26.07.2016

Podróż morska z absurdem w tle, cz. 3 i 4.

3. Niemcy, albo wewnętrzny ból.

Schodzę z plaży, kieruję się na promenadę, czyli chodnik wykonany z kostki, malutkich elementów złożonych w całość, otoczonych z dwóch stron niezbyt wysokim, śmiesznym murkiem. Mijam szklane domy, nagrzane do czerwoności Słońcem, mijam je, nie pasują do piachu, żółtych palet plaży. Siadam przy stoliku w kawiarni. Wybrałem budynek najbardziej zbliżony klimatem do morza, naturalne składniki dachu i ścian budzą mój podziw. Kelnerka przyjmuje zamówienie, do moich uszu dociera nagle mechaniczny dźwięk. Bardzo natarczywy, chropowaty w odbiorze. Wysnuwam wniosek o obecności w okolicy Niemców, są, znalazłem ich, widzę. Siedzą stolik dalej, piją piwo marki Tyskie i dyskutują o czymś zawzięcie. Nie rozumiem za wiele, jedynie często pada jedno słowo, niemieckie, twarde, z mocną głoską r w sobie. Nie wiem co może znaczyć. Nagle wołają kelnerkę, po niemiecku brzmi to dość strasznie. Przychodzi, ale bez strachu, zaczyna mówić do nich po polsku. Eureka! W końcu ktoś uważa Niemców za równych innym mieszkańcom Europy. W przeszłości dotknęło mnie do głębi, jak bardzo rozwarty jest nasz wzajemny stosunek. Oni-my, pogarda, wręcz odrzucenie na własnym terenie. My-oni, służalcze podejście, wszystko co najlepsze dla nich, wszystko co do czytania po niemiecku. W końcu pierwszy kamień milowy na drodze do znormalizowania relacji. Po paru minutach ta sama, dzielna kelnerka przynosi moją herbatę. Kaja się jednocześnie odnośnie ciasta, że spadło jej z powrotem do lady chłodniczej, uszkodziło się. Mówię żeby się nie martwiła, zjem chętnie inne ciastko. Wewnętrznie nadal jestem pod wielkim wrażeniem jej postawy. Zjadam nowe ciastko, jest zupełnie inne od sernika, ale to nie ma znaczenia. Ona nadal się tłumaczy, zaprasza znów, tym razem na właściwe ciastko. Niemal jej nie słyszę, zalewa mi duszę przyjemne ciepło. Już nie ma bólu, jak wtedy, gdy zostałem zlekceważony w pizzerii przez Niemca, po odezwałem się po polsku do swojego towarzystwa . Kończę pić herbatę i wstaję od stolika. Zostawiam tej kelnerce napiwek, zasłużyła niezmiernie. Odchodzę spokojnym krokiem, wiem, że kiedyś będzie inaczej. My będzie się równało oni.

4. Spacer, albo zalew tandety.

Zszedłem z promenady, skręciłem w małą uliczkę, aby dojść do miasta. Miasto to za duże słowo, to raczej bardzo długa wieś naznaczona w sezonie letnim niezliczonymi punktami sprzedaży kiczu i tandety. Z jednej strony straszą łopatki, wiaderka, sto tysięcy przedmiotów z imionami wszelakimi, z drugiej maski, pistolety do baniek mydlanych i tysiące innych rzeczy. Wszystko z plastiku, nawet rzekome srebro próby 925 po dotknięciu jawi się w fakturze licznymi wypustkami pozostawionymi przez szlifierza-amatora. Do tego nagabywanie w sposób karkołomny na zakup w tym, a nie innym miejscu jakiejś tandetnej pamiątki morskiej. Karkołomność polega na wymyślaniu zakręconych wierszy, zachwalających towar leżący u jednego sprzedawcy, ośmieszających jednocześnie towar konkurencji w sposób ukryty. Widziałem bowiem do czego mogą być zdolni sprzedawcy, gdy ktoś ich obrazi. Pistolety do baniek, łopatki i grabki mogą być wbrew pozorom bardzo niebezpieczną bronią. Grabki w oku, łopatka w rzepce i sprzedawca może jedynie marzyć o możliwości pracy w kolejnym sezonie. Mijam niekończące się namioty z produktami po 5, 7, 9. 10 złotych, zależnie od pomysłowości właścicieli. Mijam sklepy z niby markową odzieżą, jednak wątpliwej jakości, sprzedawanej po cenie zawyżonej do nieba. Poza tym nigdy nie słyszałem o firmach takich jak: Pumba, LaKroste, Luiz Button czy Andidos. Zdarzają się jednak osobnicy w białych skarpetach, sandałach i łańcuchem na piersi, którzy dają naciągnąć się na taki ciuch, mimo pewnej niepewności wyzierającej z ich oczu. Jednak jedno słowo towarzyszki zgiętej do ziemi przez makijaż zmienia postać rzeczy. Przecież właściciel dwudziestoletniego Audi nie może obyć się bez markowej odzieży. Ostanią rzeczą jaką zapamiętałem ze spaceru pośród bud z tandetą był mocny zapach przypalonego mięsa na kebab. 

Pozdrawiam!

1 komentarz:

  1. uczuciowesmaki27 lipca 2016 22:18

    Co do Niemców to uogólnienie byłoby niesprawiedliwe ale rzeczywiście wielu z nich będąc w Polsce pokazuje swoją wyższość. Świetna była pewna sytuacja kiedy w pewnej kawiarni w pewnym mieście zawitali turyści z Niemiec i jak to oni, głośno zachowywali się a kiedy podeszła kelnerka z pytaniem w języku polskim co podać oni zaczęli szydzić z niej, że nie mówi po niemiecku a przecież skoro oni zaszczycili ten lokal swą obecnością to jej psim obowiązkiem jest mówić do nich po niemiecku używając przy tym obraźliwych epitetów wobec dziewczyny. Trzeba by zobaczyć ich zbaraniałe miny jak kelnerka płynną niemczyzną powiedziała im, że tu jest Polska i tu mówi się po polsku więc niech zabierają swoje szwabskie dupy i wynoszą się z lokalu i zakończyła swą kwestię stanowczym "Rrrrraaauus!!! ze wskazaniem na drzwi. Wystraszeni i zdezorientowani Niemcy zrobili wypad z lokalu a dziewczyna dostała gromkie brawa od wszystkich gości. Taka sytuacja ;-)))
    Ahoy

    OdpowiedzUsuń