3.03.2017

Śmierć nad Bałtykiem części 9, 10 i 11.

Rozdział 9. 

Walczak zdecydował się podjechać do ośrodka leczącego uzależnienia, uznał bowiem, że tylko tam dowie się więcej o tym jak wyglądało życie Joanny vel. Janusza przed operacją. Po kilkudziesięciu minutach utyskiwania na katowickie korki dotarł pod właściwy adres. Ośrodek mieścił się w starym dworku, na oko z końca XIX wieku, farba obsypywała się ze wszystkich ścian, ganek zaś ogrodzony został przerdzewiałym już płotem. –Nieźle, pomyślał nasz bohater, z jednej strony warunki nie do pozazdroszczenia, jednak z drugiej strony uzależnienie najlepiej leczyć chyba szokowo. Wszedł po rozpadających się schodach do hallu, zimno ogarnęło jego ciało, warunki w jakich przyszło mu rozmawiać z lekarzem prowadzącym Joannę nie nastrajały go pozytywnie. Kanciapa lekarska przypominała powiększony schowek na miotły, stary tapczan w rogu i zepsute krzesło nie poprawiały sytuacji. Jednak uśmiechnięta twarz lekarza rozmyła wszystkie niedogodności z nawiązką. –A więc chce pan komisarz prześwietlić sprawę Joanny Krawczyk? Powiem szczerze, że w mojej dość długiej karierze nie spotkałem się z podobnym przypadkiem. Pewnie wie pan, że powodem znalezienia się w naszym ośrodku był alkohol, z kolei problem alkoholowy wyniknął z nieprzebranych warstw samotności i smutku tej osoby. Ja zajmowałem się raczej stanem ciała tej nieszczęsnej osoby, duchem zajmowała się nasza terapeutka, pani Kasia. Mówiąc te słowa lekarz wskazał na drzwi znajdujące się na końcu korytarza, po prawej stronie. Walczak podziękował za te kilka zdań wprowadzenia i skierował się do wskazanego gabinetu. Zapukał w drzwi trzy razy, po czym wszedł i krótko przedstawił cel swej wizyty. –Bardzo mi przykro, zaczął, ale nad Bałtykiem znaleziono ciało pani podopiecznej, Joanny Krawczyk. Uśmiech na ustach pani Kasi zamienił się w grymas łączący w sobie żal i ból. –Jak to się stało? Zdołała wydusić po dobrych kilku minutach, gdy podbródek przestał się jej trząść. –Nie wiem proszę pani, jesteśmy na razie we wstępnej fazie śledztwa, wszystko jak na razie wskazuje na powiązania śmierci pani Joanny z głęboką depresją czy innym rodzajem choroby. Terapeutka usiadła przy biurku ze sklejki. –Joanna była zupełnie innym rodzajem pacjenta, zaczęła powoli i spokojnie mówić. Większość z naszych podopiecznych pochodzi z można ogólnie powiedzieć wieloletnich patologii, dla nich alkohol stanowi sens sam w sobie, właściwie nie szukają żadnej innej przyczyny dla picia. Joanna miała w sobie wielki smutek i samotność. Odrzucona przez rodzinę musiała iść właściwie na ulicę, nie umiała właściwie jeszcze nic, nie miała zawodu. Wybrała drogę, która przyczyniła się do jej chwilowego upadku. Jednak w czasie terapii, przy innych jej uczestnikach otworzyła się najbardziej w swoim życiu. Widać potrzebowała wyżalić się osobom równie pokancerowanym przez życie. Może dzięki nim zrozumiała, że nie jest tak samotna jak sądziła. Kiedyś w czasie indywidualnej terapii powiedziała mi jakie jest jej największe marzenie. Chciała zmienić płeć, przekształcić się w motyla, który do tej pory był zamknięty w kokonie. Pamiętam też jak bardzo potrzebowała pieniędzy. Jak pan wie taki proces kosztuje wiele tysięcy złotych, z NFZ-u nie ma co liczyć na pomoc właściwie. Z tego co wiem jej lekarz prowadzący wzruszył się do tego stopnia, że dał jej pięć tysięcy złotych bezzwrotnej pożyczki. Joasia była wtedy taka szczęśliwa. Potem niestety wszystko się popsuło. 

–Proszę mówić jaśniej, poprosił komisarz Walczak. –Widzi pan, nikt poza nami nie miał w sobie na tyle odwagi, by pomóc osobie w potrzebie. Joanna musiała po opuszczeniu kliniki zacząć zarabiać swoim ciałem. Kierownik chciał przedłużyć jej pobyt tu, pisał do kogo się dało, łącznie z ministrem zdrowia. Nikt nie zajął się dalszym losem tej kobiety. Pamiętam jak kiedyś, jeszcze przed operacjami przyszła do mnie. Była cała w siniakach, zadrapaniach, pytałam się jej co się stało. Odpowiedziała, że wywróciła się na schodach. Nie uwierzyłam w te opowieści, postanowiłam śledzić ją po wyjściu z kliniki. To co zobaczyłam przeraziło mnie. Joasia była pracownicą domu publicznego, tego niedaleko zakładu. Widziałam wtedy co jej zrobił ten jej alfons. Bałam się, rozumie pan? Walczak skinął głową, w środku nieco się zagotował. Ile razy w ciągu swej kariery słyszał te słowa. Strach jest jednak najgorszym wrogiem człowieka, nie miał co do tego wątpliwości. Po chwili zachęcił terapeutkę do dalszej opowieści. –Gdybym wtedy jakoś zareagowała, zwróciła się do jakiejś fundacji czy telewizji, może Joanna by żyła, szczęśliwa po całej przemianie. Wie pan, że przyszła do mnie któregoś dnia listopada już jako Janusz Wojtczyk. Usiadła tam, gdzie pan siedzi, spojrzała takim nieobecnym wzrokiem w okno i powiedziała do mnie straszne słowa. Ogólnie chodziło o to, że droga do spełnienia wiodła przez tak cierniste zakręty losu, że właściwie nie cieszy się z operacji. Nie cieszyła się nawet z faktu uwolnienia od alfonsa. W końcu kto by się domyślił, że on to ona? Tu terapeutka zwiesiła głowę, schowała ją później w ramionach. Walczak wiedział już, że nic więcej się nie dowie od niej. Podziękował uprzejmie i pożegnał się serdecznie. Wrócił do auta, wybrał numer do kolegi z miejscowej policji. Szybko ustalił adres domu publicznego, w którym pracowała Joanna. 

Rozdział 10. 

Miejsce to z dala wyglądało bardzo odpychająco, czerwone rolety, różowe światła widoczne z drogi raczej odpychały go od tego przybytku. Chciał jednak zbadać pewien trop. Zostawił auto z tyłu spelunki, nie chciał kłuć w oczy zamiejscową rejestracją. Skierował się w stronę wejścia, na drodze stanął mu ponad dwumetrowy ochroniarz, szybkie okazanie legitymacji i nakreślenie wizji przyszłości tego miejsca spowodowały skrócenie drogi do szefa tego biznesu. Walczak na wstępie zaznaczył jaki jest cel jego wizyty, nie jest z wydziału obyczajowego, nie powiadomi także kolegów o swoich ewentualnych odkryciach. Szef wyglądał na gangstera pełną gębą, złote łańcuchy i Rolex dodawały blasku jego więziennym tatuażom. Ruchem ręki odprawił ochroniarza, który dość obcesowo przywitał komisarza. –Cieszę się bardzo na goszczenie tak wspaniałego gościa. Do tego z tak daleka. Czy napije się pan komisarz jakiegoś alkoholu? Mamy duży wybór. Komisarz pokręcił przecząco głową, po czym wskazał na kluczyki od auta. Szef speluny pokiwał ze zrozumieniem głową. –Kumam, nie chce się pan zabawić. Szkoda, na pewno znalazłby pan sobie jakąś fajną panienkę do towarzystwa. Widzę, że powody są chyba dość poważne. –To prawda, odparł Walczak, chcę się dowiedzieć co działo się z niejaką Joanną Krawczyk. Podobno pracowała dla was. Szef uśmiechnął się jak to potrafi tylko prawdziwa szuja. –Tak, pamiętam tę sukę. Była ostra, miała w sobie dużo testosteronu. Inne dziewczyny mówiły, że chce sobie doprawić jaja. Wyobraża pan sobie jak wzrosłyby jej akcje w tym biznesie. Nasz bohater nie wytrzymał tych słów i walnął szefa domu publicznego w splot słoneczny. –Jeszcze moment i puszczą mi nerwy, wysyczał groźnie. Tamten nieco oszołomiony podniósł się z ziemi i zaczął rozmasowywać obolałe miejsce. Gadaj gnido kto był jej alfonsem, co się z nim stało, czy szukał jej jak uciekła z tego biznesu, wypowiedział bardzo szybko te pytania Walczak.
 Po paru chwilach i jeszcze kilku kontrolnych ciosach w splot słoneczny komisarz wiedział już wszystko, co chciał. Niestety jego teoria o udziale alfonsa Joanny w jej zabójstwie legła w gruzach. Zajmujący się nią Rumun został zastrzelony przez członka miejscowej mafii, za rzekome długi wobec niej. Walczak postanowił zamknąć etap Katowicki i wrócić nad morze. Dostał bowiem sygnał o kobiecie, która rozpoznała w denacie osobę, która pomieszkiwała u niej jakiś czas przed śmiercią. 

Rozdział 11. 

Nasz bohater po przyjeździe do rodzinnego miasta poszedł na plażę. Chciał pooddychać świeżym powietrzem, a dodatkowo wczuć się w emocje Joanny. Jednak obowiązki wzywały i po godzinie musiał udać się do domu położonego niedaleko plaży. Przywitał się z właścicielką, po czym przeszedł do rzeczy. –Czy kojarzy pani Janusza Wojtczyka, tego zmarłego znalezionego na plaży? Podobno pomieszkiwał u pani. Starsza kobieta po chwili namysłu zaczęła mówić. –Tak pamiętam tego człowieka, był taki cały zamyślony, uprzejmy, miły, ale pogrążony w swoich myślach. –Czy mówił pani o jakichś swoich problemach? Spytał komisarz. –Wie pan, tak było. Nie wiem tylko czy mogę o tym mówić? Nasz bohater skinął głowę dając znak, by kobieta mówiła. –Po jakichś dwóch tygodniach u mnie, gdy usłyszał wszystko o mnie postanowił opowiedzieć o sobie. Powiedział, że urodził się jako kobieta, chyba Joanna, opowiedział o tym jak rodzina odrzuciła go, opowiedział o domu publicznym, o odwyku. Na początku przeraziłam się nieco, nie wiedziałam jak mam postępować wobec takiej sytuacji. Jednak po pewnym czasie zrozumiałam jak ważne było dla niej samospełnienie. Nie oceniałam jej wyborów, nie chciałam dawać rad. Któregoś dnia pan Janusz uregulował swoje rachunki, po czym poszedł w nieznane. Jakieś parę dni temu dowiedziałam się od koleżanki, że znaleziono ciało na plaży. Jak skojarzyłam wszystkie fakty od razu zadzwoniłam do was. Komisarz pożegnał się z kobietą, podziękował jej za zrozumienie dla denata. Po chwili odebrał telefon z kostnicy. Dzwonił technik by przekazać straszne wieści. Janusz Wojtczyk poszedł nad morze, zniewolony swymi demonami, swą przeszłością po prostu zastygł na wieczność. Technicy kryminalni byli w szoku. Nasz bohater po ustaleniach jakie poczynił nie był zdziwiony. Skierował się na plażę, by jeszcze raz poczuć obecność ducha Joanny. 

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz