4.09.2019

Samoloty nad miastem. cz. III, rozdziały 3-5.

3.
Obudził mnie nad ranem odgłos przelatującego w pobliżu samolotu, wróciłem do działki i tego pierwszego pojazdu latającego, od którego zaczęły się te wszystkie moje przygody. Pomyślałem sobie, że mam jeszcze możliwość ucieczki z kraju, choćby na kilka tygodni, w tym czasie kolega na pewno wypali się z zapałem do restauracji grup poetyckich w stylu tych najbardziej znanych. Mistrz w sekundę pojawił się w rogu pokoju, marsowa mina od razu spowodowała u mnie spazmy i początki histerii. Usta zaczęły poruszać się miarowo, słowa wybrzmiewały jedno po drugim. Wyniknęło z nich wielkie uznanie dla mojej strachliwości, braku asertywności i bezmyślności. Mój mentor na koniec stwierdził jednak, że skoro podjąłem taką decyzję, to muszę trzymać się jej już do końca. W myślach przyznałem mu rację, bałem się bowiem cokolwiek powiedzieć. Mistrz zniknął tak szybko jak się pojawił. Zmęczony całą sytuacją postanowiłem wyjść z domu. Skierowałem się jak niemal zawsze w stronę palmy, tam mogłem spotkać różnego rodzaju sytuacje, które mogły wpłynąć na mnie pozytywnie. W końcu nie wiedziałem dokładnie na czym będzie polegała moja praca dla kumpla.

4.
Podchodząc w górę ulicą zacząłem słyszeć dość głośne hasła, wykrzykiwane przez tysiące gardeł. Im bliżej byłem, tym lepiej mogłem zrozumieć każde, pojedyncze słowo, słychać było nawet z biegiem czasu i odległości niemal wszystkie znaki przestankowe. W końcu doszedłem do centrum wydarzeń, wplątałem się w tłum ludzi, między nimi wolno jechały ciężarówki, z których wylewały się na ulice hałasy wszelkiej maści. Po pobieżnym zobaczeniu jakie hasła znajdują się na bannerach wiedziałem już co się święci. Kumpel postanowił szybciej niż mnie zapewniał przystąpić do realizacji swoich zamiarów. Ludzie idący w tym pochodzie byli wyraźnie podekscytowani, w ich ustach założenia nowej grupy poetyckiej przybierały formę poezji, tworzyły nowe, nieznane światy. Stopniowo ich oczy zaczęły spoczywać na mnie, coraz większa ich ilość spowodowała chęć schowania się w samym sobie. W końcu ktoś z tłumu krzyknął: ,,Ludzie, to on! Twarz naszej nowej grupy poetyckiej, która może stworzyć podwaliny pod nowy, wspaniały świat[1]. Siła tych argumentów spowodowała, że ledwo trzymałem się na nogach. Rozmyślałem już tylko o tym co zrobię temu znajomemu, gdy go spotkam. W tym samej chwili ktoś chwycił mnie pod ręce i posadził na krześle, do którego przymocowane były długie tyczki z czterech stron. Trzymali je w rękach zamaskowani osobnicy w czarnych, zwiewnych strojach. Sunęli długim szpalerem, co dziwne właściwie nie czułem żadnych kołysań czy innych niewygód związanych z niesieniem mnie na tym niby tronie. Po wielu minutach jakie upłynęły wśród dziwnych melodeklamacji i wyrywkowego prezentowania moich wierszy dotarliśmy do wielkiej hali sportowej[2]. Całe wnętrze przypominało te jakie kiedyś mogły być w wielkich miastach starożytnych. Wszystkie postaci jakie weszły za mną do hali teraz miały białe stroje. Ilość towarzyszących mi osób wyniosła jakieś kilkaset. Widocznie do środka mogli wejść najlepsi z najlepszych, wybrani w nieznany mi sposób. Krzesło-niby tron postawiono na środku wielkiego pomieszczenia, po kilku sekundach zapadła cisza, tak przejmująca, że można było usłyszeć bicie serca kogoś znajdującego się parę metrów od nas. W końcu z tłumu wyłonił się Wielki Mistrz, nazwałem go sobie tak w myślach, bowiem różnił się znacząco od pozostałych. Miał na sobie czerwony strój, wielką tiarę na głowie, w ręku trzymał zaś pastorał złożony z tubusów, jakie wykorzystywano w przeszłości. Wielki Mistrz zbliżył się do mnie na odległość mniejszą niż  parę centymetrów. W jego oczach zauważyłem wielkie uwielbienie do mnie, wręcz chęć wyniesienia mnie do roli niemal bóstwa. Gdy jego usta zbliżyły się do moich w wyraźnej chęci pocałunku wyrwał się z mojej piersi nieziemski krzyk. Domyśliłem się bowiem kto stał za tym wszystkim, mój znajomy. Nie wiedziałem jednak jaki miał wobec mnie zamiar. W tym momencie obudziłem się cały spocony, ciemność zadziała na mnie dziwnie kojąco. Wiedziałem już, że to był tylko zły sen. Przewróciłem się na drugi bok i na powrót usnąłem po kilkunastu minutach.

5.
Rano jak tylko otworzyłem oczy wiedziałem już jak dziwnie może potoczyć się ten kolejny dzień z mojego życia. Na telefonie lśniła ikona nieodebranych połączeń w ilości przekraczającej wszelkie granice. Szybko przygotowałem się do opuszczenia mieszkania, w biegu zjadłem małe co nieco i ruszyłem w miasto. Po drodze zadzwoniłem do swojego kolegi, który usilnie chciał zrobić ze mnie swoją maskotkę. W czasie rozmowy dowiedziałem się szczegółów o mojej pracy na rzecz jego ruchu poetyckiego. Wymyślił sobie dodatkowo jak mógł wykorzystać mój niby nimb świetności w posługiwaniu się słowem. Zaplanował dla mnie szereg spotkań z fanami poezji, na samą myśl włosy zjeżyły mi się na głowie. Wykpiłem się w sposób chamski, o ile można za taki uznać zasłonięcie się spotkaniem z Mistrzem poznanym w pociągu. Kolega zbaraniał, gdy tylko odzyskał głos poprosił mnie bardzo miło o namiary na tego wielkiego twórcę. Odpowiedziałem mu wymijająco, przedstawiłem swój fikcyjny plan współpracy z  Ideałem. Znajomy zapowietrzył się totalnie, wyjąkał parę słów i rozłączył rozmowę. Wiedziałem już, że wywalczyłem parę godzin wolności. Postanowiłem odwiedzić pewnego starszego człowieka, którego twórczość wpłynęła na mnie dość mocno. Do miejsca zamieszkania tego mężczyzny dotarłem łatwo i szybko. Dzwoniąc do  drzwi zastanawiałem się co mogę mu powiedzieć w celu wyjaśnienia mojej obecności u niego. W końcu wymyśliłem, że wyjaśnię mu swoją wizytę pisaniem pracy na jego temat. Gdy jednak otworzył dziwi cały plan zmienił się w pył. Stres związany z poznaniem swojego guru zwyciężył, nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, po czym prawdopodobnie zemdlałem.




[1] Odwołanie do książki ,,Nowy, wspaniały świat”.
[2] Nawiązanie do prawdziwej hali sportowej, gdzie dawniej podstawą były mecze hokeja na lodzie, obecnie organizowane są także imprezy muzyczne. 

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz