7.08.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 9 i 10.

9. Rudzielce z lasu, albo siła złego na jednego.

Minąłem kilka przyjemnie zapowiadających się polanek, mając jednak w pamięci zdarzenia z ostatnich dni wolałem nie spotkać na swojej drodze nikogo, kto zechciałby zburzyć spokój mojej wędrówki. W pewnej chwili zobaczyłem między drzewami lisie kity. Pomyślałem sobie, że pójdę za nimi, może doprowadzą mnie w jakieś ciekawe miejsce. Cichutko, by nie spłoszyć zwierząt ruszyłem w ślad za nimi. Po jakimś kwadransie marszu, dość intensywnego, ale do zniesienia dotarłem na polankę. Schowałem się za drzewem i obserwowałem. Na polance zebrało się około 20 lisów, wszystkie były bardzo do siebie podobne, zapewne z tego samego ojca lub matki. Gdy Słońce zaczęło się chylić za horyzont przemówił najstarszy lis. Zajęło mi jakieś dziesięć minut nim doszedłem do siebie po szoku spowodowanym tym zdarzeniem. Jednak później skupiłem się zupełnie na słowach rudzielca. Opowiedział jak to myśliwi z psami na koniach ścigają młode lisy po lasach, przez wiele godzin nie dając im ani sekundy wytchnienia. Mówił jak zabijane są te zwierzęta, tylko po to, by nie wchodziły w szkodę człowiekowi. A przecież to raczej my weszliśmy w szkodę lisom. Streścił też pogarszającą się sytuację dla nich nad morzem, zamykanie kurników, koszy z odpadkami bardzo, ale to bardzo szczelnie. Kurczące się połacie lasu, kurczące się obszary dożywienia u ludzi. To wszystko spowodowało według najstarszego lisa zupełną paranoję wobec nich powstałą u nas. Nie mogłem więcej słuchać tych okropności, wyjąłem z kieszeni nie dojedzoną kanapkę i zostawiłem za sobą ślad złożony z pokruszonej wędliny.

10. Szafa grająca, albo Jaka to Melodia.

Wiedziałem bowiem o ognisku, jakie miało odbyć się pod wieczór. Ruszyłem żwawym krokiem mimo wielu zdarzeń z poprzednich dni. Pierwszą rzeczą jaką zauważyłem po zbliżeniu się do miejsca ogniska była dość pokaźna piramida złożona z pustych butelek po napojach wyskokowych. Kolejny szok przeżyłem gdy doszedłem bliżej  prymitywnej sceny przygotowanej na występy umilające konsumpcję. W tym roku do kiełbaski przygrywało dwóch panów słusznej budowy, jeden na keyboardzie, drugi na gitarze elektrycznej w stylistyce gitar z zespołu Trubadurzy. Zaczęli z wysokiego C, zagrali największe hity i klasyki muzyki disco-polo. Wczasowicze wyraźnie nie byli jeszcze w nastroju do zabawy, bowiem koło ogniska tańczyła tylko  jedna para. Panowie po rozgrzaniu publiczności zeszli z wysokiego C na dość rzewne nuty. Śpiewali o tych, które rozkochały w sobie innych samców, po czym zostawiły ich. W końcu Pan Keyboardzista stwierdził, że człowiek nie wielbłąd i pić musi. Nie mam pojęcia jaki związek miało to z jego późniejszymi działaniami, nie mniej przestałem wnikać. Odszedł on bowiem w stronę ogniska, zostawił Pana Gitarzystę oraz włączony sprzęt grający w rejonach lat 80. XX wieku. Zniecierpliwiony odgadywaniem jakie przeboje grali, zarówno na początku, jak i po przerwie na jedzenie odszedłem do pokoju. Z tarasu słyszałem nadal niezbyt udane wykonania hitów radia i telewizji. W końcu zmęczony poszedłem spać. 

Pozdrawiam!

1 komentarz:

  1. uczuciowesmaki9 sierpnia 2016 22:25

    Znaczy się w lesie też dobra zmiana? A apelu smoleńskiego na zagajenie nie odczytał? Eeee to był chyba farbowany liseł ;-))))))))))))
    Ahoy

    OdpowiedzUsuń