawiło, że udaliśmy się do nie tak odległego hostelu. Chcieliśmy bowiem z Muzą na bazie doświadczeń tego dnia stworzyć wiersze będące zapisami chwil. Tak też zrobiliśmy, po szybkiej kolacji w knajpce koło naszego miejsca nocowania udaliśmy się do pokoju, by w spokoju przemyśleć nasze kolejne kroki w tym mieście.

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz